Roberto Santilli: najpierw trzy zwycięstwa, potem rozmowy o przyszłości
Włoski szkoleniowiec przejął MKS Banimex Będzin 31 grudnia. Dwa dni później stoczył pierwszy ligowy bój, przeciwko byłej drużynie z Jastrzębia Zdroju. - To był dla mnie wyjątkowy pojedynek, bo z Jastrzębiem wiążą mnie same dobre wspomnienia. Ale teraz skupiam się wyłącznie na nowym zespole i nowym wyzwaniu - stwierdził.
PlusLiga: Kilka dni temu został pan trenerem Banimexu Będzin. Pierwszy mecz w nowej roli przyszło panu rozegrać przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi, w którym pracował pan kilka lat temu…
Roberto Santilli: I co zabawne, podczas podpisywania protokołu meczowego odruchowo chciałem złożyć swój podpis po jastrzębskiej stronie…dopiero po chwili zorientowałem się, że to nie moja drużyna. To był dla mnie wyjątkowy pojedynek, bo z Jastrzębiem wiążą mnie same dobre wspomnienia. Przede wszystkim jednak skupiłem się na obserwowaniu swojego nowego zespołu, na tym jak poszczególni zawodnicy reagują w sytuacji meczowej.
- Przed przyjazdem do Polski powiedział pan, że jedzie do swojej drugiej Ojczyzny. Aż tak czuje się pan związany z naszym krajem?
- Zawsze to powtarzam, bo taka jest prawda. W 2007 roku, po kilku miesiącach pracy w Jastrzębiu powiedziałem, że Polska to mój drugi dom i w tej materii nic się nie zmieniło. To najodpowiedniejsze miejsce do granie w siatkówkę i każdy kto może u was pracować, powinien być szczęśliwy. Oczywiście, moje drugie doświadczenie z polską ligą będzie znacznie trudniejsze niż pierwsze, bo czeka mnie wielkie wyzwanie, ale niezmiennie cieszę się, że znów tutaj jestem.
- Po zakończeniu mistrzostw świata, podczas których pracował pan z reprezentacją Niemiec powiedział pan, że potrzebuje kilka miesięcy przerwy, odpoczynku. Teraz przyszedł ten właściwy moment?
- Miałem pewne rodzinne problemy, które narastały i musiałem poświęcić czas by je rozwiązać. W międzyczasie otrzymałem ofertę pracy od jednego z włoskich żeńskich klubów, ale nie przyjąłem jej, nie byłem gotowy. Potem skontaktował się ze mną klub z Będzina i wykazał się sporym uporem w ściągnięciu mnie do Polski. Zastanawiałem się dość długo, ale ostatecznie postanowiłem spróbować pomóc będzińskiej drużynie.
- Zdecydował pan także o kontynuacji pracy z niemiecką kadrą?
- Tu sytuacja jest bardziej skomplikowana i zależy przede wszystkim od finansów tamtejszej federacji. Jak pani pewnie wie, Niemcy nie łożą zbyt wiele na siatkówkę i nawet zdobycie przez nich brązowego medalu mistrzostw świata nic nie zmieniło. Przynajmniej do chwili obecnej. To dziwne, bo gdy myślimy o Niemczech, myślimy o bogatym kraju. Nic bardziej mylnego - nie ma tam silnej ligi, nie ma porządnego budżetu. Dlatego też Vital Heynen zdecydował, że kadra nie zagra w tegorocznej Lidze Światowej, bo nie jest w stanie - także ze względu na dość ubogie zasoby ludzkie - zagrać i w LŚ i w Igrzyskach Europejskich, które będą rozgrywane równolegle. Niemcy to nie Polska, nie mają 25 zawodników na wysokim poziomie, trzeba więc było coś wybrać.
- Wróćmy do PlusLigi. Zostanie pan w Będzinie tylko do końca sezonu czy dłużej?
- Przyznam, że rozmawialiśmy o długoterminowej umowie, ale ja na razie nie chciałem podejmować wiążących decyzji. Podpisałem kontrakt do końca trwających rozgrywek. W tym czasie mam pomóc drużynie w wygraniu co najmniej trzech spotkań, abyśmy spełnili jeden z warunków pozostania w PlusLidze na kolejny sezon - pięć zwycięstw. Jeśli to się uda, to po zakończeniu zmagań podejmiemy rozmowy na temat przyszłości.
- W kuluarach mówi się, że włodarze z Częstochowy chętnie widzieliby pana u siebie w przyszłym sezonie. To prawda?
- Nic mi na ten temat nie wiadomo, naprawdę. Jedyny polski klub, z którym się kontaktowałem, to Będzin. Jedyne co wiem na temat Częstochowy, to że niedawno związał się z nimi kontraktem mój serdeczny przyjaciel Guillaume Samica i już nie mogę doczekać się spotkania z nim.
- Na razie podjął pan spore ryzyko przejmując ostatnią ekipę w klasyfikacji PlusLigi.
- Ryzyko podjąłbym wtedy, gdybym miał coś do stracenia. Nie wydaje mi się żebym, nawet przy najgorszym scenariuszu, stracił moją reputację. Na swoją opinię pracowałem latami, także w Polsce pokazałam się chyba z dobrej strony, taką przynajmniej mam nadzieję. Teraz mam do wykonania rzeczywiście trudne zadanie, ale nie obawiam się tego, podobnie jak nie obawiam się, że w razie niepowodzenia ucierpi mój prestiż. Gdybym miał takie podejście, nie miałbym czego szukać w tym zawodzie. Uwielbiam trudne wyzwania, taki już jestem. Mam świadomość, że w PlusLidze jest kilka zespołów, cztery, może pięć, których poziom znacznie różni się od tego co prezentują ostatnie cztery w tabeli - Częstochowa, Bielsko, Kielce i Będzin. Dlatego najpierw musimy poprawić własny poziom, grać bardziej stabilnie, a dopiero potem myśleć o wygrywaniu z takimi drużynami jak choćby Jastrzębski Węgiel. Ostatni mecz ligowy pokazał jak trudno rywalizować z zespołem, który świetnie zagrywa, dobrze blokuje. Do tego ma Michała Masnego, który im jest starszy, tym lepiej rozrzuca piłki.
- Jesteśmy w połowie rozgrywek, drużyna ma już swój styl, swoje nawyki. Można coś teraz zmienić?
- Mam nadzieję. Gdybym w to nie wierzył, nie wziąłbym tej pracy. Oczywiście, jeśli zespół przegrywa 16 z osiemnastu rozegranych meczów, to coś niedobrego dzieje się w głowach, zawodnicy tracą wiarę, pewnie także i chęci. To jest najważniejsze zadanie dla mnie - żeby przerwać marazm, żeby odbudować w chłopakach wiarę w zwycięstwo, a dopiero potem rozpocząć pracę nad aspektami technicznymi. Dokonałem już pewnych zmian, ale potrzebujemy czasu.
- Jakie to zmiany?
- Przede wszystkim Jakub Oczko gra jako pierwszy rozgrywający, gramy z jednym libero i z Maciejem Pawlińskim w wyjściowej szóstce. Próbuję zbudować jakby inną tożsamość drużyny, inną organizację gry. Oczywiście, nie jestem magikiem, ale zrobię co w mojej mocy. Myślę, że za jakieś dwa tygodnie powinny być widoczne pierwsze rezultaty, ale mam nadzieję, że stanie się to już w rywalizacji z Lotosem.
- Aktualnie w PlusLidze pracuje aż siedmiu zagranicznych trenerów. We Włoszech takie proporcje chyba nie byłyby możliwe?
- Absolutnie nie, ale tylko dlatego, że mamy ogromną ilość własnych szkoleniowców, tak wielką, że coraz częściej muszą szukać pracy poza krajem. Pamięta pani co mówiłem w 2007 roku, gdy przyjechałem do Polski po raz pierwszy? Wtedy wszyscy znajomi we Włoszech stukali się po głowach i pytali czy aby na pewno wiem co robię. Wiedziałem i to doskonale. Zawsze obserwowałem zagraniczne ligi, śledziłem sytuację wokół siatkówki, czułem, że to może być doskonałe miejsce do pracy. Teraz wszyscy chcą pracować w Polsce.
- Jeśli nie skuszą ich bajecznymi kontraktami Rosjanie ….
- Niektórzy wybierają Rosję, inni Polskę. Co najważniejsze, nasi trenerzy otworzyli się na świat, zaczęli dostrzegać korzyści z pracy poza granicami kraju. Proszę mi wierzyć, że w Italii jest spora grupa szkoleniowców, którzy chętnie przyjechaliby tutaj.
- Polscy trenerzy uważają, że kluby dają zagranicznym fachowcom większy kredyt zaufania, że są oni bardziej doceniani. Jakie są pana doświadczenia w tej kwestii?
- Trudno mi ocenić tę sytuację. Jedno co mogę powiedzieć, to że w Jastrzębskim Węglu otrzymałem sporo zaufania i wypracowałem sobie niezłe relacje z prezesem. Zresztą po meczu z Będzinem serdecznie się przywitaliśmy. Ale też przyjechałem wtedy do Polski z pełną świadomością swojej wartości, wiedziałem co chcę osiągnąć i jak to zrobić.
Powrót do listy