Prezes Gorol o sytuacji Salvadora Olivy
Poniedziałkowe spotkanie Jastrzębskiego Węgla z Aluronem Virtu Wartą Zawiercie, wygrane przez Pomarańczowych 3:1 z trybun oglądał Salvador Oliva. Dlaczego nie było go w meczowym składzie i kiedy nastąpią w tej kwestii ostateczne rozstrzygnięcia? O tym, w rozmowie z naszym serwisem mówi prezes Adam Gorol.
PLUSLIGA.PL: Salvador Oliva ciągle jest w klubie, ale spotkanie Jastrzębskiego Węgla z Aluronem Virtu Wartą Zawiercie oglądał z trybun. Jaki jest status tego zawodnika na dziś?
ADAM GOROL: Salvador ma ważny kontrakt, ale jest zwolniony z treningów do najbliższego piątku, z uwagi na zamieszanie wokół jego osoby. Toczą się dyskusje o jego odejściu i dla dobra zespołu, dla wewnętrznego spokoju tak postanowiłem. Do tego czasu powinna zapaść decyzja na temat jego przynależności klubowej, a jest ona uzależniona przede wszystkim od tego, czy pozyskamy zawodnika na jego miejsce. Bierzemy pod uwagę dwóch-trzech siatkarzy, którzy aktualnie nie grają w Polsce. Poszukiwania są naprawdę ciężkie. Jeśli natomiast nie znajdziemy nikogo na jego miejsce, albo jeśli nie dojdziemy do porozumienia w sprawie warunków rozwiązania umowy, to trudno, będzie musiał zostać. Wtedy pojedzie na trzy dni do SPA zresetować głowę i będzie miał możliwość wykazania się profesjonalizmem.
- Tak naprawdę jednak, żaden formalny wniosek od Salvadora Olivy nie wpłynął do klubu, ale wiemy, że chce odejść i na ten temat cały czas toczą się rozmowy.
Mówi pan, że odsunął Olivę od treningów dla dobra zespołu. Na pewno jest to dla dobra, bo przecież braki personalne utrudniają treningi? Tym bardziej teraz, gdy ze składu wypadł także Paweł Rusek.
ADAM GOROL: Tak naprawdę, chodzi tu o dwa, trzy dni. Styczeń mamy mniej obciążony meczami, więc szczęście trochę nam sprzyja. W poniedziałek zagraliśmy bardzo dobre zawody z Aluronem i braków w składzie w ogóle nie było widać. Następny mecz zagramy dopiero 23 stycznia, w ćwierćfinale Pucharu Polski, jest więc trochę oddechu.
- Salvador, przez to, że ma w głowie trochę inne sprawy niż codzienne treningi, nie jest w pełni skoncentrowany na pracy i moim zdaniem to nie pomaga zespołowi.
Za to robi chyba wszystko, żeby pomóc panu w podjęciu decyzji, bo z tego co wiem, po krótkim urlopie, którzy niedawno dostali zawodnicy przyjechał spóźniony?
ADAM GOROL: Przyjechał z opóźnieniem i w jakiś tam sposób próbował to wytłumaczyć.
Ale rozumiem, że zgodnie z tym, co sam mi powiedział w wywiadzie, za spóźnienie otrzymał karę finansową, co wynika z regulaminu klubu?
ADAM GOROL: Dziś nie chciałbym odpowiadać na to pytanie. Na pewno będę konsekwentny w swoim postępowaniu, ale na razie czekamy na rozwiązanie tej patowej sytuacji. Wierzę w pozytywne rozwiązanie problemu. Niemniej, dla Salvadora pobyt w PlusLidze to epizod, a my, członkowie klubu, także jego manager, zostajemy tutaj i wspólnie musimy dbać o polską ligę, trzymać się pewnych zasad i rygorów.
Niedawno był na testach w Jastrzębskim Węglu Brenden Sander. Podesłał wam go w ramach przeprosin trener De Giorgi, bo to aktualnie gracz Civitanovej?
ADAM GOROL: Nie, to akurat zbieg okoliczności. Trzeba jednak powiedzieć jasno, że Sander to zawodnik, który na dziś nie jest jeszcze gotowy do grania o wysoką stawkę, a takie są nasze ambicje, potwierdzone przez aktualne miejsce w ligowej tabeli. Musimy szukać realnego wzmocnienia.
Żeby zakończyć temat Olivy, chciałabym wrócić do wywiadu, którego niedawno mi udzielił. Powiedział m.in., że „Fefe” robił w klubie co chciał, a pan mu na to pozwolił. Tak było?
ADAM GOROL: Salvador nigdy nie był obecny przy moich rozmowach z „Fefe”, nie rozumiem więc skąd takie stanowisko. Tak naprawdę, dużo rozmawiałem z Włochem o jego podejściu do drużyny, organizacji gry, także o podejściu do Olivy i nie jest tak, że na wszystko pozwalałem. Ale też muszę przyznać, że generalnie byliśmy z De Giorgim zbieżni w poglądach. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że być może ten reżim w szatni i nadmierna dyscyplina gdzieś tam paraliżowały zespół na boisku. Nie chcę zbyt wcześnie oceniać obecnego trenera, ale już dziś widać większą swobodę w poczynaniach zawodników. Lukas Kampa, Dawid Konarski czy Christian Fromm zaczynają grać na swoim poziomie, widać świeżość, luz i radość w grze. Wydaje mi się, że Roberto Santilli pozwalił graczom się otworzyć, więcej wydobywać z samych siebie. Siatkarze sami znają swój potencjał, szczególnie ci najbardziej doświadczeni i być może czasami trzeba im pozwolić decydować.
- Jesienną część rozgrywek zakończyliśmy na dobrym miejscu. Teraz walczymy o drugą lokatę w klasyfikacji po rundzie zasadniczej.
To, co ostatnio wydarzyło się w klubie było chyba doskonałą lekcją dla pana, jako osoby ciągle uczącej się siatkarskich realiów?
ADAM GOROL: Wszyscy nabieramy doświadczenia, ale ja szczególnie, bo od niedawna jestem prezesem klubu. Zastanawiam się dlaczego te wszystkie zdarzenia miały miejsce - począwszy od Kevina Tillie, poprzez De Giorgiego i Olivę i coraz bardziej widzę, że często rządzą pieniądze, niejednokrotnie są celem nadrzędnym. Ciągle jednak jestem zdania, że stabilizacja jest niezbędna i podpisując kontrakty, należy się z nich wywiązywać.
Oliva zwrócił też uwagę, że nie za bardzo wiedział pan co dzieje się w zespole, że był pan od niego zbyt daleko. Być może to zaufanie, którym obdarza pan trenerów jest jednak zbyt duże?
ADAM GOROL: Otwarcie muszę przyznać, że nie jestem takim prezesem, który na co dzień siedzi w szatni, jest na treningach. Z różnych powodów, ale przede wszystkim dlatego, że nie mam wielkiej historii w siatkówce, jak choćby prezes Sebastian Świderski. Jednak nie zgadzam się z tym, że nie wiedziałem co dzieje się w zespole. Na co dzień jestem w klubie i krótko, ale rozmawiam o tym, co się dzieje. Natomiast każdy ma swój styl zarządzania, ja obdarzam zaufaniem współpracowników. W swoich firmach zatrudniam ponad 500 osób - dyrektorów, kierowników, zarządy. Ufam tym ludziom i to funkcjonuje.
- Podobnie zresztą było z Markiem Lebedew, pierwszym szkoleniowcem, z którym współpracowałem w Jastrzębskim Węglu. Bardzo długo w ogóle nie ingerowałem w jego pracę. Zaczęliśmy rozmawiać dopiero wtedy, gdy było gorzej. Sam Mark powiedział mi wtedy: prezesie, ja sobie już nie radzę. Coś przestało działać i potrzebna była moja interwencja. Powiedziałem wówczas, że Mark nie ma już pomysłu na tę drużynę, co on sam potwierdził. Tak samo, jak dzisiaj, pracując w Zawierciu potwierdza, że jest dobrym trenerem. Zaufanie wobec trenera Lebedew zaowocowało brązowym medalem mistrzostwa Polski, dlatego nie miałem najmniejszych powodów, by nie obdarzyć nim także jego następcy.