Robert Kaźmierczak: Gdy emocje już opadły...
- To wszystko jeszcze do mnie nie dotarło. Obrona mistrzostwa świata na zawsze pozostanie w historii polskiej siatkówki - mówi Robert Kaźmierczak, mistrz świata, scout reprezentacji Polski, który w środę wrócił już do pracy w PGE Skrze Bełchatów.
PGE SKRA BEŁCHATÓW: Emocje już opadły?
ROBERT KAŹMIERCZAK: Jeszcze nie. Trudno w to uwierzyć. Ostatnie cztery dni turnieju były dla nas bardzo wyczerpujące, a w szczególności dla zawodników. My pracowaliśmy swoim rytmem, natomiast nie było czasu na odpoczynek. Każdej nocy po meczu wracaliśmy do hotelu i wspólnie z Mieszkiem i Sebastianem wykonywaliśmy swoją pracę, lecz tego czasu było za mało, więc kończyliśmy o wczesnych godzinach porannych i wszystkie informacje przekazywaliśmy do trenera, który wstawał o godz. 6 i przygotowywał taktykę na konkretny zespół. Mam wrażenie, że potrzeba jeszcze trochę czasu, żeby wrócić do rzeczywistości. Teraz mam jeszcze kilka dni do rozpoczęcia Polskiej Ligi Siatkówki więc chcę przygotować zestawienia podsumowujące turniej i potwierdzić w liczbach, że ten turniej stał na bardzo wysokim poziomie.
Widać, że wciąż do ciebie to nie dotarło...
ROBERT KAŹMIERCZAK: Potrzebuję jeszcze kilka dni w normalnym rytmie, żeby wrócić do rzeczywistości (śmiech). W turnieju było kilka zwrotów akcji, ale wydaje mi się, że kluczowym momentem tych mistrzostw był półfinał, czyli mecz z USA. To otworzyło nam dużą szansę na zdobycie tytułu. To było najtrudniejsze spotkanie, które zawodnicy wyszarpali swoją walecznością i cierpliwą grą do samego końca. Szczęście po tym meczu było tak wielkie, że było widać wiarę zawodników w sukces, również w finale. Nie mogli już tego oddać do samego końca. Wydaje mi się, że każdy z nich potrzebuje jeszcze kilku dni, żeby to do nich dotarło. Zasłużyli też na to, by mieć chwilę czasu dla siebie. Jestem przekonany, że polska siatkówka skorzysta na tym sukcesie.
Wspomniałeś o meczu przeciwko USA. Już wcześniej mówiło się, że to faworyt mistrzostw świata...
ROBERT KAŹMIERCZAK: ... jest to zespół budowany od lat, w którym organizacja gry zawsze stoi na najwyższym światowym poziomie. Po tym, jak odpadli Rosjanie, faktycznie stali się głównym faworytem do złota. Rozmawiałem z nimi przed meczem o brązowy medal i mówili, że nie wiadomo czy się podniosą po przegranym półfinale. Podkreślali, że od kilku miesięcy głośno mówili tylko o złocie, a tu nagle te marzenia prysły. My przez cały czas mówiliśmy o pierwszej szóstce, a później zobaczymy, jak potoczą się dalsze spotkania, lecz w środku grupy przez cały czas czuć było pewność siebie i wiarę w końcowy sukces.
Mecz finałowy z Brazylią był genialny w naszym wykonaniu.
ROBERT KAŹMIERCZAK: Po takim turnieju są tylko pozytywne emocje i cieszy to, że mieliśmy przewagę w każdym z setów i trzymaliśmy rywala na dystans, w każdej partii prowadziliśmy 21:17. Dodatkowo trzeba podkreślić fakt, że mieliśmy atak na bardzo wysokim procencie, a wiodącym graczem w tym elemencie był Bartek Kurek, który na 29 piłek grał na skuteczności 69 proc. Wiedzieliśmy, że Brazylia to drużyna walcząca, co udowodniła w meczu z Rosjanami, który ze stanu 0:2 wyprowadziła na 3:2. Nie daliśmy się przełamać i wygraliśmy 3:0. Dla mnie był to niesamowity turniej, ale teraz chcę wyciągnąć z niego wnioski, zobaczyć, jak to wszystko wyglądało. Poziom niektórych meczów był naprawdę wysoki i po prostu chcę sprawdzić, gdzie był nasz klucz do zwycięstwa. Oczywiście najważniejszy był zespół i każdy z zawodników potrafił wejść na boisko i udźwignąć presję, która na pewno się pojawiała, choć wielu z nich pomagało też w funkcjonowaniu grupy podczas tak długiego turnieju. Teraz zrobię podsumowania w liczbach wrzystkich istotnych meczów z tego turnieju i porównując kilka zespołów będzie można zobaczyć, kto dominował w danym elemencie.
Udowodniliście coś komuś obroną złota?
ROBERT KAŹMIERCZAK: Na pewno po meczu z Argentyną każdy z nas miał różne emocje, ale to wszystko zostało zwieńczone złotem. Dzięki temu wszyscy będziemy wspominali ten mecz, ale bez negatywnych emocji. W trakcie tych mistrzostw było dużo zwrotów. Można wymieniać różne sytuacje, ale cieszy to, że za każdym razem chłopaki zbierali się w sobie i udowodnili, że są najsilniejszą grupą na świecie. Zaglądając do przeszłości, w 2010 roku zespół z Brazylii wygrał złoty medal i w trakcie turnieju poniósł tylko dwie porażki. W 2014 roku przegraliśmy tylko jedno spotkanie, natomiast tym razem przytrafiły się dwie przegrane i jestem przekonany, że wiele osób w Polsce zastanawiało się czy zespół jest w stanie się podnieść. Później wraca kapitan zespołu, który w skrajnej sytuacji zdrowotnej prowadzi zespół do jednego z najlepszych meczów i ten poziom gry zostaje utrzymany już do samego końca.
Ty oraz Tomasz Pieczko faktycznie obroniliście złoto, bo byliście w kadrze również podczas mistrzostw świata w 2014 roku.
ROBERT KAŹMIERCZAK: I chyba to właśnie jeszcze do mnie nie dotarło. Jak sobie pomyślę, że za 30 lat ktoś będzie wspominał historię polskiej siatkówki i mam nadzieję, że to będą początki równej wysokiej formy naszej reprezentacji, która będzie przez to stawiana w roli faworyta przed dużymi turniejami. Zdobyć mistrzostwo świata jest ciężko, ale potem obronić je jest jeszcze trudniej. Cztery lata temu turniej był dla nas niesamowitym przeżyciem, ponieważ występowaliśmy jako gospodarze. Teraz graliśmy w dwóch różnych krajach i wszystko skończyło się w Turynie, w kraju, gdzie siatkówka stoi na najwyższym poziomie. Kibice pokazali, że kochają ten sport i jestem przekonany, że ten sukces pomoże rozwojowi naszej dyscypliny i podczas najbliższych rozgrywek Polskiej Ligi Siatkówki, Ligi Mistrzów czy Klubowych Mistrzostw Świata frekwencja na halach będzie rekordowa.
Nie brakuje opinii, że tegoroczny sukces jest głośniej obchodzony, niż ten sprzed czterech lat.
ROBERT KAŹMIERCZAK: Statystycznie wypadliśmy jako zespół tak samo (śmiech).
Zostałeś też chyba ulubieńcem dziennikarzy.
ROBERT KAŹMIERCZAK: Turniej był bardzo długi, a dni meczowe czasami odbywały się jeden po drugim. Wtedy Vital wraz z zawodnikami ustalali plan, w którym priorytetem była zawsze regeneracja zawodników i skupienie się na danym przeciwniku. Pamiętajmy, że dzień meczowy zaczynał się około 10, a trzeba było jeszcze zrobić video z całą drużyną, poranny rozruch i później taktykę z podziałem na przyjmujących, rozgrywających i środkowych. Graliśmy praktycznie wszystkie mecze jako ostatni, więc ja meldowałem się w hali dużo wcześniej przed drużyną. Mediów z Polski moim zdaniem było najwięcej, więc jeśli mogłem pomóc przekazać jakieś interesujące informacje, to bardzo się cieszę. Natomiast było to wszystko przeprowadzane bardzo sprawnie, więc nie przeszkadzało mi to w pracy i wydaje mi się że znaleźliśmy wspólny język.
O świętowaniu kadrowiczów krążą już legendy...
ROBERT KAŹMIERCZAK: Świętowanie było krótkie. Noc po wygranej na spokojnie spędziliśmy w hotelu w swoim gronie. Śmiesznych sytuacji oczywiście nie brakowało, co potwierdza sytuacja z Grześkiem Łomaczem i jego fryzurą. Nie było jednak czasu: cztery godziny i musieliśmy wsiadać do autokaru.
Przywitali was także premier i prezydent.
ROBERT KAŹMIERCZAK: To bardzo przyjemne sytuacje. Cztery lata temu byłem u prezydenta z żoną i była to pamiętna chwila. Teraz zostało to zorganizowane dużo szybciej. Cóż, wielkie emocje, szczęście i duma. Cieszę się, że mogłem w tym uczestniczyć. Wcześniej mieliśmy spotkanie u pana premiera. Myślę, że rozmowy Bartka Kurka i Michała Kubiaka przyniosą efekty. Nie były to tylko oficjalne przemówienia. Później te kontakty się zazębiają i widzieliśmy, że to, co mówili premier i prezydent nie było wyuczone, ale czuliśmy w tych słowach emocje, które towarzyszyły każdemu, kto oglądał mecze z udziałem naszej reprezentacji.
Szkoda tylko, że na hymn musieliście czekać aż do Polski.
ROBERT KAŹMIERCZAK: Czasem zdarzają się takie sytuacje, choć moim zdaniem niezrozumiałe. To są procedury, na które ja nie mam wpływu, natomiast też często odczuwam różne regulacje, bo z mojej perspektywy pracy jesteśmy trochę odsunięci w ostatnim czasie od boiska. Kiedyś siedzieliśmy za bandą i moim zdaniem nikomu nie przeszkadzaliśmy, natomiast teraz jesteśmy czasami w dziwnych miejscach, szczególnie podczas rozgrywek międzynarodowych. Zależy nam na tym, by być blisko, bo dzięki temu nasza praca jest bardziej profesjonalna. Siedzenie pod kopułą hali, jak to bywało w niektórych miastach, na pewno nie ułatwia nam pracy, a wręcz przeciwnie. To dziwne decyzje federacji, z którymi mamy zamiar walczyć. Nie pozwolimy na to, by nasza praca była spychana na margines. Ciężko jest siedzieć kilka meczów w hali, potem je przeanalizować z tej perspektywy. Dodatkowo nagrania video później oglądają trenerzy i zawodnicy. Od kilku lat walczyliśmy, żeby jakość tych materiałów była na jak najwyższym poziomie, natomiast część obowiązków które powinno nam się zapewnić w ostatnim czasie zostaje zaniedbana. To jest właśnie ten okres, kiedy powinniśmy mówić o tym głośno. Taki przynajmniej mamy plan ze statystykami z całego świata.
W środę rano wspólnie z Tomkiem byliście już w pracy w PGE Skrze...
ROBERT KAŹMIERCZAK: Lubię swoją pracę, więc nie było żadnego problemu pomimo zmęczenia.