Radosław Panas: liczyłem na Trento
Częstochowianie pomimo sukcesu, jakim był awans do kolejnej rundy w Lidze Mistrzów, nie sprostali na krajowym parkiecie zespołowi Jastrzębskiego Węgla. Trener częstochowskich akademików przyznał, że jego zespół przegrał z doświadczeniem rywali, głównie na środku siatki. Na arenie europejskiej częstochowian czeka trudne zdanie, bowiem w następnej rundzie Champions League zmierzą się z włoskim zespołem z Piacenzy. Jak powiedział trener Pana, najważniejsze, że jego zespół ominął rosyjskiego przeciwnika.
PlusLiga: Na co szczególnie uczulał pan swój zespół przed spotkaniem z Jastrzębiem?
Radosław Panas: Przede wszystkim na to, że zespół z Jastrzębia dysponuje bardzo dobrym blokiem. Ich środkowi to bardzo doświadczeni gracze, dobrze blokujący i to się potwierdziło. Większość piłek, która dotykała ich rąk, wracała na nasze pole i ciężko było je asekurować. Kończyliśmy ataki, gdy piłki szły obok bloku albo po zewnętrznej stronie. O tym jednak trzeba było myśleć w trakcie meczu, czasami nie warto przedzierać się przez blok na siłę, tylko spróbować plasu bądź kiwki. W meczu z Jastrzębiem były momenty, że moi zawodnicy tak właśnie grali, ale czasami próbowali ten blok przełamywać i rzadko to się udawało.
- Przegraliście zatem z doświadczeniem rywali?
- Tak, brakuje nam doświadczenia naszych młodych środkowych. Nie mogę jednak mieć do nich pretensji, ponieważ oni chcą, uczą się, próbują. Różnica polega na tym, że mają w polskiej lidze rozegranych kilkanaście spotkań i kilka w pucharach, a ci którzy w sobotę grali po przeciwnej stronie, mają ich po kilkaset na koncie. Potrzeba nam jak najwięcej spotkań z tego typu przeciwnikami, bo samym treningiem tego nie wypracujemy.
- Liga wróciła po tygodniowej przerwie, w kontekście Ligi Mistrzów można chyba powiedzieć, że oddech podczas jednego weekendu wyszedł wam na dobre.
- Mieliśmy co prawda wolny weekend ligowy, ale w tygodniu rozegraliśmy dwa pucharowe spotkania. Myślę, że pomogło nam to przygotować się naprawdę perfekcyjnie do starcia z Fenerbahce. Gdybyśmy jeszcze musieli grać w sobotę, na pewno stracilibyśmy więcej sił. Brakuje nam takiego spokojnego przygotowania się do kolejnych spotkań. Cały czas gramy systemem meczowym, co trzy dni wychodzimy na parkiet. Nie mamy czasu na treningi i poprawę pewnych elementów.
- Do awansu do kolejnej rundy Pucharu Polski potrzebujecie chyba cudu...
- Szansa w sporcie zawsze jest. Będzie nam bardzo ciężko, bowiem przegraliśmy pierwsze spotkanie 0:3 i na dodatek dość wysoko w setach. Więc zadanie przed nami stoi trudne. Już nie występujemy w roli faworyta tego meczu. Teraz faworytem będzie Wieluń, który w pierwszym meczu z nami zagrał bardzo ambitnie. My teraz musimy im się zrewanżować. Nie chciałbym, aby powtórzyła się sytuacja po pierwszym meczu, kiedy wszyscy byliśmy na siebie źli. Chcielibyśmy tego uniknąć.
- Czy można powiedzieć, że Puchar Polski uciekł wam przez Ligę Mistrzów?
- Bardzo trudno jest złapać trzy sroki za ogon i zagrać bardzo dobrze zarówno w lidze, w pucharze jak i na europejskiej arenie. Czasami muszą się zdarzyć słabsze mecze. Chociażby z Fenerbahce zagraliśmy świetnie, a przeciwko Jastrzębiu nasza gra była dobra tylko momentami. Do pierwszego meczu z Wieluniem podeszliśmy chyba trochę za bardzo rozluźnieni. Czasami o maksymalną koncentrację jest ciężko. Wiem to z własnego doświadczenia, że grając co trzy dni, trudno jest się tak szybko zregenerować i na nowo motywować na kolejne spotkanie. Tym bardziej, że na niektórych pozycjach mam ograniczone pole manewru i niektórzy muszą to ciągłe obciążenie wytrzymywać.
- Pojawiły się głosy, że niekoniecznie chcieliście w tym sezonie walczyć o Puchar Polski.
- Pół żartem, pół serio mogę powiedzieć, że Puchar Polski zdobywamy średnio co dziesięć lat. My chcemy grać w każdych rozgrywkach, także w meczu rewanżowym nie składamy broni. Taka jest ta nasza dyscyplina i poniekąd sami tego chcieliśmy. Jakby nam się nie chciało grać, nie wyszlibyśmy z grupy w Lidze Mistrzów.
- Czuję pan wewnętrzną satysfakcję, po tak niespodziewanie dobrym wyniku w fazie grupowej Champions League?
- Oczywiście, że tak. Satysfakcja jest ogromna. Pokazaliśmy, że nasza praca idzie w dobrym kierunku a przede wszystkim widać postępy. Pierwszy mecz w Turcji przegraliśmy 0:3. Minęły trzy miesiące, wyciągnęliśmy wnioski i w rewanżu to my zwyciężyliśmy 3:0. Chłopaki robią postępy. Porównując budżety nas i Jastrzębia, ich zespół jest znacznie mocniejszy. Mają wielu obcokrajowców, właściwie na każdej pozycji po kilku dobrych graczy. Także uważam, że i tak wykonujemy kawał dobrej roboty, starając się każdemu napsuć krwi. Musimy tych młodych chłopaków uczyć, promować, a oni muszą tą szansę, którą dostają, jak najlepiej wykorzystywać.
- Fabian Drzyzga powiedział, że jesteście zespołem, który nie musi, ale bardzo chce wygrywać, czy to jest wasz klucz do sukcesu, chociażby w Lidze Mistrzów?
- Oczywiście, że tak. Awans do kolejnej fazy Champions League był dla całego zespołu ogromnym przeżyciem. Większość moich zawodników będzie mogła się spotkać po przeciwnej stronie siatki z graczami, których do tej pory oglądali tylko i wyłącznie w telewizji, bądź siedząc na trybunach podczas meczów Ligi Światowej. Za dwa tygodnie staną z nimi oko w oko i będą mogli się sprawdzić, ile jeszcze im brakuje, jak długo muszą pracować. Pierwszy mecz zagramy we Włoszech. Większość moich zawodników marzy o tym, żeby pewnego dnia grać w tej lidze. Najbardziej cieszę się, że nie musieliśmy patrzeć na inne zespoły i sami sobie ten awans wywalczyliśmy.
- Kibice po meczu z Fenerbahce skandowali „Brook – wróć”. Czy brakuje panu tego zawodnika w zespole?
- Brook grał w Częstochowie przez trzy lata. Rozegrał całkiem niezłe sezony. Zwłaszcza ten ostatni był szczególnie udany. Takie są jednak czasy, że zawodnicy zmieniają kluby. On wybrał ofertę z Turcji. Tutaj w Częstochowie klub nie był w stanie zaspokoić jego żądań.
- Rolę atakującego Częstochowy przejął Smilen Mljakow. Jego forma idzie w górę. Czy można, zatem powiedzieć, że po początkowych problemach nie ma już śladu?
- Myślę, że tak. On praktycznie dwa lata nie grał. Ostatni sezon spędził na ławce we Włoszech. Na początku widać było, że brakowało mu ogrania. Tutaj z każdym kolejnym meczem prezentuje się lepiej. Oczywiście zdarzają się słabsze mecze czy braki. Ostatnio Smilen nie trenował przez dziesięć dni, więc brakowało mu tego cyklu treningowego. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że robi co może.
- Przed wami Piacenza, z jakimi uczuciami przyjął pan wyniki losowania?
- Chcieliśmy bardzo uniknąć zespołu z Rosji i nie jechać na wyprawę w nieznane. Kierunek włoski bardzo nam odpowiadał, ale chciałem bardzo zagrać z Trentino z Michałem Winiarskim i Łukaszem Żygadło.
- Będzie ku temu okazja jeśli przejdziecie Piacenzę.
- Dokładnie. Z nimi mamy szansę spotkać się z kolejnej rundzie, więc nie ma tego złego. Piacenza to oczywiście zespół bardzo mocny z wieloma gwiazdami światowej siatkówki. Włochów to oni tak naprawdę mają niewielu w składzie, w Piacenzie zgromadził się cały siatkarski świat, zawodnicy bardzo renomowani. Na pewno nie będzie łatwo, bowiem jest to zespół z najwyższej półki, finalista Champions League z zeszłego sezonu. Jednak wychodząc z grupy byliśmy na to przygotowani.