Russell Holmes: w Polsce czuje się szacunek i wsparcie kibiców
Amerykański środkowy bloku Jastrzębskiego Węgla przebywa obecnie z kadrą na turnieju towarzyskim w Londynie. W nowym klubie pojawi się najwcześniej w połowie wrześnie - po zakończeniu mistrzostwach Ameryki Północnej i Środkowej, w Portoryko. W rozmowie z PlusLigą przyznaje, że już nie może doczekać się inauguracji sezonu ligowego.
PlusLiga: Podczas Ligi Światowej 2011 gra reprezentacji USA falowała. To nie był najlepszym turniej w waszym wykonaniu.
Russell Holmes: Nie lubię szukać wymówek i na siłę dorabiać ideologii. Tak, graliśmy nierówno i sami nie byliśmy z tego zadowoleni. Powody można mnożyć - zmiany rozgrywającego, młodzi, mało doświadczeni zawodnicy w drużynie, mało czasu na regularne treningi. Ale podobne problemy miały wszystkie inne drużyny. Na dziś najbardziej musimy skupić się na tym, co dzieje się pod naszą siatką. Mam na myśli tak rozegranie piłki, jak i asekurację po ataku. Tu chyba mamy najwięcej do poprawy, ale to kwestia czasu i zagrania.
- Trener Alan Knipe stwierdził, że podczas finałów w Gdańsku spory wpływ na waszą dyspozycję miał niezbyt przychylny wam kalendarz Final Eight. Zgadza się pan z tą opinią?
- Nie ma co zrzucać winy na trudy podróży i brak czasu na przygotowanie do turnieju, ale faktem jest, że przyjechaliśmy do Gdańska najpóźniej, a rozpoczęliśmy turniej najwcześniej. Granie meczów o 11.00 rano też nie należy do przyjemności. Niemniej, trafiliśmy do bardzo trudnej grupy i ugraliśmy tyle, ile na ten moment byliśmy w stanie ugrać. Dobrze, że zakończyliśmy turniej zwycięstwem, bo przynajmniej wracaliśmy do domu w lepszych nastrojach.
- Wielu fachowców uważa, że po odejściu Lloya Balla jesteście inną reprezentacją, że widoczny jest brak godnego następcy na tak newralgicznej pozycji, jak rozegranie.
- Zgadzam się, że to kluczowa pozycja w drużynie. Lloy Ball był wyjątkowym rozgrywającym, ale zakończył karierę. Może wróci, może nie - nie ma co zgadywać. Mamy kilku niezłych zawodników na tej pozycji, którzy są w stanie go zastąpić. Nie mówię, że już dziś, ale w przyszłości na pewno. Sporo ludzi narzeka na Briana Thorntona, ale to przecież młody siatkarz, debiutował w Lidze Światowej jako pierwszy rozgrywający. Moim zdaniem pokazał, że ma potencjał, zagrał naprawdę dobry turniej. Jak nabędzie tyle doświadczenia, co Lloy, wtedy niech eksperci porównują i krytykują.
- Czteroletni cykl pracy reprezentacji USA jest podporządkowany igrzyskom olimpijskim, na których macie osiągnąć szczyt formy. Na jakim etapie jesteście? Można porównać jakość gry obecnej kadry z tą poprzednią, która 3 lata temu wygrała złoto w Pekinie?
- To prawda, Londyn to nasz jedyny i najważniejszy cel. Obecnie mamy zawodników na podobnym poziomie umiejętności, ale tamta drużyna była bardziej doświadczona. Ta z kolei bardzo szybko pnie się w górę, Chyba każdy, kto obserwuje naszą pracę powie, że w porównaniu z poprzednim sezonem, gramy znacznie lepszą siatkówkę. Czy rok przed IO w Pekinie ktoś stawiał w roli faworytów USA? Nie sądzę....
- Tamtą i obecną ekipę cechuje spora siła mentalna i wiara w końcowy sukces. To wasza cecha narodowa?
- Tajemnica tkwi w ciężkiej pracy. Wiemy co chcemy osiągnąć i zasuwamy na treningach tyle, ile się od nas wymaga. Każdy z nas, Amerykanów dałby się poćwiartować, żeby znaleźć się w drużynie, która pojedzie na Olimpiadę. Ale żeby się w niej znaleźć, trzeba na to zasłużyć. Tacy zawodnicy, jak Stanley czy Priddy mogli spokojnie odpoczywać podczas LŚ i wrócić do zespołu w odpowiednim czasie. Nie zrobili tego, bo wiedzą jak ważne jest, żebyśmy już dziś razem trenowali, wspólnie wylewali pot na treningach i budowali siłę drużyny, fizyczną i przede wszystkim mentalną. Ból, zmęczenie? Nie ma na to czasu.
- W poprzednim sezonie klubowym występował pan w lidze brazylijskiej i został jej najlepszym blokującym. Mimo to zamienił pan Brazylię na Polskę - dlaczego?
- Przyznam, że w Brazylii grało się fantastycznie. To był udany sezon. Niestety, w brazylijskich klubach gra zazwyczaj tylko jeden obcokrajowiec. Tak się złożyło, że Vivo musiało szukać nowego atakującego i z braku wolnych rodzimych graczy, postawili na opcję zagraniczną. Dla mnie zabrakło miejsca. Żałuję, bo świetnie się tam czułem, ale dzięki temu będę mógł spróbować swoich szans w Polsce.
- Prezes Jastrzębskiego Węgla długo wzbraniał się przed zatrudnianiem Amerykanów. W jaki sposób przekonał pan klub do swojej osoby?
- Najwyraźniej mój menadżer wykonał doskonałą robotę....A mówiąc poważnie, nie wiem według jakiego klucza byli dobierani zawodnicy, ale ufam, że klub dał mi angaż ze względu na moje predyspozycje, że dostrzegł we mnie potencjał. A skąd właściwie ta niechęć prezesa do graczy z USA?
- Być może stąd, że nie zawsze przykładali się do gry w polskiej lidze tak bardzo, jak do występów w drużynie narodowej. Często narzekano na poziom, jaki prezentują.
- Nie sądzę, żeby to wynikało ze złej woli czy nieprawidłowego podejścia. Zawsze dla obcokrajowca pierwszy rok w nowym miejscu, w nowej lidze jest skomplikowany. Mam nadzieję, że ja i moi koledzy spiszemy się w Polsce na miarę oczekiwań i za rok nikt nie będzie żałował, że nas zatrudnił.
- Radził się pan kolegów, którzy występowali na polskich parkietach przed podjęciem decyzji?
- Nie. Wiedziałem, że chcę tu przyjechać i ich opinie nic by nie zmieniły.
- Rob Bontje czy Michał Łasko podkreślają, że na decyzję o przenosinach do Jastrzębskiego Węgla spory wpływ miała osoba trenera Bernardiego. W pana przypadku było podobnie?
- Bernardi był wielkim graczem, ze wspaniałymi osiągnięciami, To człowiek, który o siatkówce wie wszystko i słyszałem, że potrafi zarazić swoją niezwykłą pasją. Ale decydując się na grę w Jastrzębiu nie sugerowałem się jego osobą. Przyjeżdżam, żeby walczyć o najwyższe laury w lidze, która z roku na rok jest silniejsza, zapewnia stabilny byt i rozwój własnych umiejętności. Dla mnie Polska jest jednym z najlepszych miejsc na świecie do grania w siatkówkę. Nigdzie indziej siatkarz nie czuje się tak szanowany i wspierany przez kibiców. Uwielbiam polski sposób kibicowania i czekam z niecierpliwością na inaugurację sezonu.
- Podpisał pan roczny kontrakt - to ostrożność czy, mimo wszystko przystanek w dalszej drodze?
- Gdyby decyzja zależała wyłącznie ode mnie, podpisałbym od razu czteroletni kontrakt. Chciałbym zostać w waszym kraju jak najdłużej. Mam nadzieję, że za rok o tej porze klub będzie podobnego zdania.