Roberto Santilli: Polska oddycha siatkówką
Były szkoleniowiec Jastrzębskiego Węgla, po ciężkim sezonie w Rosji przyjechał na kilka dni do Polski, by poczuć atmosferę siatkarskiego święta podczas finałowych pojedynków ZAKSY ze Skrą. - Nie szukajcie podtekstów w mojej wizycie, oglądanie meczów to element mojej pracy - przekonuje.
PlusLiga: Co sprowadza pana do Polski?
Roberto Santilli: Praca. Jestem trenerem i choć dla mojej drużyny sezon już się skończył, dla mnie wciąż trwa. Chcę zobaczyć finały w trzech najważniejszych ligach Europy. Dlatego przyjechałem na kilka dni do Polski. W dalszej kolejności wybieram się do ojczyzny, gdzie będę obserwował półfinały Serie A1, a potem wracam do Rosji na decydujące starcia Superligi. Finały ligowe to kluczowy moment sezonu i warto tutaj być, obserwować i nauczyć się czegoś nowego. Poza tym, lubię tutaj wracać, bo nigdzie indziej na świecie ludzie nie kochają siatkówki tak bardzo, jak wy. Polska oddycha siatkówką.
- Czego można nauczyć się obserwując takie mecze?
- Wielu rzeczy taktycznych i technicznych. Obserwuję jak zachowują się w konkretnych sytuacjach zawodnicy i drużyny, jakie rozwiązania na daną chwilę przyjmują szkoleniowcy i proszę mi wierzyć, że to niezwykle pożyteczna nauka. Patrząc z boku widzi się znacznie więcej, niż kiedy bierze się czynny udział w rywalizacji.
- Jakie są pana spostrzeżenia po dwóch finałowych pojedynkach PlusLigi w Kędzierzynie-Koźlu?
- Jak zwykle Skra Bełchatów okazała się najlepsza. Ale moim zdaniem tym razem siatkarze Skry nie byli w najwyższej dyspozycji, to nie był Bełchatów chociażby sprzed roku. Myślę, że kędzierzynianom zabrakło energii, może wiary w końcowy sukces. Na ich twarzach nie widziałem przekonania, że Skrę można pokonać. Może gdyby mieli lepszego atakującego, przebieg rywalizacji byłby inny.
- Na czym polega wielkość Skry? Mówi pan, że w finale nie byli w szczytowej formie, a jednak rozstrzygnęli rywalizację na swoją korzyść i po raz siódmy z rzędy wygrali ligę.
- Po pierwsze, na jakości zawodników. Skra gromadzi większość reprezentantów Polski, do tego dochodzą Antiga i Falasca. Wszyscy gracze Skry są zahartowani w międzynarodowych bojach, w walce o stawkę i nie mają problemów z udźwignięciem bagażu ligowych finałów. Dla nich to są tylko kolejne mecze, dla rywali niezwykłe wydarzenie. Po drugie, ale to już wszyscy wiedzą od lat, różnicę czyni Mariusz Wlazły. Jaką dokładnie różnicę, dobitnie było widać w spotkaniu numer trzy. No i po trzecie, od trzech lat grają praktycznie tym samym składem, znają się bardzo dobrze, potrafią się uzupełniać i pomagać sobie.
- Coś pana zaskoczyło, zdziwiło?
- Tak. Bardzo podobał mi się młody libero Skry, który był wyróżniającą się postacią drużyny. Ale najbardziej zaskoczył mnie Jurij Gladyr. Był rewelacyjny! Dla mnie najlepszy zawodnik czwartego pojedynku w Kędzierzynie-Koźlu. Nie wiem jak grał przez cały sezon, ale moim zdaniem zrobił ogromne postępy, z przyjemnością patrzyłem na jego grę.
- Co w takim razie powie pan o drugim środkowym ZAKSY, byłym podopiecznym z Jastrzębia Patryku Czarnowskim?
- Nie widziałem wszystkich jego meczów w tym sezonie, ale z tego co sam mi powiedział, miał spore problemy zdrowotne, do tego doszło zmęczenie sezonem reprezentacyjnym. Patryk jest zawodnikiem, który bazuje na przygotowaniu fizycznym, potrzebuje dużo treningu i sporo powtórzeń. Przy takim nawarstwieniu gier, jakie było w tym roku w polskiej lidze, zabrakło czasu na regularne treningi i akurat w jego przypadku miało to niebagatelne znaczenie. On musi być przygotowany pod względem fizycznym na sto procent, inaczej traci wiele ze swojej wartości. Taki typ zawodnika.
- Czy wpływ na jego postawę mogła mieć silna osobowość Pawła Zagumnego, który nieustannie strofował go podczas meczów, natychmiast wytykał każdy błąd?
- Zagumny jest liderem ZAKSY, najbardziej doświadczonym zawodnikiem, do tego klasowym rozgrywającym i moim zdaniem doskonale wywiązuje się ze swojej roli. Zadaniem lidera jest pomaganie kolegom, czasami też trzeba krzyknąć czy powiedzieć coś nieprzyjemnego. Dla Patryka to akurat dobre, bo on potrzebuje kogoś takiego, kto pomoże mu nabrać jeszcze więcej doświadczenia. W Jastrzębiu nigdy nie miał problemów ze słuchaniem uwag moich, czy starszych kolegów, zawsze przyjmował je z pokorą. Nie sądzę więc, żeby Paweł w jakiś sposób go deprymował.
- Wszyscy zastanawiamy się co stało się z zagrywką Czarnowskiego, która w tym sezonie była jego wielkim mankamentem. Może pan zna odpowiedź?
- To nie jest nowy problem. Próbowaliśmy go przezwyciężyć w tamtym roku i chyba nie było aż tak źle, jak teraz. Być może powód jest prosty - za mało treningu, o czym mówiłem już wcześniej.
- Trenerzy i zawodnicy PlusLigi bardzo narzekali na nowy system rozgrywek - dużo grania, mało czasu na treningi. Jak pan ocenia ten polski eksperyment?
- Podzielam zdaniem szkoleniowców. To nie był najlepszy system. Zbyt dużo meczów o nic, które w ogóle nie miały sensu i to praktycznie w końcowej części sezonu. Dobrze, że władze ligi szukają nowych rozwiązań, próbują uatrakcyjnić rozgrywki, ale to chyba nie był najlepszy pomysł - na pewno nie dla siatkarzy i trenerów.
- Na zakończenie chciałabym spytać o pana rosyjskie doświadczenia. Sezon w Iskrze Odincowo rozpoczął się wyśmienicie, wygraliście rundę zasadniczą, Co stało się potem?
- To zagadka również dla mnie. Na pewno w play-offach stało się coś niedobrego wewnątrz drużyny. Nie chcę zdradzać co dokładnie, ale to z pewnością miało wpływ na przebieg rywalizacji z Dynamem Krasnodar. Zawiedliśmy w najważniejszym momencie. Dla mnie było to cenne doświadczenie. Jeśli zostanę na kolejny sezon w Rosji, będę z pewnością mądrzejszy o tegoroczną wiedzę i końcówkę sezonu rozegram zupełnie inaczej.
- Mówiąc, że stało się coś złego, ma pan na myśli problemy finansowe Iskry? Te nie są tajemnicą.
- Nie chodzi tylko o problemy z pieniędzmi, ale o reakcję zawodników na presję, która na nich ciążyła. Rosjanie mają kompletnie inną mentalność, niż Włosi czy Polacy. Uwagi czy argumenty, które do Polaka i Włocha trafią najprostszą drogą, Rosjanie przyjmuje drogami okrężnymi, a w ważnych momentach tracą głowę. To rosyjski problem od lat. Ich mentalności trzeba się po prostu nauczyć, a takie złe doświadczenia uczą najwięcej.
- Ale w pana drużynie byli chyba najbardziej odporni mentalnie Rosjanie - Paweł Abramow i Aleksiej Wierbow, a także Jochen Schoeps i Guillaume Samica.
- To prawda, ale akurat Abramow nie był w stanie wiele nam pomóc w tym sezonie. Od początku miał problemy fizyczno-zdrowotne i co tu dużo mówić, nie dał drużynie tyle, ile oczekiwaliśmy, że da. Samica z kolei dobrze zaczął grać dopiero w play-offach. Nawet dla niego ten pierwszy sezon w Rosji był trudny, potrzebował dużo czasu na aklimatyzację. W końcówce sezonu kontuzję złapał Denis Kalinin, co nie było bez znaczenia dla końcowego wyniku.
- Pana rosyjskie doświadczenie nie było zbyt udane, mimo to chce pan kontynuować pracę w Iskrze Odincowo?
- Tak, bo nigdy się nie poddaję. Skoro rozpocząłem pracę z drużyną, chciałbym ją skończyć. Na razie rozmowy są w toku i wiele wskazuje na to, że zostanę. Kontraktu jednak jeszcze nie podpisałem. Mam kilka innych propozycji i wspólnie z rodziną musimy zdecydować co będzie dla nas najlepsze.