Roberto Santilli - "niskobudżetowy" trener z pasją
Znany z pracy w Jastrzębskim Węglu, z którym zdobył pierwszy w historii klubu Puchar Polski trener Roberto Santilli opowiada w rozmowie z PlusLigą o realiach rosyjskiego siatkarskiego świata oraz o podupadającej lidze włoskiej.
PlusLiga: Niedawno gościł pan w Katowicach podczas turnieju Ligi Światowej. Jest pan zawsze tam, gdzie dzieją się wielkie wydarzenia siatkarskie - mistrzostwa świata, Europy. To element trenerskiej pracy czy pasja?
Roberto Santilli: Jedno i drugie. Obserwując mecze z pozycji kibica (nie z ławki trenerskiej) wiele się uczę - odkrywam tajniki taktyczne i techniczne, patrzę jak prowadzą zespół najlepsi trenerzy na świecie, jak reagują na boiskowe wydarzenia. Przy okazji próbuję wyłuskiwać młode talenty z takich drużyn, jak Kanada czy Finlandia. Poza tym, to dokonała okazja by spotkać się w gronie fachowców, wymienić poglądy. Tutaj w Katowicach też urządziliśmy sobie takie spotkanie, przedyskutowaliśmy wiele ciekawych tematów.
- Miał pan okazję zobaczyć w akcji nowego zawodnika Iskry Odincowo Gavina Schmitta, który do Rosji trafił z ligi koreańskiej.
- Schmitt to doskonała inwestycja na przyszłość. Myślę, że nadszedł czas by wykonał znaczący krok naprzód. Ma szansę być jednym z najlepszych atakujących na świecie, ale na razie czeka go sporo pracy.
- Jakie warunki musi spełnić, by znaleźć się w gronie najlepszych?
- Po pierwsze, zagrać w silniejszej lidze, niż koreańska. Tam miał zbyt łatwo, grał praktycznie bez bloku. W Rosji nauczy się grać z blokiem, stosować technikę zamiennie z siłą. Jest dobry w zagrywce i bloku, ale ma sporo do zrobienia jeśli chodzi o technikę ataku.
- Jest lepszy od Jochena Schoepsa, który dotąd był atakującym Iskry?
- Jest inny, bardziej pasuje do ligi rosyjskiej. Silny fizycznie, z piekielnie mocnym uderzeniem. Schoeps to zawodnik techniczny. Moim zdaniem, jeden z najlepiej wyszkolonych technicznie atakujących na świecie. Jochen spędził w Rosji pięć lat. To bardzo dużo jak na tamtejsze realia. Myślę, że był już zmęczony specyfiką Rosji i potrzebował odmiany. Dlatego postanowiliśmy odświeżyć skład.
- Schoeps zastąpi Grozera w Asseco Resovii. Będzie godnym następcą?
- To bardzo dojrzały, rozsądny gracz. Jest mniej ekspresyjny i widowiskowy, niż Grozer, ale chyba bardziej regularny. Grozer lubił grać pierwsze skrzypce, był niewątpliwie liderem Resovii. Schoeps to zawodnik, który nie czuje się dobrze w roli showmana, nie ma takich cech osobowościowych. Ale na pewno w kwestiach typowo siatkarskich Resovia nie straci.
- Schoeps to nie jedyny zawodnik, który pożegnał się z Iskrą. Skąd tyle zmian?
- Jeśli chodzi o zagranicznych siatkarzy, były to przemyślane decyzje, potrzebowaliśmy świeżości, nowego entuzjazmu, motywacji. Natomiast Wierbow, Abramow i Spirydonow otrzymali lepsze oferty i postanowili z nich skorzystać. Iskra w żaden sposób nie jest w stanie konkurować z najbogatszymi klubami w Rosji - Zenitem Kazań, Lokomotiwem Nowosybirsk czy Uralem Ufa. Co najmniej 5-6 klubów dysponuje znacznie większymi środkami niż my, a te czołowe mają budżety nawet dwa razy większe. Czasami żartuję, że zaczynam się specjalizować w roli "trenera niskobudżetowego", bo w Jastrzębiu też musiałem oszczędnie gospodarować pieniędzmi. Dlatego, o czym wspomniałem wcześniej, ciągle szukam młodych, zdolnych graczy. Jeśli nie ma się ekonomicznej mocy, trzeba wykazywać się operatywnością. Nie ukrywam jednak, że praca z młodymi zawodnikami sprawia mi wiele przyjemności, dodatkowo motywuje. Od tego przecież zaczynałem trenerską karierę.
- Wspomniał pan o jastrzębskim budżecie. Jak mają się polskie realia do tych rosyjskich?
- Myślę, że w Jastrzębskim Węglu mieliśmy budżet co najmniej dwa razy niższy, niż mam obecnie w Iskrze Odincowo. Ale też w Rosji cena zawodników jest wyższa, podobnie jak koszty utrzymania i prowadzenia klubu. W tej kwestii także można mówić o dwukrotnej przebitce.
- Dlaczego został pan w Iskrze na kolejny rok? Pamiętam, że jeszcze niedawno narzekał pan na rosyjską rzeczywistość.
- To była najatrakcyjniejsza oferta spośród tych, które miałem. Poza tym, "odkryliśmy" z żoną, że w Moskwie mieszka wielu obcokrajowców, którzy rozwijają tam swoją działalność w różnych dziedzinach biznesu. Mamy sąsiadów z Niemiec, Szwecji i Holandii, spotykamy się na co dzień, tworzymy zwartą grupę i jest nam łatwiej egzystować w tych trudnych, rosyjskich realiach. Lżej jest szczególnie mojej żonie i dzieciom, którzy na początku czuli się w Moskwie osamotnieni i wyizolowani.
- Jak wygląda sytuacja w klubie?
- Nie mogę narzekać. Fakt, że mogłem zatrudnić trenera takiej klasy, jak Totolo, także świetnego scouta, świadczy o bardzo profesjonalnym podejściu działaczy. Dla mnie to niezwykle istotne, żeby mieć nie tylko dobrych zawodników, ale także sztab trenerski. Taki układ gwarantuje rozwój.
- Nie ma problemów z włodarzami klubu? Jak rysuje się sytuacja obcokrajowców w siatkarskim świecie?
- Nasza sytuacja układa się dziwnie. Rosjanie raz otwierają się na zagraniczną myśl szkoleniowo-siatkarską, a innym razem wyraźnie dają do zrozumienia, że nas nie potrzebują. Kiedy zakończyli współpracę z Daniele Bagnolim, byli wściekli na Włochów i zamknęli się ogólnie na obcokrajowców. Byłem wtedy jedynym zagranicznym trenerem w Superlidze. To był mój pierwszy rok w Rosji, nie byłem ich ulubieńcem i czułem się tam średnio. Z Rosjanami trzeba być ostrożnym w słowach i czynach - potrafią znienacka zmienić zdanie. Poza tym, wydaje mi się, że to nie jest kraj, który łatwo nagina się do zmian. Każda przemiana w Rosji dokonuje się bardzo wolno, żadnej rewolucji. Dotyczy to także metod treningowych. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś przyszedł do Rosjan i powiedział, że jutro zaczynają wszystko od nowa, inaczej niż dotąd. Z miejsca napotkałby na solidny opór. Dlatego podejmując się pracy tam, trzeba przede wszystkim zmienić swój własny sposób myślenia. Mają zupełnie inne podejście, niż Polacy. Zapraszają do siebie cudzoziemców, ale jednocześnie uważają, że sami wiedzą wszystko najlepiej. Nie są tak otwarci na zmiany i tak chłonni wiedzy.
- Jak pan wspomina swoje początki na rosyjskim gruncie?
- Miałem szczęście, bo trafiłem do drużyny, w której grali Schoeps, Samica, Wierbow i Abramow, czyli zawodnicy, którzy doskonale rozumieją co znaczy profesjonalizm. Nie ukrywam, że bardzo mi pomagali we wprowadzaniu wszelkich zmian. W ciągu dwóch lat wypracowaliśmy bardzo dobry system treningowy. Teraz, choć w drużynie jest kilku nowych graczy, będzie mi już znacznie łatwiej.
- W Polsce krążą legendy na temat alkoholowych upodobań Rosjan oraz kłopotów z dyscypliną....
- Jeśli chodzi o kwestie alkoholowe, to Rosja nie różni się w znaczący sposób od Polski. Zdarzają się pojedyncze problemy z niepoważnymi ludźmi, którzy nie szanują pracy swojej i innych. Ale takie osoby można znaleźć na całym świecie. Gdy pracowałem w Jastrzębiu nigdy nie miałem problemów z dyscypliną, zaangażowaniem, każdy znał swoje obowiązki i wykonywał je bez mrugnięcia okiem. Z Rosjanami pracuje się inaczej, oni potrzebują dyscypliny narzuconej z zewnątrz. To taki naród.
- Jak długo jeszcze zamierza pan pracować w Rosji? Co będzie potem?
- Często myślę o dniu, w którym opuszczę Rosję. Przychodzą mi na myśl dwie główne opcje - powrót do Polski, jeśli będzie taka okazja, albo wyjazd jeszcze dalej na Wschód. Może zdecyduję się na pracę w Chinach, które także powoli otwierają swój rynek. Na pewno byłoby to interesujące doświadczenie. Lubię nowe wyzwania, lubię podróżować.
- Dlaczego nie Włochy?
- W Italii są obecnie trzy, może cztery kluby dobrze prosperujące, które są w stanie grać na wysokim poziomie. Pozostałe skupiają się głównie na tym, by jakoś przetrwać. Gdybym miał szansę na pracę w klubie z czołówki, wróciłbym na pewno. W innym razie wolę poszukać miejsca dla siebie za granicą. Nauczyłem się żyć poza Italią, jest mi z tym nawet dobrze, podróżowanie stało się moim stylem życia.
- Nie chciałby pan powalczyć o przywrócenie świetności Serie A1?
- Żeby to zrobić, trzeba mieć pieniądze. Sytuacja ekonomiczna w Italii pogarsza się z dnia na dzień. Jest gorzej, niż mówią media. W dobie kryzysu państwo tnie dotacje przede wszystkim na sport i kulturę. Prywatni sponsorzy też nie chcą inwestować w siatkówkę, nie tylko pieniędzy, ale także swojej energii i czasu. Do tego siatkówka nie przykuwa już takiej uwagi mediów, jak kiedyś. Telewizja, prasa czy nawet strony internetowe poświęcają jej bardzo mało miejsca. W tej chwili czterem klubom grozi zamknięcie. Sisley i Monza już właściwie zakończyły swój byt, Perugia i Roma jeszcze walczą by jakoś domknąć budżety. Jeśli taki klub, jak Treviso przestaje istnieć, jest to poważny sygnał, że dzieje się źle. To tak, jakby w Polsce zamknięto Skrę Bełchatów