Salvador Hidalgo Oliva: zrobiliśmy już więcej niż ktokolwiek się spodziewał, teraz będziemy bawić się siatkówką
- Z Markiem Lebedew pracowałem w przeszłości dwa razy i dwukrotnie współpraca zakończyła się awansem do finału. Spróbujemy podtrzymać tę tradycję - mówi tuż przed półfinałową batalią z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle najmocniejszy filar Jastrzębskiego Węgla. - To będzie bitwa dwóch równych drużyn i szanse w tym play offie oceniam na 50:50 - dodaje.
PLUSLIGA.PL: Przed startem sezonu awans Jastrzębskiego Węgla do półfinału PlusLigi był raczej marzeniem niż realnym celem?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Przed startem rozgrywek rozmawialiśmy między sobą o tym, co może stać się w jego trakcie, nakreśliliśmy sobie plan. Niektórzy ludzie stukali się po głowach gdy oznajmiliśmy, że chcemy i możemy awansować do najlepszej czwórki PlusLigi. Argumentowali, że mamy zupełnie nowy zespół, z zawodnikami, którzy nie grali jeszcze w Polsce. Niektórzy, jak ja, byli tutaj zupełnie anonimowi. Albo Scott Touzinski, znany z tego, że jest mistrzem olimpijskim, ale tak naprawdę nikt nie wiedział jaką dyspozycję prezentuje. Założę się, że wielu myślało iż nasz trener jest szaleńcem sprowadzając do Jastrzębia takich zawodników. A my robiliśmy swoje, najlepiej jak potrafiliśmy. Z Markiem Lebedew pracowałem w przeszłości dwa razy i dwukrotnie współpraca zakończyła się awansem do finału. Spróbujemy podtrzymać tę tradycję.
Wspomniał pan, że rozpoczęliście sezon jako anonimowa drużyna, której nikt nie stawiał w gronie faworytów. Kim jesteście dzisiaj?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Pamięta pani pierwszy mecz sezonu? Wygraliśmy z Olsztynem 3:2. Od tego czasu wykonaliśmy spory krok do przodu, na każdej płaszczyźnie. Tamto spotkanie oglądało w hali niewielu kibiców. Być może po poprzednim, dość średnim sezonie byli trochę zrezygnowani. Na ostatnim meczu rundy zasadniczej, z Łuczniczką, 15. zespołem w klasyfikacji, hala była prawie pełna. Kibice znów nam zaufali, ale też myślę, że nasza gra sprawia im radość. Są z nami nie tylko tutaj, w naszej hali, ale także na wyjazdach. Czujemy ich wsparcie na boisku, także w prasie i mediach społecznościowych. Wspiera nas również telewizja Polsat, która bardzo często transmituje nasze mecze. My odwdzięczamy się wam wszystkim tworząc dobre widowiska sportowe. Jesteśmy szczęśliwi, że tak dobrze wszystko się potoczyło, że nastąpił spory progres, ale nie zamierzamy na tym poprzestać. Chcemy wykonać kolejny krok, po medal. Nie ma rzeczy niemożliwych.
Odpowiadając na pani pytanie, Jastrzębski Węgiel jest tym samym zespołem, którym był na starcie rozgrywek, ja także jestem tym samym człowiekiem, Salvadorem Olivą z Kuby. Na pewno natomiast zmieniła się mentalność drużyny. Chociaż każdy z nas ma inny charakter, inną osobowość, jest między nami doskonała chemia. To pozwala nam grać bardzo dobrą siatkówkę. To, oraz ciężka praca całego sztabu szkoleniowego, każdej osoby, która w nim jest. Nie ukrywam, że kilkanaście meczów wstecz przeszliśmy mały kryzys. Po serii zwycięstw nad ligową czołówką byliśmy na językach ekspertów, chwalono naszą grę, my się nią cieszyliśmy. Ale potem oczekiwania wobec nas szły ciągle w górę i być może to odrobinę nas przygniotło, bo siatkówka przestała nas bawić. Może traktowaliśmy naszą pracę zbyt serio, za wszelką cenę chcieliśmy wygrywać i straciliśmy tę radość, którą mieliśmy na początku.
Przede wszystkim jednak, zmienił się sposób postrzegania naszej drużyny, bo byliśmy trochę inni niż pozostałe zespoły. Mam takie ulubione powiedzenie: jeśli inność przeraża ludzi, bądź inny….
Co ma pan na myśli?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: To, że jeśli w drużynie czegoś brakuje, tylko od niej samej zależy, czy w jakiś sposób potrafi zrekompensować te braki. Mam świadomość, że nie jestem najlepszym przyjmującym, że odbiór zagrywki nie jest moim mocnym atutem. Dlatego ten deficyt staram się nadrabiać w ataku i w polu serwisowym. Jednocześnie wiem, że jest Kuba Popiwczak, który w tym elemencie mnie wesprze, zatuszuje moje braki. Jesteśmy różni, mamy różne umiejętności, zdolności, ale wzajemnie się uzupełniamy. Pewne rozwiązania boiskowe dla patrzących z boku są dziwne, może zaskakujące, ale my tworzymy całość, jako zespół jesteśmy spójni.
Tak samo jest w życiu - każdy człowiek jest inny. Pani jest dziennikarką, a ja siatkarzem. Pani patrzy na statystyki, ja zastanawiam się nad tym co zrobić, żeby te statystyki były jak najlepsze, z punktu widzenia całej drużyny, nie moje indywidualne. Czy któreś z nas jest lepsze lub gorsze? Nie, wykonujemy tylko inną pracę. Mam nadzieję, że pani rozumie o czym mówię…rozmawiamy sobie twarzą w twarz i mogę wyjaśnić pewne sprawy, ale nie zawsze jest to możliwe. Czasami mój przekaz nie jest zbyt czytelny i mogę być odbierany jako osoba arogancka. Nic podobnego. Jestem otwarty na ludzi, pełen szacunku do nich i to nigdy się nie zmieni.
W jaki sposób odzyskaliście radość z gry, bo widać, że ona wróciła?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Zebraliśmy się razem, trochę pogadaliśmy i postanowiliśmy odzyskać wcześniejszego ducha walki, odnaleźć na nowo przyjemność z gry. Jednocześnie cały czas koncentrowaliśmy się na ciężkiej pracy. Powoli, dzień po dniu radość wróciła. Na początku sezonu docierały do mnie opinie, że zespół nie wytrzyma tempa rozgrywek, że ja na pewno nie dam rady utrzymać dobrej dyspozycji, że w końcu się zmęczę. Jesteśmy po sześciu miesiącach rywalizacji, a ja wciąż trzymam się nieźle i nie zamierzam poprzestać na rundzie zasadniczej, podobnie jak moja drużyna. Są ludzie z dobrą energią i ze złą. Ja staram się otaczać tylko tymi, którzy ładują mnie pozytywnie. W Jastrzębskim Węglu tej dobrej energii nie brakuje, dlatego po słabszym okresie szybko się pozbieraliśmy i moim zdaniem, aktualnie jesteśmy w ścisłym gronie zespołów, które prezentują najlepszą siatkówkę w lidze. Trzeba też wspomnieć o kontuzjach - Maćka Muzaja czy Wojtka Sobali, które nie ułatwiały nam życia. W spotkaniu z Łuczniczką Wojtek wrócił na boisko i zameldował się asem serwisowym. O Scocie Touzinskim rozmawialiśmy już wielokrotnie i wszyscy doskonale wiedzą jak istotną częścią zespołu on był.
No właśnie...jest pan jednym z niewielu graczy PlusLigi, którzy przez całą rundę zasadniczą utrzymywali wysoki poziom sportowy. Jak to się robi?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Wokół mnie są dobrzy ludzie, którzy mnie wspierają. Szczególnie jedna osoba w domu, o której nigdy wcześniej nie wspominałem, bo wolę swoje prywatne życie zachować dla siebie, a która bardzo mi pomogła. Kiedy przyjechałem do Jastrzębia, byłem cięższy o 10 kilogramów. Żmudna praca dzień po dniu, indywidualnie i wspólnie z zespołem przyniosła efekty. Zdarzyły się niewiarygodne rzeczy. Chcę to kontynuować, bo moje życie układa się teraz wyjątkowo…
Za wami sześć miesięcy ciężkiej pracy. Były mecze lepsze i gorsze, chwile wspaniałe i trudne. Jakie są pana spostrzeżenia po tej najdłuższej części sezonu?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Właściwie to już osiem miesięcy, wliczając okres przygotowawczy. Tak naprawdę, trzymam głęboko w pamięci każdy mecz, który zagraliśmy. Cieszę się każdą chwilą i dziękuję Bogu, że jestem zdrowy. Pamięta pani co powiedziałem w naszej pierwszej rozmowie o swoich życiowych celach? Tego wciąż mocno się trzymam. Każdego dnia pracuję na to, by być lepszym człowiekiem, ale też koncentruję się na tym, by być coraz lepszym siatkarzem, szczególnie w tym obszarze, o którym wspomniałem wcześniej, że trochę kuleje.
Przed chwilą spytała pani dlaczego nie jestem zmęczony długim sezonem. Tak naprawdę, nie atakuję jakoś nadzwyczajnie dużo, szczególnie w porównaniu z ligami, w których grałem poprzednio, choćby chińską. Tam to musiałem się naskakać, bo dostawałem w każdym spotkaniu po sześćdziesiąt piłek. Tutaj dostaję średnio trzydzieści pięć. Przez siedem lat grałem w ligach, w których byłem znacznie bardziej eksploatowany w ataku, więc teraz nie mam na co narzekać. Poza tym, co wielokrotnie już podkreślałem, mam w zespole fantastycznych kompanów, jak Lukas Kampa, Jason DeRocco, Maciek Muzaj - chłopak z ogromnym talentem, „Kosa” czy Kuba Popiwczak. Także całą resztę. Oni wszyscy czynią moją pracę łatwiejszą.
Mecz z Łuczniczką był dla pana wyjątkowy, bo na trybunach zasiadł pana ojciec. Kiedy ostatni raz na żywo oglądał pana w akcji?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: O mój Boże….w sobotę oglądał mnie z trybun pierwszy raz w mojej profesjonalnej karierze. Regularnie posyłałem mu nagrania z meczów, więc wiedział jak się prezentuję, ale na żywo ostatni raz widział mnie, gdy miałem 15 lat. Grałem wtedy w grupach młodzieżowych, 15-16-latków. To chyba był też ostatni raz, gdy grałem w siatkówkę na Kubie. Po szesnastu latach tata znów mógł zobaczyć jak się sprawuję na boisku i muszę przyznać, że było to dla mnie niezwykle wzruszające przeżycie.
W naszej pierwszej rozmowie przyznał pan, że dostał od ojca wiele dobrych rad, że on zawsze podkreślał jak ważna jest kolektywna gra. Dziś jest z pana dumny?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Jestem pewien, że tak. Podczas starcia z Bydgoszczą zerkałem od czasu do czasu w jego stronę, szczególnie gdy miałem jakiś trudniejszy moment. Siatkarze często używają gestów, by się porozumieć. Wiedziałem jak mój tata pokazuje do mnie: zachowaj spokój, utrzymaj koncentrację. Na jego twarzy było zadowolenie, myślę też, że satysfakcja. Nasi rywale nie mieli najłatwiejszego sezonu, ale walczyli na tyle, na ile mogli. Nowy trener trochę odmienił ich grę, jednak było już za późno na odrabianie strat. My byliśmy znacznie bardziej zmotywowani i to było widać na boisku. Zrobiliśmy to, co powinniśmy byli zrobić - wygraliśmy za trzy oczka i potwierdziliśmy swoją przynależność do czterech najlepszych drużyn sezonu. Jestem dumny z nas wszystkich, ale tak naprawdę, to co najważniejsze, jest dopiero przed nami. Ta historia jeszcze się nie skończyła.
A przed wami półfinał z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle, z którą w tym sezonie przegraliście już trzykrotnie.
SALVADOR HIDALGO OLIVA: W PlusLidze przegraliśmy z nimi dwa razy i to po ciężkiej batalii w pięciu setach. Puchar Polski to była zupełnie bajka. ZAKSA wie, że my gramy dobrą siatkówkę i żeby nas pokonać, muszą wznieść się na wyżyny. My wiemy jak dobrze oni potrafią grać i jeśli myślimy o awansie do finału, a myślimy, to musimy zaprezentować się jeszcze lepiej niż w rundzie zasadniczej. Nie ma co porównywać budżetów, tłumaczyć się, że oni mają lepszych zawodników. Nie ma rzeczy niemożliwych. Poza tym, my osiągnęliśmy już sporo, więcej niż ktokolwiek oczekiwał. Zamierzamy cieszyć się tymi play offami, delektować się każdą minutą na boisku. Zobaczy pani, tak będzie. Jeśli ktokolwiek myśli, że ZAKSĘ czeka w półfinale łatwa przeprawa, bo wygrali z nami w lidze już dwukrotnie, to jest w błędzie.
Walkę o wielki finał rozpoczniecie na własnym boisku. To ma w ogóle jakieś znaczenie?
SALVADOR HIDALGO OLIVA: Gra przed własną publicznością zawsze ma ogromne znaczenie. Widziała pani naszych kibiców w akcji? Oni są naszą ogromną motywacją, dla nich chce się walczyć jeszcze bardziej. To będzie bitwa dwóch równych drużyn i szanse w tym play offie oceniam na 50:50. Oni będą musieli zagrać bardzo dobrze, my jeśli chcemy ich pokonać - jeszcze lepiej.
Powrót do listy