Sam Deroo: ZAKSA to dla mnie idealny klub
– Jestem bardzo otwartym człowiekiem. Wierzę, że nowy sezon będzie dla ZAKS-y znacznie lepszy, niż poprzedni i że wspólnie z fanami stworzymy w hali doskonały klimat. Dam z siebie wszystko i mam nadzieję, że będę powodem radości i dobrej zabawy dla kibiców i dla klubu – mówi w rozmowie z naszym portalem Sam Deroo, siatkarz który zastąpił w zespole ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle Dicka Kooy’a.
PLUSLIGA.PL: Co zdecydowało, że postanowił pan zamienić włoską ligę na polską?
SAM DEROO: Nikt za bardzo nie musiał mnie przekonywać, bo PlusLiga jest jedną z najsilniejszych lig w Europie. ZAKSA zbudowała mocny zespół, z naprawdę dobrymi polskimi siatkarzami. Bardzo lubię nowego rozgrywającego Benjamina Toniuttiego, a trener Ferdinando de Giorgi to uznana marka. Ponadto klub jest stabilny finansowo, wszystko zatem było dla mnie niezwykle atrakcyjne. Może brzmi to banalnie, ale taka jest rzeczywistość. We Włoszech pracowałem z dobrymi trenerami, sporo się nauczyłem i wydaje mi się, że poprawiłem swoje umiejętności na tyle, by teraz pójść własną drogą. Na pewno będzie to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Chciałbym pokazać się kibicom w Polsce wyłącznie z dobrej strony i ciągle rozwijać się jako siatkarz.
Ma pan jakieś oczekiwania związane z grą w kędzierzyńskiej ZAKS-ie?
SAM DEROO: Mam nadzieję, że uda nam się coś wygrać – to jest mój cel numer jeden. Wiem, że będzie niezwykle ciężko, bo w PlusLidze jest kilka naprawdę mocnych drużyn, ale poprzeczkę trzeba wieszać sobie wysoko.
Podobne ambicje mają włodarze klubu, którzy po poprzednim nieudanym sezonie teraz mocno liczą na medal.
SAM DEROO: Jest to dla mnie zupełnie zrozumiałe, że wszyscy w klubie oczekują zwycięstw, przede wszystkim kibice. Przecież ZAKSA to klub z ogromną i bogatą tradycją. W nowym sezonie, po raz pierwszy od wielu lat nie zagra w europejskich pucharach, będziemy więc mogli skupić się wyłącznie na rodzimych rozgrywkach. To niezwykle istotne, szczególnie w tym roku, gdy kalendarz gier reprezentacyjnych jest mocno przeładowany i zawodnicy mogą być zmęczeni. Prześledziłem już terminarz ligowy i tak się złożyło, że mecze z najmocniejszymi zespołami zagramy jeden po drugim. To będzie kluczowy moment sezonu, wtedy tak naprawdę dowiemy się, na co nas stać.
Jest pan bardzo dobrze przygotowany do występów w PlusLidze.
SAM DEROO: Bo nie mogę się już doczekać dnia, kiedy wybiegnę na boisko jako zawodnik ZAKS-y. Jestem ambitnym facetem i nie zdecydowałbym się na przyjście do Kędzierzyna-Koźla, gdybym chciał tak sobie pograć w siatkówkę to mógłbym pójść gdziekolwiek. Chcę iść do przodu, chcę wygrywać, a ZAKSA jest do tego idealnym miejscem.
Wspomniał pan o Fefe de Giorgim. Wiem pan, że to bardzo wymagający trener i zamierza wprowadzić kilka surowych zasad, m.in. zakaz używania telefonów podczas posiłków. Nie przeraża to pana?
SAM DEROO: Nie mam z tym najmniejszego problemu, jestem przyzwyczajony do tego typu zakazów, bo w Italii są one często wprowadzone. Trzeba też przestrzegać pewnej etykiety dotyczącej oficjalnych spotkań czy odpowiedniego ubioru. Zaraz po meczu lubię zajrzeć do mojego telefonu, odreagować, napisać do kibiców, no i też trochę zadbać o swój wizerunek. Ale podczas wspólnych posiłków dobrze jest się wyciszyć, sięgnąć po tradycyjny sposób komunikowania się. Ciekawe, co jeszcze przygotował dla nas trener de Gorgi? Mam nadzieję, że tych zakazów nie będzie za dużo (śmiech) i że poza surowymi regulaminami i dyscypliną, będziemy też dobrze się razem bawić.
Trener de Giorgi uważa, że to najlepsza droga by zbudować „team spirit”. Pan chyba wie jak to się robi, bo w belgijskiej kadrze panuje doskonała atmosfera?
SAM DEROO: Wykonaliśmy duży postęp i wydaje mi się, że sam też się odrobinę do tego przyłożyłem. W drużynie takiej ja nasza, która nie jest w grupie najsilniejszych na świecie, dobry klimat jest podstawą. Nie mamy graczy, którzy mierzą 210 cm, nie zbijamy piłek z piekielną mocą, dlatego musieliśmy znaleźć inne atuty. Jednym z nich jest właśnie duch walki. Dzięki niemu udało nam się dotrzeć do Final Four w Warnie. OK, tam nie wygraliśmy meczu, ale pokazaliśmy, że potrafimy walczyć. Myślę, że nasza drużyna zaczyna być szanowana w środowisku siatkarskim i to chyba jest największym plusem w ostatnim roku.
Na rozgrzewce przed spotkaniem o brąz w Warnie byliście bardzo zrelaksowani, miałam wrażenie, że nawet za bardzo. To była taka taktyka na zdenerwowanie przeciwnika?
SAM DEROO: Byliśmy wkurzeni po porażce z Bułgarią, bo ten mecz mógł skończyć się inaczej i bardzo chcieliśmy wywalczyć brązowy medal, choćby po to, by zyskać więcej punktów w rankingu FIVB. Dla nas to istotne, bo chcieliśmy przeskoczyć w nim Finlandię. To była taka nasza reakcja na tamtą porażkę, a jednocześnie sposób na czerpanie radości z gry. Gdybyśmy wychodzili na boisko z marsowymi minami, zachowywali się jak roboty, nie sądzę, że wygralibyśmy jakikolwiek mecz. Musimy mieć ten „power”, który płynie ze środka drużyny.
W tym roku zabrakło w belgijskiej kadrze kilku zawodników, którzy stanowili trzon drużyny podczas polskiego mundialu – Depestele, Tuerlinckx, Van De Voorde. Z nimi gralibyście lepiej?
SAM DEROO: Depestele teoretycznie zakończył karierę w reprezentacji, ale wiem, że myśli o powrocie na mistrzostwa Europy. Zobaczymy jak będzie, bo nasz obecny rozgrywający Matthias Valkiers gra bardzo dobrze. Tyle tylko, że tydzień przed turniejem w Bułgarii złapał kontuzję i nie mógł wziąć w nim udziału. Była to dla nas spora strata i byliśmy trochę źli. Tuerlinckx niedawno się ożenił i postanowił odpocząć od kadry. Van De Vorde i Verhanneman z kolei są kontuzjowani, ale na pewno wrócą do gry na europejski czempionat. Teraz musimy poczekać, a za kilka tygodni zobaczymy kto pojawi się na grupowaniu.
Mówi pan, że zespół wykonał krok do przodu. Czego brakuje wam by zacząć zdobywać medale?
SAM DEROO: Ostatnie mistrzostwa świata były dobre w naszym wykonaniu, choć mogliśmy ugrać więcej. Ale prawda jest taka, że Depestele nie jest już najmłodszym zawodnikiem i nie wytrzymał fizycznie trudów turnieju, co oczywiście jest naturalne. Z kolei drugi rozgrywający nie był na tyle ograny, by pociągnąć grę. Musimy więc zgrać się z nowym rozgrywającym, wypracować nowe systemy, a w zasadzie dopracować je do perfekcji. Jeśli utrzymamy trzon zespołu przez kilka lata i ominą nas kontuzje, myślę że w końcu zaczniemy walczyć o coś więcej. Proszę pamiętać, że Belgia to mały kraj, mieszka tam zaledwie 10 milionów ludzi i naprawdę nie jest łatwo znajdować nowe siatkarskie talenty. Wyławiamy je jak perełki i dokładnie szlifujemy.
Z drugiej strony, słyszałam że macie bardzo dobry system szkolenia młodych?
SAM DEROO: To prawda, ale niestety obejmuje on zaledwie czterdzieści osób, chłopców i dziewcząt, w czterech grupach wiekowych. Prawda jest taka, że jeśli w ciągu 2-3 lat pojawi się jeden wielki talent, uważamy to za dobry wynik. Czekamy z otwartymi rękami na młodych zawodników, zresztą co roku do drużyny narodowej dołącza jakaś nowa twarz. Teraz, pod nieobecność kilku podstawowych graczy, też sięgnęliśmy po młodych i jesteśmy chyba jedną z najmłodszych kadr narodowych na świecie. Ale to też pokazuje, że wciąż drzemie w nas potencjał, że jesteśmy rozwojową drużyną, bo przecież najlepszy wiek dla siatkarza, gdy osiąga maksimum swoich możliwości, to 26-27 lat. Wszystko przed nami.
Kiedy możemy spodziewać się pana w Kędzierzynie-Koźlu?
SAM DEROO: Zaraz po zakończeniu turnieju w Bułgarii, mam nadzieję, że będzie to jak najpóźniej. Prawdopodobnie przyjadę do klubu w tym samym czasie, co Francuzi, może nawet wrócimy jednym samolotem (śmiech). Mam nadzieję, że wszyscy przyjedziemy tam w bardzo wysokiej dyspozycji.