Sebastian Świderski: brakuje mi tej atmosfery
- To taki brazylijski typ siatkarza - solidny, pracowity, oddany sprawie, z wielkim sercem do siatkówki i przywiązaniem do barw narodowych. Toteż, choć nie jest wybitnym talentem osiągnął sukces i zyskał ogromny szacunek. Nie da się złamać nikomu i niczemu - tak o Sebastianie Świderski wypowiada się ikona włoskiej siatkówki Andrea Zorzi.
Dlatego właśnie w miniony weekend pojawił się w Gdyni, gdzie biało-czerwoni walczyli o awans do mistrzostw świata 2010. Chciał "poczuć klimat” i mentalnie wspomóc kolegów. Pierwszego dnia usiadł blisko kwadratu dla rezerwowych, następnego usadowił się już w gronie zmienników, a gdy w drugim secie kolegom nie szło, prawie wyskoczył na boisko....
- PlusLiga: Co sprowadziło Pana do Gdyni?
- Sebastian Świderski: Wolny weekend. A mówiąc poważnie, w piątek byłem na badaniach kontrolnych w Łodzi. Stamtąd miałem bliżej do Gdyni, niż do domu, więc przyjechałem na weekend z rodziną, znajomymi oraz moim rehabilitantem. Chcieliśmy skonsultować decyzje, które zapadły w Łodzi ze sztabem medycznym reprezentacji. Chciałem też choć trochę popatrzeć na siatkówkę, bo już dość dawno nie grałem. Opuściłem w tym roku Ligę Światową i brakowało mi tej atmosfery.
- Jak z trybun obserwowało się poczynania kolegów?
- Bardzo ciężko. Kiedy siedzę z boku, lub gdzieś na trybunach i czuję, że nic ode mnie nie zależy, a jedyne co mogę zrobić to trzymać kciuki i mówiąc kolokwialnie, obgryzać paznokcie z nerwów, czuję się fatalnie.
- Ale za to mógł pan przyjrzeć się poczynaniom odmłodzonej kadry. Jakie spostrzeżenia?
- Młodzi zawodnicy mają wielką chęć do gry. Kilku z nich w swoich klubach siedziało na ławce i odczuwa głód. To widać, bo emanują ogromną energią. Stworzyła się bardzo fajna grupa młodzieży, do której dołączyli ci bardziej doświadczeni tworząc ciekawą mieszankę. Wygraliśmy trzy spotkania i cały turniej w Gdyni. Znaczy, że ta koncepcja zadziałała. Miejmy nadzieję, że dobra passa przeciągnie się również na Memoriał Huberta Wagnera, bo taka seria zwycięstw na pewno zaprocentowałaby na mistrzostwach Europy, w konfrontacji z bardziej wymagającymi rywalami.
- Z jednym z nich - Francją wygraliśmy w Gdyni gładko 3:0.
- Z pojedynku z Francją nie wyciągałbym żadnych pochopnych wniosków. Zagrali drugim składem i chyba nie do końca przykładali się do walki. Na europejskim czempionacie na pewno będą zupełnie inną drużyną i bardzo wymagającym przeciwnikiem. Z Francuzami zmierzymy się na otwarcie turnieju i będzie to bardzo ważny pojedynek. Jeśli tylko nasi zawodnicy zostawią nerwy w szatni, to spokojnie będą w stanie pokonać francuskich rywali. Gorąco w to wierzę.
- W fazie grupowej ME zagramy też z Niemcami, którzy niedawno ograli Finlandię. My z Finami męczyliśmy się w Lidze Światowej.
- Nie patrzmy na to, co było w Lidze Światowej. Polscy zawodnicy musieli zdobyć trochę doświadczenia, pewności siebie i boiskowego sprytu. To, że nie awansowaliśmy do Final Six nie ma najmniejszego znaczenia. Podczas turnieju w Gdyni doskonale było widać, że ogranie w LŚ już zaczyna procentować. Niemcy spisali się dobrze w kwalifikacjach do mistrzostw świata. Do tego mają trenera Lozano, który zna nas wyśmienicie. Na pewno będą wymagającym rywalem. Ja osobiście nie bagatelizowałbym żadnej drużyny, która zagra w mistrzostwach Europy. Przekonałem się na własnej skórze dwa lata temu w Moskwie, że można przegrać z każdym. Pojechaliśmy tam jako wicemistrzowie świata, a skończyliśmy rywalizację na 11. miejscu. Nikt nie połozy się przed nami tylko dlatego, że jesteśmy wicemistrzami. Przeciwnie - każdy pojedzie do Turcji po to, by grać jak najlepiej i wygrywać.
- Aktualna sytuacja kadrowa przypomina tę sprzed dwóch lat. Co zrobić, żeby nie powtórzył się również tamten fatalny wynik?
- Musimy zaprezentować to, co na turnieju w Gdyni - spokój i opanowanie w najważniejszych momentach, przy zdobywaniu decydujących punktów. Nie uprzedzajmy jednak faktów i nie porównujmy sytuacji sprzed dwóch lat do tej obecnej. Kadra została przetrzebiona przez kontuzje, ale dzięki temu szansę pokazania swoich możliwości dostali młodzi. Zaprezentowali się w Gdyni bardzo dobrze. Wierzę, że pójdą dalej i osiągnął kolejny poziom siatkarskiego rzemiosła, bo będzie to z pożytkiem nie tylko dla nich, ale dla całej polskiej siatkówki.
- Najjaśniejszym blaskiem błysnął w Gdyni Bartosz Kurek, który załapał się do szóstki po pana kontuzji...
- Wielkie brawa dla Bartka. Tym bardziej, że miał bardzo ciężki sezon w Bełchatowie. Nie chcę mówić, że stracony bo widać że bardzo się rozwinął. Grał jednak bardzo mało, a tego w tej chwili potrzebuje najwięcej. Widać, że Liga Światowa dobrze mu zrobiła. Jest dużo pewniejszy, nie traci energii na zbytnie przeżywanie akcji - szybko zapina o niej i gra następną. To naprawdę jest bardzo ważne, zwłaszcza w tak młodym wieku. Mogę tylko się cieszyć, że Bartek świetnie mnie zastąpił.
- Na początku rozmowy wspomniał pan o badaniach w Łodzi. Jakie wieści?
- Jest dobrze. Za cztery tygodnie mam kolejny rezonans magnetyczny. Wtedy zobaczymy jak wszystko się zagoiło i zapadną kolejne decyzje. Do tej pory praktycznie nic nie mogłem robić, bo wiadomo - świeża rana, blizna. Teraz mogę rozpocząć troszkę mocniejszą rehabilitację, na razie tylko z "achillesem”. Za tydzień dołączymy kolejne ćwiczenia. Powolutku więc wchodzimy w okres żmudnego i długiego powrotu do stanu używalności.
- Należy zatem zapytać kiedy wróci pan do drużyny narodowej?
- W tym roku na pewno nie wystąpię w reprezentacji, aczkolwiek w drugim secie meczu z Francuzami starałem się przekonać trenera, że może jednak wejdę na chwilę (śmiech). Mam nadzieję, że w nowym sezonie będzie to możliwe. Zobaczymy jak wszystko się ułoży, jak będę się prezentował, czy w ogóle będę przydatny reprezentacji. Jeśli tak, na pewno się w niej pojawię.
- Wybiera się pan do Izmiru by dodać otuchy kolegom?
- Chciałbym, ale nie wiem czy będę w stanie wszystko zorganizować. Teraz najważniejsza jest rehabilitacja, a wiadomo, że z rehabilitantem nie mógłbym pojechać, o sprzęcie nawet nie wspomnę. Byłoby naprawdę miło być z chłopakami i wspierać ich przynajmniej swoją obecnością, ale z punktu widzenia leczenia, byłby to tydzień stracony i powrót do zdrowia wydłużyłby się w czasie. Nie chciałbym stracić tej pracy, którą już wykonaliśmy.