Raphael: Halkbank jest na początku długiej drogi
- Pomysł z przenosinami do Ankary w większym „pakiecie” nie był wyłącznie naszą decyzją, mam na myśli trenera i zawodników. Ja osobiście chętnie zostałbym w Trentino na kolejny sezon, ale włodarze klubu zdecydowali inaczej - mówi o kuluarach transferu do Turcji brazylijski rozgrywający Halkbanku Ankara.
PlusLiga: Zacznijmy rozmowę od spotkania Halkbanku z rumuńską Conastantą w 5. kolejce LM. Patrząc na waszą grę w meczu z Jastrzębiem, zastanawiam się dlaczego przegraliście…
Raphael Vieira de Oliveira: To trochę dziwna porażka, każdy się nad tym zastanawiał. Ale taka właśnie jest siatkówka - nikt nie może czuć się faworytem. Nie chcę powiedzieć, że zlekceważyliśmy rywali, bo byłoby to kłamstwo, ale coś nie zagrało, nie zaprezentowaliśmy naszej najlepszej siatkówki. Constanta to dobra drużyna, z doświadczonymi zawodnikami, którzy akurat tego dnia zaprezentowali szeroki zakres swoich możliwości.
- W pojedynku z Jastrzębskim Węglem pokazaliście już swoją najlepszą siatkówkę?
- Staraliśmy się, ale trafiliśmy na świetnie dysponowanego przeciwnika. Jastrzębie bardzo dobrze serwowało i ten element zdecydował o obrazie całego spotkania. Zagrywali bardzo agresywnie i nie mogliśmy znaleźć na to sposobu. To nawet nie była kwestia złego przyjęcia z naszej strony, ale nie potrafiliśmy zagrać tego, co zwykle prezentujemy. Nie wszystko wychodziło nam tak, jak zaplanowaliśmy. Ale gdy spotkamy się z polskim rywalem po raz kolejny, postaramy się by ten mecz wyglądał zupełnie inaczej.
- Może świadomość, że to wy będziecie gospodarzami turnieju Final Four rozluźniła nieco wasze szyki? Podobno decyzja zapadła jeszcze przed spotkaniem z JW?
- Nie wiedzieliśmy tego na sto procent, ale przyznam, że działacze Halkbanku bardzo zabiegali o organizację turnieju finałowego. Nawet gdybyśmy wiedzieli, byłoby z naszej strony totalnie nieprofesjonalne, gdybyśmy nie zagrali na sto procent. Zawsze wychodzimy na boisko po to, żeby wywalczyć zwycięstwo. Po prostu tego dnia Jastrzębie było zespołem lepszym od Halkbanku.
- W Polsce często porównujemy Halkbank do włoskiego Trento. Czy takie porównywanie w ogóle ma sens? Można w jakiś sposób zestawić te dwie drużyny?
- Halkbank to zupełnie nowe, siatkarskie życie. Moim zdaniem nie ma nic wspólnego z Trentino, poza tym, że kilku z nas tworzyło włoski zespół. We Włoszech graliśmy wspólnie sześć sezonów, byliśmy jak rodzina, znaliśmy się wszyscy na wylot. Projekt Trento to był ogromny, dobrze funkcjonujący mechanizm. Niestety, do czasu. W Turcji zaczynamy zupełnie nowe przedsięwzięcie, tworzymy nową historię i jesteśmy na samym początku długiej drogi. Realia są trochę inne, ale mam nadzieję, że uda nam się zbudować równie udaną „rodzinę”, jak ta włoska.
- Co miał pan na myśli mówiąc „do czasu”?
- Pomysł z przenosinami do Turcji w większym „pakiecie” nie był wyłącznie naszą decyzją, mam na myśli trenera i zawodników. Ja osobiście chętnie zostałbym w Trentino na kolejny sezon, ale włodarze klubu zdecydowali inaczej. Ze względu na problemy finansowe postanowili wypożyczyć nas do Turcji. Cóż, takie jest życie.
- Nie jest pan zadowolony z przenosin do Turcji?
- Tego nie mogę powiedzieć, choć to zupełnie inna rzeczywistość. Poziom ligi nie jest tak wysoki, jak w Serie A1. Jest kilka dobrych drużyn i z nimi toczymy naprawdę ciężkie boje, ale jednak to nie to samo, co we Włoszech. W kwestiach organizacyjnych wszystko stoi na dobrym poziomie, nie ma powodów do narzekań. Trochę brakuje natomiast wsparcia kibiców. Niemniej, gdziekolwiek gram, daję z siebie maksimum, robię co w mojej mocy by zespół, którego barwy reprezentuję wygrywał. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.
- W tym roku zagrał pan wreszcie w reprezentacji Brazylii, podczas Pucharu Wielkich Mistrzów. Zagości pan w ekipie Bernardinho na dłużej?
- Mam nadzieję. Gra w kadrze narodowej, to zawsze wielki honor. Jeśli jednak zdarzy się tak, że nie otrzymam powołania, będzie to oznaczało, że byli lepsi ode mnie, przynajmniej na obecną chwilę. Częścią siatkarskiego życia jest umiejętność godzenia się z wyborami trenerów, ufność, że dokonują najlepszych wyborów. To trudne, ale trzeba się tego nauczyć.
- W jaki sposób tłumaczył pan sobie brak powołania do kadry po sezonach, w którym wygrywał pan z Trento najcenniejsze trofea?
- Trzeba obiektywnie powiedzieć, że miałem ogromnego pecha. Trzy lata wstecz z walki o grę w reprezentacji wyeliminowała mnie kontuzja stawu skokowego, potem z kolei złamałem palec i nie zdążyłem dojść do pełnej formy. Było jeszcze kilka innych spraw, o których nie chciałbym teraz mówić. Właśnie, mam nadzieję, rozpocząłem nową historię w kadrze Canarinhos.
- Co powiedział panu Bernardo Rezende gdy zadzwonił przed Pucharem Wielkich Mistrzów?
- Wcześniej kilka razy rozmawialiśmy na temat mojego ewentualnego powołania do kadry. Trener wiedział, że jestem gotowy, by podjąć wyzwanie. Przed poprzednim sezonem reprezentacyjnym byłem nawet na zgrupowaniu, ale głównie leczyłem się z problemów zdrowotnych. Wtedy dużo rozmawialiśmy o mojej przyszłości w reprezentacji. Powiedział mi jasno, że widzi mnie w swojej drużynie, że najprawdopodobniej pojadę do Japonii. No i słowa dotrzymał.
- Turniej w Japonii był szczęściliby dla Brazylii. Wygraliście. Jednak po raz kolejny pechowo przegraliście z Rosją.
- Rosjanie to prawdziwa potęga, są niesamowicie mocni, jak nigdy wcześniej. Jest kilka zespołów na świecie - Rosja, Polska, Włochy, które mają w składzie indywidualności mogące decydować o losach meczu. Piękno siatkówki polega na tym, że gdy już prawie wieszasz sobie złoty medal na szyi, jesteś pewien, że nic złego nie może się wydarzyć, przeciwnik wchodzi w pole serwisowe i nokautuje cię zagrywką, albo wyprowadza dwie kluczowe dla przebiegu gry akcje. Brazylia wiele razy odwracała na swoją korzyść losy meczów, teraz robi to Rosja. Trzeba uznać ich klasę i pogodzić się z tym, że aktualnie są lepsi od nas. Kilka lat temu Brazylia była potęgą, pozostali byli dobrzy, ale jednak trochę z tyłu. Obecnie poziom światowej siatkówki znacznie poszedł w górę. Dla nas to gorsza wiadomość, ale generalnie dla siatkówki, bardzo dobra. Trzeba dbać o najmniejsze detale, dopracowywać je do perfekcji, bo często te właśnie detale decydują o końcowym wyniku w konfrontacji dwóch wyrównanych zespołów.