RetroPlusLiga: O Danielu, który zmienił Skrę, a Polsce dał złoto Mistrzostw Europy
- Uważam, że kadrowo Bełchatów miał dopiero trzecią drużynę w Polsce. Jednak trener Daniel Castellani szybko poukładał klocki i dlatego wywalczyli mistrzostwo Polski - mówił zaraz po ostatnim finałowym starciu z BOT Skrą Bełchatów środkowy Jastrzębskiego Węgla Daniel Pliński. Argentyńczyk, który przed tym sezonem zmienił na ławce Skry Ireneusza Mazura błyskawicznie zaskarbił sobie sympatię kibiców i to nie tylko w Bełchatowie.
Castellani nie był pierwszym argentyńskim trenerem siatkówki w Polsce, bo przecież szlak przecierał Raul Lozano, który poprowadził do sukcesu, jakim był srebrny medal mistrzostw świata, reprezentację Polski. Było jednak coś, co ich dzieliło - kariera zawodnicza i doświadczenie w zawodzie trenera klubowego, bo Castellani w przeciwieństwie do Lozano był siatkarzem wybitnym, ale za to Lozano, gdy trafił do Polski, był szkoleniowcem pracującym m.in. w wielkich włoskich klubach, gdy z kolei Castellani większą część kariery trenerskiej spędził jako selekcjoner argentyńskiej reprezentacji. Chciał spróbować kariery w Europie, a do BOT Skry przeniosł się z klubu Bolivar, z którym sięgnał dwa razy po mistrzowski tytuł w Argentynie, ale tamtejsza liga nie należała i nie należy do światowego topu.
- Przekonała mnie właściwie jedna rozmowa. Wiedziałem, że chcę, żeby ten człowiek poprowadził nasz zespół - wspomina prezes Skry Konrad Piechocki. Gdy Castellani przenosił się do Skry, bełchatowianie byli już po dwóch mistrzostwach Polski, ale chcieli zrobić krok na przód. Z drużyny po zdobyciu dwóch złotych medali odchodził trener Ireneusz Mazur, a miał go zastąpić ktoś, kto pchnie drużynę na wyższą półkę w Europie. Bełchatowianie nie chcieli zadowalać się sukcesami w polskiej lidze.
Castellani, wybitny kiedyś siatkarz, zresztą kapitan reprezentacji, która w 1988 roku sięgnęła po medal igrzysk w Seulu, w Polsce był postacią nieznaną, w przeciwieństwie do Argentyny, choć był przecież "tylko siatkarzem". - W Argentynie każdy chłopak chce być piłkarzem. Jeśli ma za mało talentu próbuje grać w koszykówce. Jeśli na koszykówkę ma za mało talentu zostaje siatkarzem - żartował kiedyś w jednym z wywiadów. A może nie żartował, tylko opisywał swoje doświadczenia? Z piłką nożną miał jednak sporo wspólnego, bo świetnie zna się z jednym z najwybitniejszych piłkarzy w historii Diego Maradoną. A to w Argentynie, przy wszystkich wadach Boskiego Diego, jest tam symbolem statusu społecznego.
Z wyglądu przypominający raczej nauczyciela akademickiego, a nie trenera siatkówki Castellani w Bełchatowie wprowadził zwyczaj, który przetrwał dłużej, niż jego kontrakt ze Skrą - wypalanie kubańskich cygar po największych sukcesach. Gdy zdobył ze Skrą pierwsze trofeum, jakim był Puchar Polski w sezonie 2006/2007, podczas uroczystej kolacji poprosił na bok prezesa Konrada Piechockiego, a następnie wyjął dwa cygara przywiezione z Kuby. Kolejne w Bełchatowie zapalono po mistrzowskim tytule, bo w Lidze Mistrzów sukcesu odnieść się nie udało, głównie przez... Stephane'a Antigę i Miguela Falaskę, późniejszych gwiazd bełchatowskiej drużyny, którzy wyeliminowali BOT Skrę grając w barwach hiszpańskiego Portolu Majorka.
Ocena pracy Castellaniego w Bełchatowie może być tylko pozytywna - prowadził drużynę przez trzy lata i trzykrotnie był mistrzem Polski, do tego dorzucił brążowy medal w Lidze Mistrzów i dwa Puchary Polski. Pracowałby w Bełchatowie dłużej, gdyby nie oferta poprowadzenia reprezentacji Polski. W tamtym czasie wydawało się, że czego nie dotknie zamieni w złoto. W pierwszym sezonie reprezentacyjnym zresztą też tak było, bo biało-czerwony zespół, mimo sporych osłabień, sięgnął po pierwszy w historii tytuł mistrza Europy. Rok później miał walczyć o medal mistrzostw świata, ale poległ, choć niekoniecznie z własnej winy. System siatkarskiego mundialu był absurdalny, w grupie opłacały się celowe porażki, ale Castellani nakazał zawodnikom wygrywać. - Jak miałbym im powiedzieć, że mają celowo przegrać? - mówił rozkładając ręce. Efektem było trafienie w drugiej rundzie na późniejszych mistrzów świata z Brazylii i bardzo mocną wtedy Bułgarię. O absurdzie przepisów niech świadczy fakt, że po wygranych z Polską Brazylijczycy i Bułgarzy spotkali się w meczu, którego... nikt nie chciał wygrać. Kibice śmiali się do rozpuku, gdy Brazylijczycy atakowali w siatkę, choć Bułgarzy nie ustawiali bloku. Ostatecznie Brazylijczycy byli "lepsi" przegrywając 0:3, dzięki czemu ich droga do finału stała się... autostradą. A Bułgarzy musieli walczyć z bardzo mocną Kubą, zresztą późniejszym wicemistrzem świata. Nie dali rady, przegrali.
Castellani do tego systemu przystosować się nie mógł i zdaniem wielu popełnił błąd. Oczywiście, jego zespół nie był w formie, która mogła pozwolić mu na marzenia o złotym medalu, ale nie ma też wątpliwości, żenie zasłużył na zajęcie miejsca 13-18 razem z Egiptem, Japonią, Kamerunem, Meksykiem i Portoryko. Wykorzystując system mógł bez problemu awansować minimum do ćwierćfinału, co na pewno wpłynęłoby później na jego los. Po mistrzostwach świata został bowiem zwolniony.
Do Polski jeszcze wracał dwa razy - w 2012 roku podpisał roczny kontrakt z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle i po wywalczeniu srebrnego medalu wrócił do tureckiego Fenerbahce Stambuł, który prowadził po zakończeniu pracy z reprezentacją Polski. A druga polska przygoda Castellaniego... właśnie trwa, bo przecież w trakcie obecnego sezonu przyleciał ratować z opresji Indykpol AZS Olsztyn. Jego zespół zajmuje ósme miejsce w tabeli PlusLigi, która została przerwana z powodu pandemii koronawirusa.
Powrót do listy