Polska to kraj, który szczerze kocha siatkówkę
Dwukrotny mistrz Polski i zdobywca Pucharu Polski z PGE Skrą Bełchatów i ZAKSA Kędzierzyn-Koźle niedawno zawitał do Polski. – Powód mojego przyjazdu to nauka i przygotowanie do zawodu trenera – wyjaśnia Dan Lewis. Niegdyś świetny libero, a od nowego sezonu trener klubu z francuskiej ekstraklasy.
- Chciałem podpatrzeć proces treningowy u trenera Marcelo Mendeza i zadać mu jak najwięcej pytań. Miałem już to zrobić dawno, ale zawsze stało coś na przeszkodzie. Jak nie obowiązki rodzinne, to zły timing. Teraz się udało. Skontaktowałem się z trenerem i klubem z Jastrzębia i nie mieli żadnych przeszkód. Zależało mi na tym, by przekonać się na własne oczy, co on takiego robi. W jaki sposób buduje swoje tygodnie, przygotowując się do treningów i meczów. Jakie są jego interakcje z zespołem. Jednym słowem: metodologia. Zależało mi na tym dlatego, że wkrótce podejmuję pracę jako pierwszy szkoleniowiec – tłumaczy Lewis, który obecnie pracuje w kanadyjskiej federacji i odpowiada za program rozwoju kadr młodzieżowej U-21 oraz U-23. – Trenowanie profesjonalnych zespołów to jednak coś innego, inne wymagania. Stąd takie wizyty jak ta, by zobaczyć w akcji najlepszych wykonawców w tym fachu. A Marcelo Mendez był na szczycie mojej listy - dodaje.
Wnioski z tych spostrzeżeń Lewis ma następujące: - Organizacja, dyscyplina, wysoki poziom koordynacji pracy pomiędzy wszystkimi członkami sztabu szkoleniowego. Trener Mendez preferuje styl oparty na intensywności, zmieszany z wykorzystywaniem sytuacji. Ponadto wiele uwagi poświęca szlifowaniu techniki. To tak w skrócie. Cóż, obserwowałem prawdopodobnie jeden z najbardziej intensywnych treningów, jeśli chodzi o liczbę ćwiczeń, ich zagęszczenie w danym fragmencie zajęć. Interesujące do oglądania. Zdumiewające, jak wiele jest w stanie wyciągnąć z zawodników w krótkim odstępie czasu – zachwyca się Kanadyjczyk.
W założeniu Lewis chciał podpatrzeć normalny tydzień pracy argentyńskiego szkoleniowca Jastrzębskiego Węgla, ale niespodziewanie dla niego trafił mu się jeszcze ćwierćfinałowy mecz Pucharu Polski z Treflem Gdańsk.
To było naprawdę ciekawe, jak trener zarządza poszczególnymi zawodnikami, zwłaszcza że jesteśmy w okresie trudnym, środku drugiej połowy sezonu. Dojeżdżamy powoli do play-offów w PlusLidze, po drodze Puchar Polski, końcowe fazy w rozgrywkach europejskich. Przed sztabem szkoleniowym masa odpowiedzialności, by odpowiednio to wszystko skoordynować dla dobra zdrowia zawodników – przyznaje Lewis, który do niedawna był także asystentem w seniorskiej kadrze Kanady.
Za stary na naukę trenerki
Karierę zawodniczą zakończył w 2017 roku w BBTS-ie Bielsko-Biała. – Miałem wówczas 40 lat. W Kanadzie istnieje system rozwoju trenerów, ale ja byłem już trochę na niego za stary. Nie mogłem nagle zatrzymać się i wrócić do szkoły. Miałem na utrzymaniu rodzinę. Siatkówka kanadyjska i moja osoba stanęły w małej opozycji do siebie na zasadzie, gdzie mógłbym pracować i jednocześnie uczyć się trenerskiego fachu. Na szczęście znalazło się perfekcyjnie rozwiązanie w federacji. Miałem czas, by nauczyć się bycia trenerem. Robiłem to przez siedem lat, a od nowego sezonu podejmuję już samodzielnie pracę na stanowisku pierwszego szkoleniowca. Będę pracował w klubie z Poitiers - zdradza Lewis.
Jego marzenie pozostaje jednak inne. - Moim marzeniem od zawsze był powrót do Polski i bycie trenerem w PlusLidze. Tu ostatecznie chciałbym otrzymasz szansę wykazania się. Naprawdę czerpałem wielką przyjemność z gry w Polsce – podkreśla Lewis, który spędził dwa lata w PGE Skrze (dwa razy zdobył mistrzostwo Polski, Puchar Polski, brąz Ligi Mistrzów), dwa - w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle (Puchar Polski) i jeden w Bielsku-Białej.
Płomienna populacja
- Z każdego z tych miejsc mam mnóstwo naprawdę wspaniałych wspomnień. Miałem szczęście reprezentować topowe kluby, ale i miałem szczęście walczyć dla nieco mniejszych ośrodków. Każdy z nich był wyjątkowy i miał odrębne cele. Według mnie poziom zawodników w Polsce jest bardzo wysoki i wciąż rośnie! Ten kraj szczerze kocha siatkówkę. Dla mnie siatkówka to pasja, więc kiedy trafiasz na równie płomienną na tym punkcie populację, to jest to ekscytujące – uważa Lewis.
Pamiętam jak przyjechałem do Bełchatowa. Nie byłem już najmłodszy, bo w Kanadzie zaczynasz uczyć się siatkówki późno. Ludzie z zespołu jawili mi się jako wielkie postaci. Gruszka, Wlazły, Heikkinen, Ivanov czy w kolejnym sezonie Stephane Antiga. Wszyscy mieli intersujące osobowości. Kiedy pracujesz w zespole, odkrywasz jak osiągać wspólnie sukces. Do tego masz lidera grupy w osobie trenera. Wtedy to był Castellani. To była dla mnie wielka szansa na walkę o coś. W pierwszym roku przegraliśmy ćwierćfinał Ligi Mistrzów z Majorką, ale już rok później wystąpiliśmy w Final Four i wygraliśmy brąz, pokonując Sisley Treviso.
- Jest coś wyjątkowego w tym, że grupa ludzi decyduje się na wspólną pracę i rywalizację. Nie zawsze jest łatwo. Ale kiedy ludzie są czemuś oddani i naciskają do końca, to doświadczasz czegoś wspaniałego. Czegoś, czego się nigdy nie zapomina. To jest po części powód, dla którego uwielbiam rywalizować w sporcie. Ta wspólna więź na boisku, w klubie, z tymi ludźmi wokół. Może minąć kilka lat, zanim zaczniesz odnosić korzyści i naprawdę poczujesz, że w końcu zrealizowałeś to, co sobie zakładałeś. Zwłaszcza w dzisiejszym świecie, gdzie wszyscy oczekują szybkiego zwrotu z inwestycji. Już teraz, w tym momencie. W sporcie tak to nie działa. Potrzeba wiele wysiłku. Tego byłem w stanie dokonać grając w Polsce. Potem była ZAKSA. W Kędzierzynie grałem dwa razy, w kilkuletnim odstępie. Będąc w Bełchatowie, rywalizowałem na boisku z Zagumnym, a później w Kędzierzynie spotkaliśmy się po jednej stronie siatki. Wtedy już był starszy. Maciek Dobrowolski, kolejny świetny rozgrywający. Nigdy nie zapomnę tych gości. Jakże był mógł? Mam nadzieję, że pewnego dnia znowu ich spotkam. Byłoby miło - mówi Lewis.
Siatka między brzozami
48-latek nie może się nachwalić polskiej siatkówki. - To jest piękna sprawa dla Polski, jak siatkówka nabrała rozpędu. Wszyscy tutaj ciężko pracują na to, by być najlepszymi na świecie. Z wielką ciekawością zobaczę, jak reprezentacja Polski poradzi sobie na igrzyskach w Paryżu. Szykuje się interesujące lato - mówi Kanadyjczyk.
- Uważam, że jest coraz więcej drużyn zdolnych do walki na wysokim poziomie. Ale nie dziwi mnie to. Kiedy byłem w Bełchatowie, może był to 2007 rok, jechaliśmy gdzieś na mecz. Po drodze za szybą autobusu widziałem wielu miejscach na podwórkach dzieciaki odbijające piłkę przez siatkę rozciągniętą między drzewami. Mówię po cichu do siebie: To jest poświęcenie. Sami sobie tę siatkę rozciągnęli między brzozami i grają! Pomyślałem syślę sobie, że ten kraj będzie mocny siatkarsko na długie lata. Od razu przypomniało mi się jak sam w wieku 15 lat wbijałem słupki na plaży, budując swoją siatkę. Różnica jest tylko taka, że ja byłem jedyny w Kanadzie, który to robił (śmiech).
W sporcie jak na wojnie
Ciekawy jest również punkt widzenia Dana na jego największe osiągnięcie sportowe. – Moim największym sukcesem w siatkówce, była pomoc Kanadzie w zakwalifikowaniu się do Igrzysk Olimpijskich w 2016. Ostatecznie nie pojechałem do Rio. Walczyłem w zdrowym tego słowa znaczeniu z Blairem Bannem o miejsce o miejsce w składzie, wzajemnie się napędzaliśmy, ale pojechał on. Największą satysfakcję miałem jednak z faktu, że udało się ten awans wywalczyć. W 2006 roku na dobre wszedłem do kadry narodowej prowadzonej przez Glenna Hoaga i pracowałem 10 lat na to, by osiągnąć ten cel. I ostatecznie zrobiliśmy to jako grupa!
Czy po tych wszystkich latach doświadczeń czuje się już gotowy do roli pierwszego trenera. – Nie mogę powiedzieć, żebym już był gotowy na to w stu procentach. Stąd ten okres adaptacyjny tutaj. We Francji okaże się, jak szybko zaadaptuję się do nowych warunków i będę kontynuował tę moją naukę, rozwój i wykonywanie zadań. Nie można myśleć na zasadzie, czy wygramy, jak mi na pójdzie, tylko skupić się na momencie, danej chwili. Oczywiście, trzeba planować, rozumieć, co przed nami, ale większość energii muszę przekazać zespołowi. Ważny będzie także sztab. Sport jest powieleniem wojny. Zawsze musisz być przygotowany na następną bitwę. Dlatego potrzebujesz ludzi, którym ufasz i którzy niezależnie od tego co się wydarzy, będą z tobą. Na dobre i na złe. Zasadą numer będzie: „Pracujemy razem jako grupa z myślą, co jest najlepsze dla drużyny”. Jesteś bombardowany ogromną ilością informacji, z których musisz wybrać tylko te, które są dla Ciebie wartościowe w odpowiednim momencie i którymi podzielisz się z zawodnikami. Możesz im mówić wiele rzeczy, ale liczą się tylko te, które będą mogli skutecznie wykorzystać w tej wojnie. Mając dobry sztab trenerski zwiększasz swój arsenał broni, który możesz w tej walce użyć – mówi obrazowo Lewis.
Idole z San Francisco 49ers
A jaki jest Dan prywatnie? Pochodzi z Oakville w prowincji Ontario. Ukończył ekonomię na Uniwersytecie Manitoby, ale jak sam przyznaje sport i siatkówka były dla niego ważniejsze, niż wykresy i cyferki. – Miałem dobre dzieciństwo. Tata był twardej ręki, a mama była aniołem. Nigdy dobrze nie czułem się w wielkich miastach, zawsze lepiej było mi na wsi. Oakville, skąd pochodzę, było gdzieś pomiędzy miastem a wsią. Żyjąc w mieście, nie masz zbyt wiele czasu na rozmyślanie, jest mnóstwo rozrywek. Wchodząc do siatkówki, nawet nie wiedziałem, że może ona stać się moim zawodem. Po prostu lubiłem w nią grać. Wcześniej bardziej podobał mi się futbol amerykański. Zachwycałem się Joe Montaną i Jerry’m Ricem z San Francisco 49ers, uwielbiałem w to grać. W Kanadzie siatkówka i futbol amerykański pojawiły się mniej więcej w jednym momencie. Jako że byłem ogólnie sprawny sportowo wzięto mnie do siatkówki. I tak już zostało – kończy swoją opowieść Dan Lewis.