Robert Prygiel: my już zdobyliśmy swoje mistrzostwo Polski
- My już zdobyliśmy swoje mistrzostwo Polski - mówi w rozmowie z portalem PlusLigi Robert Prygiel, trener Cerradu Czarnych Radom. Radomianie w tegorocznym sezonie już zostali okrzyknięci czarnym koniem rozgrywek, przy czym nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
plusliga.pl: Cerrad Czarni Radom przegrywał z AZS-em Częstochowa 0:2 w meczu 19. kolejki PlusLigi. Ostatecznie udało się wam wygrać 3:2. Można chyba powiedzieć, że zespół wrócił z dalekiej podróży?
Robert Prygiel: Zdecydowanie tak. Pierwsze dwa sety przegraliśmy do dziewiętnastu i nie ma co ukrywać zagraliśmy je bardzo słabo. Nie mogliśmy w żaden sposób odrzucić AZS-u od siatki. Mieli bardzo wysoki wskaźnik perfekcyjnego przyjęcia i kończyli akcję w pierwszym tempie. Po dwóch setach mieliśmy dziesięć minut przerwy. Zmieniliśmy trochę naszą taktykę jak również dokonaliśmy kilku zmian w składzie wyjściowej szóstki, które spowodowały, że drużyna uwierzyła, że można jeszcze wygrać to spotkanie. Poza tym wpłynął na nas jeszcze taki motywacyjny element, o którym więcej mógłby powiedzieć Wojciech Stępień, drugi trener. Cieszymy się bardzo, że udało się nam odwrócić losy tego sobotniego spotkania i tak jak pani powiedziała wróciliśmy z dalekiej podróży.
- Zgodzi się pan z opinią, że w dwóch pierwszych setach drużynie zabrakło cierpliwości w grze w kontrze?
- Jak najbardziej. Były takie sytuacje jak pani wspomniała, w których zawodnicy za szybko chcieli skończyć akcję. W ich grę wkradło się bardzo dużo nerwowości. Na boisku byli młodzi siatkarze tj. Bartłomiej Grzechnik, Michał Ostrowski, Bartłomiej Bołądź, Jakub Wachnik - to są gracze, którzy debiutują w PlusLidze i nerwy mają prawo ich ponosić. Bołądź i Wachnik nie grali w sobotę źle, ale grali na poziomie wygrał-przegrał. Brakowało im cierpliwości jak pani zauważyła w grze w ataku, zagrywce. Chcieli przeskoczyć siatkę i od razu zdobyć punkty, a czasami trzeba zachować trochę chłodnej głowy. Na szczęście zmiennicy, którzy za nich weszli wykazali się większym wyrafinowaniem na boisku.
- Wspomniani zawodnicy otrzymują od pana ogromny kredyt zaufania, dostają szansę gry w dużym wymiarze. Zgodzi się pan, że w połączeniu z doświadczonymi już siatkarzami świetnie odnajdują się w swoich rolach?
- Oczywiście, że tak. Osobiście doskonale pamiętam, że jako osiemnastolatek dostałem szansę gry w seniorskiej drużynie i ją wykorzystałem. Nie ma innej drogi możliwości rozwoju niż gra. Wiadomo, że jeszcze nie grają w pełnym wymiarze, ale myślę że w mało którym klubie dostaliby tyle szans gry co u nas. Oczywiście ci chłopcy mają potencjał sportowy i ciężko pracują. Z resztą nie tylko oni, ale cały klub pracował na to, żeby się rozwijali. Ponadto ktoś kiedyś ich namówił do grania w siatkówkę, ktoś ich trenował. Ja tylko kontynuuje to co w klubie robiono już od dłuższego czasu, czyli szkolono młodzież i przygotowywano ją do gry na najwyższym poziomie. Mowa oczywiście o WKS Czarnych Radom. W drużynie mamy swoich wychowanków, którzy doczekali się gry w PlusLidze. Nie muszą opuszczać rodzinnych stron, żeby zagrać w najwyżej klasie rozgrywek. Mając dobrze wyszkolonych wychowanków nie widzę powodu, żeby na nich nie stawiać. Serce się raduję, kiedy widzi się jak oni się rozwijają, podnoszą swoje umiejętności. Jako klub nie mogliśmy kupić pięciu, czy sześciu zawodników za nie wiadomo jak niebotyczne pieniądze. Musieliśmy bazować tylko na tym co sami wypracowaliśmy. Jesteśmy bardzo zadowoleni z efektów naszej pracy, jak i osób które pracowały na sukces tych chłopaków.
- Gdyby przed sezonem ktoś powiedział, że Cerrad Czarni Radom pod koniec rundy rewanżowej PlusLigi będzie zajmował miejsce w połowie tabeli to by pan uwierzył?
- Absolutnie nie. Powiedziałbym, że to byłoby nasze mistrzostwo świata. Gdyby ktoś powiedział, że po 17. kolejce PlusLigi będziemy mieli 29 punktów i będziemy zajmować piąte miejsce, to bym pomyślał że ten ktoś chyba mocno uderzył się w głowę. Trudno przed sezonem było uwierzyć, że pokonamy takie drużyny jak AZS Olsztyn na wyjeździe, a u siebie Jastrzębski Węgiel, Skrę Bełchatów czy Trefl Gdańsk. W życiu bym nie pomyślał, że tak będziemy grać. Patrząc realnie na składy zespołów liczyliśmy się z tym, że możemy nie zakwalifikować się do play-offów. Naszym celem sportowym było granie o 9 -10 miejsce. Nie chcieliśmy się znaleźć wśród dwóch ostatnich drużyn. Chcieliśmy wygrać te pięć, sześć meczów w sezonie. Przy czym nikt nikomu nie zakazał walczyć o więcej. Robiliśmy to i jestem bardzo dumny z mojej drużyny, pracy jaką zawodnicy wykonują i jaki tworzą kolektyw. Nie ma co ukrywać, że w drużynie jest naprawdę bardzo dobra atmosfera, pomimo tego że zespół był budowany bardzo późno. Prawdę powiedziawszy skład zaczęliśmy budować od lipca. Wtedy mieliśmy stuprocentową decyzję potwierdzającą nasz udział w rozgrywkach PlusLigi. Pewnie znajdą się osoby, które powiedzą, że mogliśmy wygrać więcej meczów, wytkną nam błędy i ja oczywiście się z tym wszystkim zgodzę. Jednak podsumowując to co do tej pory zrobiła drużyna Czarnych można określić mianem mistrzostwa Polski. My już teraz zdobyliśmy swój tytuł mistrza Polski.
- W PlusLidze radzicie sobie bardzo dobrze. Do tego awansowaliście do ćwierćfinału Pucharu Polski, w którym zmierzycie się z Jastrzębskim Węglem. Rozumiem, że i na tym polu plan minimum został osiągnięty?
- Po pierwsze nie wierzę w to, że takie drużyny jak Asseco Resovia Rzeszów, PGE Skra Bełchatów, czy Jastrzębski Węgiel są w stanie odpuścić Puchar Polski. To są zespoły, które zawsze grają o wysokie cele. Nam udało się zakwalifikować do ósemki. Puchar Polski to jest jeden może dwa mecze, które decydują o tym, czy przechodzi się do historii. Pojedziemy na ćwierćfinałowe spotkanie według ekspertów na pożarcie. Teoretycznie nie mamy większych szans z Jastrzębskim Węglem, ale w lidze też na nas nie stawiano. Wyjdziemy na mecz z jastrzębskim zespołem tak jak na każdy inny. Nikt nie wie jak się on ułoży. Aby odnieść sukces w Pucharze Polski trzeba zagrać trzy dobre mecze, żeby wygrać ligę tych meczów trzeba wygrać ponad trzydzieści. W związku z czym prawdopodobieństwo zdobycia Pucharu Polski jest większe, niż mistrzostwa. Pojedziemy walczyć i nie ma mowy o żadnym odpuszczaniu, tym bardziej że najprawdopodobniej będziemy mieć zagwarantowany udział play-offach. Z czego jesteśmy bardzo szczęśliwi. Nie mamy nic do stracenia. Kto wie może uda się nam sprawić niespodziankę.
- W ostatnim czasie Adam Kamiński i Jozef Piovarci doznali kontuzji. Kiedy można spodziewać ich powrotu na parkiet?
- Tak się złożyło, że mieliśmy bardzo dużo szczęścia jeśli chodzi o to zdrowie zawodników. Do tej pory nikomu nic poważnego nie dolegało. Nagle zbiegło się tak, że dwóch podstawowych, szóstkowych graczy ma problemy z barkami. Józef Piovarci w trakcie meczu z LOTOSEM Treflem Gdańsk na zagrywce zwichnął bark. Jest to zwichnięcie pierwszego stopnia, więc uraz nie jest poważny. Myślę, że nie będzie trenował przez dwa może trzy dni. Mam nadzieję, że wróci na mecz z AZS-em Olsztyn. Jeśli chodzi o Adama Kamińskiego to o jego urazie dowiedziałem się tak naprawdę dopiero w piątek. To znaczy tego dnia mieliśmy dokładne badania. Nasz środkowy w ostatnim meczu, w ostatniej akcji zatrzymał atak rywali pojedynczym blokiem. Wszyscy cieszyliśmy się ze zwycięstwa. Po zejściu z parkietu powiedział, że przeszedł go prąd. Badania wykazały, że doznał kontuzji. Myślę, że w jego przypadku będzie potrzebny dłuższy odpoczynek, około tygodnia. Wszystko będzie zależało od tego jak będzie przebiegała rehabilitacja. Liczę, że w ciągu tygodnia wróci do treningów, a za dwa tygodnie do gry. Kontuzje przytrafiły się w złym momencie. Na szczęście ta drużyna była tak budowana, żeby w razie takich problemów byli zawodnicy, którzy zajmą miejsca kolegów. W sobotę młodzi gracze, debiutanci pokazali, że potrafią grać w siatkówkę i to na bardzo wysokim poziomie.
- W drużynie AZS-u Częstochowa gra Dawid Murek, z którym miał pan okazję występować m.in. w reprezentacji Polski. Stojąc przy bocznej linii boiska nie „ciągnie” pana, żeby wejść na parkiet i jeszcze zagrać?
- Nie. Nawet Adam Kamiński na sobotnim rozruchu zadał mi to samo pytanie co pani. Proszę mi wierzyć, że w ogóle nie mam na to ochoty. Wydawało mi się, że praca trenera jest zupełnie inna. Okazało się, że jest bardzo obciążająca psychicznie. Mam za dużo obowiązków na głowie, żeby myśleć jeszcze o graniu. Przyznaję, że lubię pójść na siłownię czy pobiegać, ale na samo boisko mnie już nie ciągnie. Nie byłem wielkim siatkarzem bynajmniej tak mi się wydaje. Swoje już w siatkówce osiągnąłem jako siatkarz. Przyznaję, że mogłem więcej osiągnąć, ale z drugiej strony wydaje mi się, że nie mam się też czego wstydzić. Na koniec swojej kariery wróciłem do Radomia, gdzie udało mi się dwukrotnie wygrać rozgrywki I ligi i uzyskać awans do PlusLigi. W tej chwili moja gra na poziomie PlusLigi nie miała by żadnego sensu. Teraz jestem trenerem i bardzo dobrze czuję się w tej roli.