Salvador Hidalgo Oliva: moje życie, mój wybór, moja decyzja
Siatkarski obieżyświat. Najbarwniejsza postać PlusLigi. Sportowy i mentalny lider Jastrzębskiego Węgla. Świetnie gra i równie dobrze bawi się na boisku. W rozmowie z plusliga.pl opowiada m.in. o życiu na Kubie, o problemach z otrzymaniem sportowego obywatelstwa Niemiec oraz o tym, dlaczego został… księdzem.
PLUSLIGA.PL: Urodził się pan w Rosji, ma kubańskich rodziców, od jedenastu lat mieszka w Niemczech. Zastanawiam się jakiej narodowości jest pana serce i dusza?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Urodziłem się w Rosji, ale moi rodzice postanowili wrócić na Kubę i tam spędziłem znaczną część swojego życia, dorastałem, studiowałem na uniwersytecie. Potem wróciłem do Niemiec i dopiero tam rozpocząłem siatkarską karierę. Od jedenastu lat mieszkam w Berlinie, mam niemieckie obywatelstwo. Czuję się obywatelem tego kraju, ale jest też we mnie sporo kubańskiej natury. Na ramieniu mam tatuaż z kubańską flagą, z kolei na palcach noszę tejpy w kolorze niemieckiej flagi.
Chce pan w ten sposób zamanifestować swoje niezadowolenie z opieszałości FIVB w sprawie pana sportowego obywatelstwa?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Dokładnie. Niemcy to kraj, który otworzył mi drzwi do siatkarskiej kariery, pomógł rozwinąć skrzydła w tym sporcie. Jeśli ktoś wyciągnie do nas pomocną dłoń, nigdy nie wolno o tym zapomnieć. Jestem im wdzięczny za tę pomoc i chciałbym odpłacić się grając dla niemieckiej reprezentacji.
Wróćmy do poprzedniego pytania - czuje się pan bardziej Niemcem czy Kubańczykiem?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Przez sporą część mojego życia posługiwałem się głównie językiem angielskim. Nie hiszpańskim i nie niemieckim. Może więc jestem trochę obywatelem świata? Tak naprawdę, gdy jestem na Kubie czuję się Kubańczykiem, a gdy przebywam w Niemczech odżywa we mnie niemiecka natura. Proszę mi wierzyć, że ciężko jest zdecydować o czymś, czego tak naprawdę się nie czuje. Zwłaszcza przebywając w Berlinie, który jest wielokulturową metropolią, i w którym jest tyleż samo cudzoziemców co rodowitych Niemców. Uwielbiam to miejsce, bo czuję się tam akceptowany, nikt mnie nie ocenia.
Jedną cechę charakteru na pewno ma pan „niemiecką”. Mam na myśli podkreślanie na każdym kroku jak ważny jest kolektyw. Kubańczycy, przynajmniej w siatkówce, są raczej indywidualistami.
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Nauczyłem się tego z czasem. Mój ojciec doktoryzował się w dziedzinie sportu, ze szczególnym naciskiem na siatkówkę i odkąd pamiętam, zawsze podkreślał rolę drużyny. Mówił mi tak: możesz dobrze się czuć z samym sobą, ale najważniejsze jest by drużyna czuła się dobrze z tobą. Jeśli tak będzie, to ty będziesz czuł się jeszcze lepiej. Trenujesz z zespołem, należysz do niego, wygrywacie i przegrywacie razem. Jeśli drużyna spisuje się dobrze, to znaczy, że i ja robię coś dobrego. Czasami trudno jest o tym pamiętać, podporządkować się, ale słowa mojego taty towarzyszą mi nieustannie.
Jak to się stało, że wrócił pan do Europy?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Miałem wtedy dziewiętnaście lat i mówiąc szczerze, nie przyjechałem do Niemiec z myślą, żeby grać w siatkówkę. Przyjechałem w odwiedziny do wujka oraz po to, by studiować biznes na uniwersytecie w Berlinie. Pogrywałem też w siatkówkę plażową. Spytano mnie czy chciałbym grać bardziej profesjonalnie. Odpowiedziałem, że tak, ale tylko wtedy, gdy jednocześnie będę mógł studiować. Tak też się stało i to mnie bardzo zmotywowało, żeby pozostać w Berlinie.
Władze wypuściły pana z Kuby bez problemów?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Generalnie, faktycznie są problemy z wyjazdem z Kuby. Ja natomiast załatwiłem wyjazd w bardzo sprytny sposób, ale proszę nie pytać w jaki i nie miałem z tym najmniejszego problemu. Mogłem też spokojnie wracać do kraju i z niego wyjeżdżać, a ponad rok temu ponownie przyjąłem kubańskie obywatelstwo.
Zamierza pan wrócić na Kubę na stałe, czy jednak Niemcy są krajem, w którym chciałby pan spędzić życie?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Nie mam pojęcia. Nikt nie może przewidzieć co stanie się w przyszłości. Zależy jak potoczy się moje siatkarskie życie w ciągu najbliższych sześciu-siedmiu lat, bo co najmniej tyle chciałbym jeszcze grać. Nie ukrywam, że końcówkę siatkarskiej kariery chciałbym spędzić w Berlinie. Także od tego, czy uda mi się w końcu zagrać dla niemieckiej kadry. Mój menadżer toczy rozmowy z tamtejszą federacją i jeszcze raz będziemy próbowali przekonać FIVB. Przez ostatnie sześć lat walczyliśmy o to bezskutecznie.
W czym dokładnie tkwi problem? To podobny przypadek, jak u Leona?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Ja nigdy nie grałem w kadrze Kuby. W sezonie 2005/2006 otrzymałem pismo od prezesa kubańskiej federacji z taką właśnie informacją i potwierdzeniem, że nic mnie nie łączy z tą instytucją. Dlatego też dostałem pozwolenie na profesjonalną grę w Europie. A to był czas, kiedy Kubańczycy praktycznie nie mogli grać poza granicami kraju. Od siedmiu lat mam niemiecki paszport. Nie wiem o co chodzi władzom FIVB, bo normalnie w takiej sytuacji obywatele każdego innego kraju otrzymują zgodę na zmianę obywatelstwa sportowego. Tak samo zresztą dzieje się w każdej innej dyscyplinie sportu. Po części to rozumiem, bo światowa federacja dostaje sporo pieniędzy od Kubańczyków, którzy grają w zagranicznych klubach. Ja mam to szczęście, że czasami podpisuję nawet dwa kontrakty w roku. Nie dziwię się, że nie chcą stracić takiego dochodu. Jednak chciałbym mieć prawo do decydowania o swoim życiu i swojej karierze. Przez to czekanie przeszło mi koło nosa mnóstwo turniejów, jak choćby mistrzostwa świata w 2014 r. To jest mocno frustrujące, kiedy budzisz się codziennie rano z myślą, że twój los leży w czyichś rękach. Niech podejmą jakąś decyzję, dobrą lub złą dla mnie, ale niech w końcu wszystko się wyjaśni. W moim prywatnym życiu czuję się po trosze Kubańczykiem i Niemcem, ale w sportowym nie mam i nigdy nie miałem z Kubą nic wspólnego. Mam nadzieję, że w końcu ktoś to zrozumie. FIVB dużo i pięknie mówi o fair play, ale to, co robią w moim przypadku nie jest fair play.
Może teraz, gdy po dobrych występach w PlusLidze zrobiło się o panu głośniej, niemiecka federacja bardziej powalczy o tę zgodę?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Nie sądzę, żeby coś się zmieniło. Po otrzymaniu niemieckiego paszportu grałem w Turcji, zaliczyłem tam bardzo udany sezon, cały czas byłem w kontakcie z federacją, także grając w Katarze czy Chinach. Problem nie tkwi w niemieckim związku, tylko w światowym. FIVB po prostu nie odpowiada na pisma wysyłane przez Niemców. Usłyszeliśmy, że to kubańska federacja milczy, ale tak jak wspomniałem wcześniej, ja w ogóle nie jestem zależny od siatkarskich władz Kuby. Zasada jest taka, że jeśli ktoś nie mieszka na Kubie dłużej niż osiem lat, może zmienić obywatelstwo. Ja jestem poza Kubą jedenaście lat, a czekam na pozwolenie dłużej niż na przykład Osmany Juantorena. Może on miał więcej szczęścia.
Zastanawia się pan czasami jak wyglądałoby pana życie, gdyby Kuba była normalnym krajem? Gdzie byłby pan w tej chwili?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Nie myślę o tym, bo nie ma sensu zastanawiać się nad czymś, co nigdy się nie stanie. Moje życie jest pełne marzeń, różnych, ale rzeczywistość jest tylko jedna. Mimo to kocham ten kraj, zawsze jeżdżę tam na wakacje, moja rodzina całkiem dobrze tam żyje. Jednak nienawidzę polityki i staram się nie poruszać tych kwestii publicznie.
Kubańczycy nie chcą zmian? Minionego lata byłam na Kubie i takie właśnie miałam wrażenie.
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Bo mamy dobre życie. Prawda jest taka, że zmian najbardziej chcą ci Kubańczycy, którzy żyją poza krajem. Ja szanuję wszystkie opinie na temat naszego kraju, ale osobiście lubię Kubę taką, jaka jest aktualnie. Może dlatego, że mogę tam pojechać w każdej chwili, a nie wszyscy moi rodacy mają tę sposobność. Jeśli coś się zmieni - na lepsze czy na gorsze, wciąż jednakowo będę kochał Kubę, ale ludzie mieszkający tam na co dzień obawiają się, że po zmianach będzie im się żyło gorzej, co jest naturalne.
Za co najbardziej lubi pan Kubę?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Za rodzinę - to najważniejsze. Mamy przepiękne plaże, oczywiście nie tylko te w Varadero, gdzie głównie przyjeżdżają turyści. Polecam Cayo Coco, Santa Clara czy Holguin. Ja najczęściej bywam w Hawanie i uważam, że tamtejsze plaże też są przepiękne. Uwielbiam też kubańskie jedzenie. No i trzeba powiedzieć, że nigdzie nie ma tak fantastycznych imprez, jak na Kubie. Bez dwóch zdań.
Dla Kubańczyków muzyka jest chlebem powszednim. Dla pana?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Kocham muzykę, ale obecnie koncentruję się wyłącznie na siatkówce, nie mam niestety czasu na profesjonalne potraktowanie tematu muzyki. Może po zakończeniu kariery sportowej, gdy nikt nie będzie widział, coś tam sobie wymyślę. Nie gram wprawdzie na żadnym instrumencie, ale moi dobrzy koledzy grają w zespole. Jeden z moich przyjaciół gra w bardzo popularnej na Kubie kapeli. Może w niedalekiej przyszłości zamieszczę w mediach społecznościowych jakiś fragment ich twórczości. Zresztą coś tam już pokazałem. Także mój ojciec chrzestny gra w zespole. Tak, jestem wielkim fanem muzyki.
Przejrzałam pana konto na Instagramie i odniosłam wrażenie, że jest pan także wielkim fanem mody.
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Uwielbiam modę i modne ubrania. Żyję po to, żeby z niej czerpać. Kocham dobre samochody, modę, dobre jedzenie, dobre drinki, markowe cygara. To typowy kubański styl. Chcemy dobrze się prezentować, żeby zaimponować innym.
Dlatego często robi pan show podczas meczów siatkówki?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Każdy ma jakieś marzenia i stara się za nimi podążać. Ja lubię wywoływać uśmiech na ludzkich twarzach, sprawiać, że ludzie czują się dobrze ze mną i dzięki mnie. Im więcej robię dobrych rzeczy, tym lepiej czuję się wieczorem, gdy mogę powiedzieć do siebie: OK, to był udany dzień. Nawet jeśli mam gorsze chwile, staram się tego nie okazywać innym, staram się zawsze mieć uśmiech na twarzy.
To chyba także wynika z kubańskiej natury. Ludzie tam dużo się śmieją, są niezwykle przyjaźni.
SALVADOR HIDALGO OLIVA: To prawda. Ludzie na Kubie potrafią czerpać radość z życia. Trudna sytuacja, w jakiej od wielu lat znajduje się kraj sprawiła, że znaleźli sobie substytut luksusowego życia - potrafią cieszyć się każdym drobiazgiem, każdą przyjemną chwilą. To jest ich luksus. Potrafią też czerpać z tego, co na Kubie najpiękniejsze - pogoda, krajobrazy, muzyka, o której mówiliśmy, inne dary natury. Wiemy co jest złe w naszym kraju, ale też wiemy jak przezwyciężać problemy i nic nie jest w stanie powstrzymać nas od małych codziennych radości, od uśmiechu. Tego nauczyłem się na Kubie. Dlatego też, nawet jeśli mieszkam poza krajem, staram się tę maksymę stosować w życiu, być życzliwym wobec ludzi, którzy mnie wspierają, dawać im radość.
Jak odbiera pan Polaków? Potrafimy odwzajemniać uśmiech?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Prawdę mówiąc, nie znam zbyt wielu Polaków. Tak naprawdę, obracam się głównie wokół ludzi z klubu, sporo czasu spędzam z chłopakami z zespołu. I mogę powiedzieć, że w drużynie jest świetna komunikacja, możemy rozmawiać na każdy temat. Nie ma pani pojęcia o czym my rozmawiamy… jesteśmy wobec siebie szczerzy i otwarci.
Skoro mowa o szczerości, podobno jest pan księdzem w afroamerykańskim kościele?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Wyznaję tę religię i stwierdziłem, że powinienem zrobić coś więcej. Przyjąłem swego rodzaju święcenia, co dało mi sporo spokoju, cierpliwości i mnóstwo pozytywnej energii, czyli coś, co próbuję przekazywać teraz innym. Proszę sobie przypomnieć jak nasza drużyna zachowała się po porażce z Będzinem. Wiedzieliśmy, że ta przegrana nie powinna była się zdarzyć, a mimo to zachowaliśmy uśmiech i pozytywne nastawienie, byliśmy razem. Jeden z moich tatuaży zawiera motto: moje życie, mój wybór, moja decyzja. Zawsze byłem religijny i pewnego dnia uznałem, że muszę wykonać kolejny krok. I tak zostałem „Babalawo”.
To wiąże się z jakimiś restrykcjami, musi pan przestrzegać jakichś specjalnych zasad?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Najważniejszym zadaniem do spełnienia jest być dobrym człowiekiem - synem, bratem, ojcem. Robić wszystko, żeby innych uczynić szczęśliwymi. To jest dobre przesłanie szczególnie dla tych ludzi, którzy nie do końca odnaleźli swoją życiową drogę. Religia pozwala im ją odnaleźć poprzez czynienie dobra.
Gdybym poprosiła pan o sporządzenie hierarchii życiowych wartości, na którym miejscu umieściłby pan siatkówkę?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Na pierwszym, bezapelacyjnie. Możesz być w życiu kimkolwiek zechcesz - biznesmenem, milionerem, księdzem. Jeśli tylko twoje serce powie, że to jest droga do bycia lepszym człowiekiem. Moje serce mówi, że tą drogą jest siatkówka. Gdybym się urodził ponownie, dokonałbym takiego samego wyboru. Pewnie jako koszykarz czy piłkarz zarabiałbym znacznie więcej, byłbym bardziej znany. Nie obchodzi mnie to. Ja kocham siatkówkę, ona jest moją pasją, moim życiem.
Pana siatkarskie życie również jest niezwykle barwne. Sporo czasu spędził pan w egzotycznych miejscach - Liban, Arabia Saudyjska czy Chiny. Dlaczego?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: A dlaczego nie? Myślę, że sporo ludzi nie do końca nawet wie jak naprawdę wyglądają tamtejsze rozgrywki. To są kraje, w których siatkówka zaczyna się rozwijać i potrzebują dobrych zawodników, by im w tym pomogli. Jestem przekonany, że nie byłbym dziś tym kim jestem, gdybym nie zagrał w Katarze czy Libanie. Bardzo dojrzałem tam jako człowiek, nauczyłem się życia. Grałem też w Niemczech czy Turcji, tam wykonałem krok naprzód w swoim siatkarskim rozwoju i dopiero potem pojechałem do Chin, gdzie zresztą byłem jednym z pierwszych obcokrajowców. Proszę spojrzeć na aktualną listę graczy zagranicznych w lidze chińskiej - sami klasowi siatkarze.
Nie ma pan poczucia, że zmarnował swój siatkarski czas grając w egzotycznych ligach?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Nie powiedziałbym, że zmarnowałem czas, ale być może w niektórych przypadkach mogłem podjąć lepszą decyzję. Usłyszałem nawet od kogoś, że mam równie duży talent jak Earvin Ngapeth, ale on jest na zupełnie innym etapie swojej kariery niż ja. Odpowiedziałem na to, że podstawowa różnica między nami polega na tym, że Ngapeth gra w kadrze narodowej, a ja nie.
Zadałam to pytanie, bo niedawno powiedział pan, że kluczem do dobrej gry w Jastrzębiu jest utrata dwunastu kilogramów wagi. Zabrzmiało to tak, jakby wcześniej nikt nie dbał o te kwestie.
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Powiedziałem, że jednym z czynników jest utrata wagi i to prawda. Ale nie chodziło mi o to, że nikt wcześniej nie pomyślał, iż po utracie kilku kilogramów mogę skakać wyżej i być bardziej dynamiczny. Zawsze po wakacjach mam problem z wagą. Lato spędzam na Kubie, a moja mama świetnie gotuje i ciągle mi powtarza: jedz, bo jesteś taki szczupły. Nie potrafię jej odmówić. A mówiąc zupełnie poważenie, gdziekolwiek grałem, zawsze starałem się prezentować najwyższy poziom, dawałem z siebie maksimum. Cieszę się, że w tym roku Mark Lebedew obdarzył mnie zaufaniem i zaprosił do swojej drużyny. Muszę powiedzieć szczerze, że po raz pierwszy w życiu nie pomyślałem o sumie kontraktu, ale wyłącznie o swoim siatkarskim rozwoju.
Najbardziej egzotyczne miejsce, do którego zabrała pana siatkówka, to?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Polska. Przynajmniej z siatkarskiego punktu widzenia. Mam na myśli kibiców, rozwój techniki. Pod tym względem w Polsce jest tak dobrze, że aż egzotycznie. Bardzo ciepło wspominam też grę w Berlinie, gdzie na mecze przychodziło niemal 10 tysięcy fanów. Natomiast jeśli chodzi o styl życia, to najbardziej egzotycznie było w Katarze, także w Libanie. Choć muszę przyznać, że Bejrut to miasto ludzi dość otwartych na świat, no i przede wszystkim kochających siatkówkę. W lidze libańskiej walka o mistrzostwo kraju decydowała się w turnieju Final Four, który był rozgrywany przy komplecie publiczności. Tam właśnie po raz pierwszy wygrałem rozgrywki ligowe. Tam też mam sporo przyjaciół i na pewno to miejsce długo pozostanie w mojej pamięci.
Myśli pan już o kolejnym sezonie? Chciałby pan zostać w Polsce?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Nie wiem co przyniesie przyszłość. Do tej pory tak się układała moja sportowa kariera, że w żadnej lidze nie grałem dłużej niż rok. Może czas to zmienić? Chciałbym zostać w Polsce, ale nie zależy to wyłącznie ode mnie. W przeszłości tak się zdarzało, że robiłem dużo dobrej roboty dla klubu, przynosiłem ludziom radość, byłem lubiany i ceniony, a potem… nie przedłużano ze mną kontraktu. Chciałbym mieć pewność, że klub jest zadowolony z mojej pracy i dlatego chce przedłużyć umowę. A nie dlatego, że robię show, że jestem fajnym gościem.
Powrót do listy