RetroPlusLiga: Sukces rodził się w bólach
Olieg Achrem, kapitan mistrzów Polski z Asseco Resovii Rzeszów podsumowuje dla nas rozgrywki PlusLigi w sezonie 2011/2012.
Przed sezonem zapowiadał pan, że do trzech razy sztuka. Skończył pan swój trzeci sezon w Asseco Resovii ze złotem, więc słowa okazały się prorocze…
Myśl o tym powiedzeniu przyświecała mi przez cały sezon. - Życzyłem sobie, żeby nasz klub miał podobnie udany sezon, jak w zeszłym roku ZAKSA, która zagrała w trzech finałach z tą różnicą żeby wygrać chociaż jeden z nich. Cieszę się, że po ciężkim początku sezonu, który różnie się dla nas układał, udało nam się na koniec sięgnąć po mistrzostwo Polski. Wszyscy z nas pragnęli tego tytułu. Czuliśmy również duże wsparcie ze strony kibiców i chcieliśmy się im odwdzięczyć za świetny doping. Zdajemy sobie sprawę, że osiągnięty przez nas wynik jest bardzo ważny dla naszych fanów, miasta Rzeszów oraz wszystkich sponsorów klubu na czele z Adamem Góralem.
Adam Góral przyznał, że brak sukcesu w tym sezonie wiązałby się z obniżeniem budżetu i postawieniem na młodych perspektywicznych zawodników. Gdyby Resovii nie udało się wywalczyć tytułu MP odszedłby pan z klubu?
Pewnie tak i nie ma się co dziwić, że pan Góral brał pod uwagę taką możliwość, ponieważ czyniąc duże nakłady na zespół miał prawo oczekiwać sukcesu i lepszego wyniku niż trzecie miejsce w PlusLidze, które zajęliśmy w dwóch poprzednich sezonach. Dobrze, że tym razem stanęliśmy na wysokości zadania. Wiadomo, że mistrzowski tytuł ułatwił decyzję w mojej sprawie. Jeśli nie byłoby sukcesu i budżet Asseco Resovii byłby mniejszy, to pewnie nie otrzymałbym takiej propozycji z klubu, która by mnie satysfakcjonowała i musiałbym się rozglądać za nowym pracodawcą. Cieszę się, że tak się jednak nie stało i że mogłem przedłużyć umowę z klubem, w którym dobrze się czuję. Mam nadzieję, że w następnym sezonie również zgotujemy naszym kibicom wiele pozytywnych emocji i pokusimy się o kolejne sukcesy.
Przez trzy sezony próbowaliście dorównać Skrze, chcąc pokonać ten zespół w walce o mistrzostwo Polski i powoli zbliżaliście się do bełchatowian. Mimo wszystko styl, w jakim pokonaliście Skrę w tegorocznym finale, był chyba dla wszystkich i dla was samych dużym zaskoczeniem.
Jak słuchało się opinii ekspertów, to faktycznie dawano nam niewiele szans na pokonanie Skry w finale. Każde zdanie fachowców trzeba uszanować, ale my na boisku chcieliśmy pokazać, że te opinie są błędne i że jesteśmy w stanie zatrzymać Bełchatów. Z kolei po naszym sukcesie pojawiły się głosy, że Skra nie była dobrze dysponowana i my to tylko wykorzystaliśmy, ale ja się z tym nie zgadzam. Przecież Skra w podobnym składzie i z tym samym szkoleniowcem wygrała już mistrzostwo Polski w dwóch poprzednich sezonach. Ich trener wiedział, jak przygotować zespół do finału i na pewno to zrobił. To jest również zbyt klasowa drużyna, żeby mogła sobie pozwolić sobie na jakąś dekoncentrację lub brak motywacji w walce o mistrzostwo. Trzeba natomiast podkreślić, że nasz zespół zagrał w tych finałach bardzo dobrze. Przykre jest to jeśli ktoś nie chce lub nie jest w stanie tego przyznać. Cieszymy się jednak ogromnie z naszego sukcesu i z tego, że to właśnie Asseco Resovia była tą drużyną, która przerwała złotą serię Skry.
Podpisując kontrakt z klubem z Rzeszowa wspominał pan o tym, że słyszał o legendzie Skry zwłaszcza, że aż do sezonu 2009/2010 Resovia nie wygrała z zespołem z Bełchatowa ani jednego spotkania. Chyba nie spodziewał się pan, wtedy że aż trzy lata trzeba będzie czekać na pokonanie bełchatowian w play-offach?
Pamiętam, że nie mogłem uwierzyć w to, że liga jest aż tak zdominowana przez jeden zespół, który wygrywa pewnie kolejne tytuły. Wierzyłem jednak, że Bełchatów znajdzie w końcu pogromcę. Fajnie, że udało nam się tego dokonać i że w końcu po trzech latach spełniliśmy swoje marzenia. Do dziś w mojej głowie siedzi porażka w finale Pucharu Polski z Jastrzębskim Węglem przed dwoma laty, kiedy byliśmy w stanie sięgnąć po pierwszy duży sukces, bo byliśmy o krok od tego. Gdybyśmy wygrali wtedy PP, to miałbym na swoim koncie razem z Resovią już dwa trofea. Z drugiej strony, trzeba myśleć w ten sposób, że są kolejne cele, do których będziemy wciąż dążyć.
Kiedy realnie uwierzył pan w to, że Resovia jest w stanie w tym sezonie wygrać ze Skrą trzy mecze w fazie play-off, co było do tej pory barierą dla rywali bełchatowian?
Ja z natury jestem taki, że zawsze wierzę w zwycięstwo i walczę do samego końca. Już mecze finałowe pucharu CEV z Dynamem Moskwa i w ogóle nasza dyspozycja w ostatnich dwóch miesiącach, wskazywały na to, że jesteśmy w stanie udanie zakończyć sezon. Graliśmy coraz lepiej i dobrze się ze sobą dogadywaliśmy. Ta pozytywna atmosfera i dobra gra z naszej strony bardzo mnie cieszyła. Na pewno mieliśmy w tym sezonie już bardzo ciężkie chwile, i indywidualnie, jeśli chodzi o dyspozycję poszczególnych zawodników, i jako zespół. Ten sukces rodził się w bólach, ale chcę podkreślić, że w ostatnich miesiącach udało nam się stworzyć naprawdę fajną atmosferę wewnątrz zespołu, co miało później przełożenie na wyniki. W szatni przede wszystkim żartowaliśmy i nie pozwalaliśmy sobie na jakieś kłótnie, niesnaski, czy przykre słowa pod adresem kolegi z drużyny. Postawiliśmy na zaufanie i wzajemnie się wspieraliśmy zarówno na boisku, jak i poza nim.
Jaka była pana rola jako kapitana zespołu w zbudowaniu tej pozytywnej atmosfery?
W porównaniu do poprzednich sezonów, częściej spotykaliśmy się ze sobą poza treningami i meczami, może nie od razu w komplecie, ale w kilka osób. Jeśli ktoś z nas miał ochotę wyjść gdzieś na obiad, czy kawę, to umawialiśmy się i wychodziliśmy razem. Mieliśmy również sporo spotkań w gronie rodzinnym. Nawet jeżeli w trakcie sezonu były pomiędzy nami jakieś drobne spięcia, czy nerwowe sytuacje, to z upływem czasu coraz lepiej się ze sobą dogadywaliśmy i wszystko szło w dobrym kierunku. Ja sam również miałem w tym sezonie bardzo ciężkie momenty, i pod względem fizycznym i psychicznym, ale zawsze starałem się być tym łącznikiem pomiędzy trenerem a zespołem, który sugerował mu pewne rzeczy, czy dawał wskazówki od kolegów z drużyny.
W trzech ostatnich latach rolę kapitana Asseco Resovii pełnili zawodnicy, który przez większość część sezonu byli jedynie rezerwowymi (Papke, Gierczyński, Józefacki). Nie miał było obaw, że spotka pana podobny los?
Miałem przez chwilę takie myśli, że może to jest jakaś pechowa funkcja, bo na początku sezonu przeżywałem ciężkie momenty i nie łapałem się do podstawowego składu. Z drugiej strony, przypomniałem sobie, że jak przychodziłem do Resovii i wybrałem numer 7 na koszulce, to słyszałem głosy, że ta koszulka przyniesienie mi pecha. Nie odpuściłem jednak, tylko odpowiedziałem, że swoją grą sprawię żeby siódemka była jednak szczęśliwa. Podobnie było z funkcją kapitana. Przełamałem pewien stereotyp i nie pozwoliłem na to, żeby ta dodatkowa rola powierzona mi przez kolegów z zespołu odbiła się negatywnie na mojej dyspozycji.
Z czego wynikała pana słabsza dyspozycja w pierwszej części sezonu, kiedy wydawało się, że długa przerwa na wakacje, wyleczenie urazu i przygotowanie do nowego sezonu, wyjdą panu na dobre?
Chyba każdy zawodnik ma jakiś trudny moment w trakcie rozgrywek. Ja jestem akurat takim typem, że potrzebuję sporo czasu żeby rozgrzać mięśnie i dojść do dobrej dyspozycji fizycznej po dłuższej przerwie w grze, jaką miałem w lecie. Sam byłem jednak zdziwiony, że w tym roku aż tak długo dochodziłem do siebie. Bardzo przeżywałem to, że przez jakiś czas nie grałem w podstawowej szóstce i nie mogłem sobie wywalczyć miejsca w składzie. Powoli jednak zdołałem odbudować swoją pozycję. Pomogły mi również rozmowy z trenerem Kowalem i to, że w pewnym momencie zaufał mi i dał szansę gry. Dużo zawdzięczam również naszemu trenerowi od przygotowania fizycznego, Andrzejowi Zahorskiemu, który pomógł mi wrócić do dobrej dyspozycji.