Pomarańczowa tajemnica sukcesu
Mimo kłopotów finansowych, znacznie niższego niż jeszcze dwa sezony temu budżetu i mimo odejście mentalnego lidera, jakim bez wątpienia był Michał Masny, Jastrzębski Węgiel okazał się największą niespodzianką rundy zasadniczej PlusLigi, którą zakończył na czwartej pozycji. Dlaczego? Składowych jest kilka…
Wszystko, co dobre zaczęło się na samej górze, od prezesa Adama Gorola. Poprzedni sternik Jastrzębskiego Węgla zawsze miał decydujący wpływ na kształt zespołu, decydował nawet wtedy, gdy trenerem górniczej ekipy był Lorenzo Bernardi. Nowy prezes wprowadził nowe porządki, także w budowaniu drużyny. Nie bał się publicznie przyznać, że słabo zna się na siatkówce oraz na niuansach transferowych i dlatego proces budowania zespołu powierzył Markowi Lebedew, nakreślił jedynie limity finansowe, w jakich musi się poruszać. Obdarzył szkoleniowca absolutnym zaufaniem, co w siatkarskim środowisku nie zawsze jest normą. Za to zaufanie Australijczyk odpłacił mu z nawiązką.
Kolejnym ogniwem w łańcuszku, małego na razie, ale jednak sukcesu jastrzębian jest właśnie szkoleniowiec z Antypodów. Cichy, niepozorny, nie rzucający się w oczy i nie szukający za wszelką cenę poklasku. Za to konsekwentnie robiący swoje, powoli, krok po kroku. Lebedew postawił na znane i sprawdzone przez siebie siatkarskie firmy: Scotta Touzinskiego, Lukasa Kampę i Salvadora Hidalgo Olivę. Choć ubolewał, że Michał Masny postanowił przenieść się nad morze, od pierwszego dnia perswadował, że Kampa jest równie dobrym rozgrywającym. - W mojej opinii jest lepszy od Masnego w bloku i trochę lepszy w zagrywce. Uważam, że znaleźliśmy godnego następcę - przekonywał przed startem ligowych zmagań. I faktycznie, szybko okazało się, że Niemiec idealnie wpasował się w nowe realia, przede wszystkim charakterologicznie. Nigdy nie złości się na kolegów, gdy nie kończą piłek. Często nawet bierze winę na siebie, zdejmując odpowiedzialność z atakujących i nie pozwalając im stracić wiary we własne atuty. Zmagania jeszcze się nie skończyły, bo to najważniejsze rozdanie wciąż przed nami, ale niemiecki rozgrywający śmiało może powiedzieć, że przeżywa najlepszy sezon ligowy w karierze (6 razy wybierany najlepszym graczem meczu, na trzeciej pozycji w klasyfikacji rozgrywających - za Benjaminem Toniuttim i Fabianem Drzyzgą).
Ważnym elementem w półfinałowej układance pod nazwą Jastrzębski Węgiel, a przede wszystkim niekwestionowaną gwiazdą Pomarańczowych okazał się być kubański obieżyświat Salvador Oliva, który po zakończeniu rundy zasadniczej zajmuje pierwszą lokatę w klasyfikacji przyjmujących, wyprzedzając tak uznane marki jak Wojciech Żaliński, Mateusz Mika czy Sam Deroo. A przecież przyjechał do Polski jako zupełnie anonimowa postać, po wojażach w egzotycznych ligach i z lekką nadwagą, przez którą część ekspertów nie dawała mu szans na przetrwanie w polskich realiach.
Prawdziwym liderem mentalnym zespołu z Górnego Śląska stał się jednak Amerykanin Scott Touzinski, mistrz olimpijski z Pekinu. - Ma ogromny wpływ na grupę - w szatni, podczas treningu i w trakcie rywalizacji. To siatkarz niezwykle doświadczony, a do tego opanowany, spokojny. To bardzo pomaga, głównie tym młodszym zawodnikom - zdradził kilka miesięcy temu Lebedew. Przy Amerykaninie skrzydła rozwinął Jakub Popiwczak, który w zeszłym sezonie grał nieźle, lecz nerwowo i nierówno. Teraz całkiem dobrze przyjmuje, ale przede wszystkim błyszczy w defensywie, świetnie wystawia piłki sytuacyjne, za co w jesiennym spotkaniu z Łuczniczką Bydgoszcz został wyróżniony nagrodą dla MVP. - Jest na samym początku swojej przygody pod tytułem siatkówka i wciąż musi się sporo uczyć - szybko ostudził wtedy nastrój trener JW.
Gdy przed rewanżową potyczką z Indykpolem AZS Olsztyn, jak się później okazało zespołem, który mocno deptał jastrzębianom po piętach w rywalizacji o półfinał, kontuzji doznał Touzinski i w efekcie zakończył nie tylko przygodę z górniczą ekipą, ale też karierę zawodniczą, wydawało się, że to koniec świetnej passy „Pomarańczowej Armii”. Po kilku słabszych meczach i problemach z odbiorem serwisu rywali (loty w tym elemencie obniżył także Popiwczak), co bardziej sceptyczni obserwatorzy PlusLigi obwieścili koniec walki Jastrzębskiego Węgla o strefę medalową.
Górniczy klub bardzo długo szukał następcy Touzinskiego, a luka w składzie nie ułatwiała pracy na treningach. Szczęśliwie dla śląskiej ekipy kontrakt w Rosji rozwiązał rodak Kampy Sebastian Schwarz i kilka dni później zameldował się na treningach w Jastrzębiu-Zdroju. Jego dyspozycja nie wzbudziła jednak zachwytu Lebedewa, bo do końca podstawowej części sezonu w wyjściowej szóstce grał Jason DeRocco, ze zmiennym szczęściem i jakością. Nieoczekiwana i bolesna porażka w stolicy w 28. serii spotkań nie zepchnęła Jastrzębie poza pierwszą czwórkę, ale i tak australijski opiekun drużyny mocno potrząsnął szatnią. Kubeł zimnej wody podziałał i ostatnie dwa spotkania głównego sezonu jego podopieczni zakończyli zwycięstwem.
Na przestrzeni całego sezonu jastrzębian nie ominęły kontuzje - Muzaja, Sobali i Touzinskiego. Przydarzyło im się także kilka porażek, których być nie powinno, jak choćby z fazie jesiennej z MKS-em Będzin, czy wspomniana wcześniej, w stolicy. Mimo to zespół zdołał awansować do najlepszej czwórki sezonu, z bardzo dobrym bilansem dwudziestu trzech zwycięstw i siedmiu przegranych i 7. kwietnia stanie do boju o wielki finał PlusLigi. Po drugiej stronie boiska zagra obrońca mistrzowskiego tytułu, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, z którą Jastrzębie przegrało w tym roku trzykrotnie. - W lidze przegraliśmy z nimi dwa razy i to po tie breaku - zauważył najlepszy chyba zawodnik PlusLigi po trzydziestu meczach, Salvador Oliva (7 statuetek MVP). Dodał, że obydwie drużyny prezentują się bardzo dobrze i w półfinale kibice mogą oczekiwać dwóch interesujących widowisk. - My zrobiliśmy już swoje, teraz będziemy bawić się siatkówką - podkreślił.
W międzyczasie mały sukces zapisał na swoim koncie prezes JW, który otrzymał od Jastrzębskiej Spółki Węglowej trzyletnią gwarancję na finansowanie klubu. Nie czekając na zakończenie sezonu namówił trzon drużyny - Macieja Muzaja, Salvadora Hidalgo Olivę i Lukasa Kampę na przedłużenie kontraktów. To też nowość w śląskim klubie, bo poprzedni sternik miał zwyczaj długo trzymać w niepewności kibiców, ukrywać transfery i pozwalać mediom na spekulacje. Nowy prezes zrezygnował z medialnego szumu na korzyść spokoju swojego i przede wszystkim, zawodników. Do tej trójki powinien dołączyć jeszcze Grzegorz Kosok, mocny filar na środku siatki, ale pertraktacje w sprawie umowy wciąż są w toku.
Powrót do listy