Sebastian Świderski: co nas nie zabije, to powinno nas wzmocnić
Od początku sezonu drużyna trenera Świderskiego boryka się z problemami kadrowymi - choroby, kontuzje, zmiany w składzie, które bezlitośnie odbijają się na poziomie gry. Mimo to wciąż ma szansę na dobry wynik tak w PlusLidze, jak i Pucharze CEV. Jeśli tytko w końcu dopisze zdrowie ….
PlusLiga: W miniony piątek ZAKSA przegrała z Jastrzębskim Węglem po raz trzeci w tym sezonie. Chyba trochę boli?
Sebastian Świderski: Boli tym bardziej, że po raz kolejny potwierdziła się ta sama reguła, iż praktycznie jeden zawodnik, Michał Łasko wygrywa z nami. Co więcej, ustalamy taktykę, wiemy gdzie mamy stać w obronie, gdzie blokować, a jednak Łasko kończy piłki, kiwa w miejsca gdzie powinniśmy być, a nas tam nie ma, gdzieś gubimy koncentrację. Michał to taki zawodnik, którego nie można wyeliminować w stu procentach, natomiast trzeba go maksymalnie ograniczyć w poczynaniach, nie tylko blokiem, także obroną. W piątek wybroniliśmy go raz czy dwa - to zdecydowanie za mało. Kolejny błąd to zagrywka. Powiedzmy, że serw nam „siedział”, ale za dużo serwowaliśmy w libero, który przyjmował na trzeci, czwarty metr, a Łasko, jak wspomniałem, kończył wszystkie piłki. Zagrywka nie przynosiła nam żadnych efektów, bo nie mogliśmy grać skutecznie w obronie i to troszeczkę podcinało nam skrzydła.
- Z czego, pana zdaniem to wynikało?
- Nie wiem, trudno ocenić. Nie chcę powiedzieć, że to brak komunikacji, brak realizacji założeń taktycznych, bo wiadomo, że każdy chce jak najlepiej dla drużyny. Wszyscy bardzo chcą, ale jest jakaś blokada. Niestety, potwierdza się to, co dzieje się na treningach, czyli walczymy o każdą piłkę do pewnego momentu. Potem coś się zacina, ten „wyłącznik” przeskakuje i przestajemy grać. Tak było w 4. secie meczu z Jastrzębiem. Wynik 10:10 i nagle robi się 11:15, 12:20, w ciągu pięciu minut nie potrafimy zrobić jednej dobrej rzeczy. To wszystko tkwi gdzieś w głowach. Nie w umiejętnościach, bo umiejętności mamy - czasami gramy bardzo fajną siatkówkę, a po trzech minutach zaczynamy grać straszną. Cały czas powtarzam chłopakom, że nie może być tylko białe i czarne, że są też szarości i musimy umieć grać tym, co jest pośrodku - czyli nie tylko mocnym atakiem, ale też kiwką, trochę mądrością. Tego brakuje, jest duża niecierpliwość w działaniach, strasznie szybko chcemy grać. Jeżeli gramy dobrze, jak było w spotkaniu z Bełchatowem, to wychodzi nam wszystko i jeśli przeciwnik jakoś znacząco się nie przeciwstawia, możemy wygrać z każdym. Natomiast dzieje się też tak, jak na początku drugiego seta w starciu z JW - zaczęliśmy od 1:4 i praktycznie to wystarczyło, żeby ustawić resztę spotkania. Musimy chyba bardzo mocno popracować przede wszystkim nad sferą mentalną.
- Trwający sezon nie jest łatwy dla pana drużyny - choroby, zmiany w składzie, liczne kontuzje. W meczu z Jastrzębiem zabrakło dwóch podstawowych przyjmujących. Jak bardzo sytuacja kadrowa wpływa na styl gry ZAKSY?
- Niestety, takie jest życie i taki jest sport. To powinno nas cementować i budować atmosferę, jak w przysłowiu „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Wierzę, że sytuacja w końcu się odwróci. Robimy na bieżąco badania i nie ma żadnych problemów fizycznych, zawodnicy są dobrze przygotowani, co sami potwierdzają. Natomiast gdy przychodzi do meczu, to kontuzje się sypią i tak naprawdę nie wiemy z czego to wynika. W przypadku Pawła Zatorskiego można mówić o przemęczeniu, bo chłopak rozegrał całe mistrzostwa świata, w klubie też trochę meczów już było. Jeśli chodzi o Michała Ruciaka, ciężko to zrozumieć - pierwsza kontuzja tuż przed rozpoczęciem ligi, potem zagrał kilka spotkań i znów uraz, a przecież nie grał w tym roku w kadrze i normalnie przygotowywał się do sezonu, było widać, że jest w dobrej dyspozycji. Moim zdaniem, to także wynika ze zmęczenia materiału - nie tygodniowego, miesięcznego, ale trwającego kilka lat. To są zawodnicy mocno eksploatowani i kiedyś musiało się to odbić na ich zdrowiu. Zwłaszcza, że mamy sezon jaki mamy, gdzie grania jest od groma i zaczynamy się zastanawiać jak to zrobić, żeby dotrwać do końca rozgrywek w jak najlepszej dyspozycji fizycznej.
- Za jakiś miesiąc może to być chyba głównym problemem szkoleniowców?
- Dokładnie. My mamy go trochę wcześniej, ale nie tylko my. Jastrzębski Węgiel także boryka się z kontuzjami. Kaliberda grał w MŚ, wiec można to zrozumieć, a sytuacja „Zibiego” jest analogiczna do tej Michała Ruciaka. Powtórzę raz jeszcze - wychodzi zmęczenie materiału. Dlatego cały czas mówię chłopakom, że zawodowstwo nie polega tylko na graniu meczów czy przychodzeniu na treningi, ale wiąże się także z mądrym podejściem do całej reszty - odnowy biologicznej, nawet głupiego rozciągania się przed i po treningu, dobrego prowadzenia się, odżywiania, co w dzisiejszych czasach jest bardzo trudne, bo świat strasznie pędzi. Jeździmy co trzy dni i w tej sytuacji strasznie ciężko jest znaleźć czas na idealne odżywianie, odpoczynek i odnowę. Jest wiele czynników, które są gdzieś tam z boku, o których się nie mówi, a które wpływają na zdrowie i formę zawodników.
- Podobno rokowania u Zatorskiego i Ruciaka są na tyle niekorzystne, że raczej nie wystąpią w spotkaniu Pucharu CEV z Arkasem Izmir (15 stycznia)?
- „Zati” był na badaniach i okazało się, że ta kontuzja, która na początku wyglądała bardzo groźnie, nie była aż tak poważna. Teraz natomiast badania wykazały, że to nie tylko naderwany mięsień dwugłowy, ale jeszcze coś innego i problem jest troszeczkę szerszy. W tym tygodniu pojedzie na kolejną kontrolę i wtedy będziemy wiedzieli coś więcej. Gorzej rysuje się sytuacja Michała Ruciaka, bo czekają go jeszcze co najmniej 2-3 tygodnie przerwy. Dobrze, że mamy Lucasa, który moim zdaniem jest w coraz lepszej dyspozycji, dobrze się prezentuje, szkoda tylko, że nie mamy żadnej zmiany - raz, ze względu na limit obcokrajowców, a dwa, nie mamy więcej przyjmujących. Powiem to kolejny raz, że istnieje bezsensowny przepis dotyczący rodzimych zawodników. Nie mogliśmy zgłosić libero w trakcie sezonu, bo okazało się, że zawodnicy Młodej Ligi muszą być zgłoszeni do składu dwa tygodnie przed pierwszym spotkaniem. Nie możemy zgłosić swojego zawodnika do ligi, ale możemy ściągnąć obcokrajowca, albo, co jest jeszcze większym paradoksem, siatkarza Młodej Ligi z innego klubu. W zeszłym roku zgłaszaliśmy w trakcie sezonu młodych graczy i nie było problemów. OK, trzeba przyznać, że z jednej strony zawaliliśmy my, bo inaczej zinterpretowaliśmy ten nowy przepis. Co więcej, w Pucharze CEV możemy skorzystać z tych młodych zawodników, więc najprawdopodobniej w spotkaniu z Arkasem Izmir zadebiutują siatkarze z Młodej Ligi.
- Czy to oznacza, że zamierzacie odpuścić Puchar CEV?
- Absolutnie nie. Chcemy grać i chcemy wygrywać. Po pierwsze, żeby odbudować się moralnie - swoją grę, żeby czerpać radość z tego, co robimy. Po drugie, nasze wymagania w stosunku do zawodników są duże i oni muszą zdawać sobie sprawę, iż nie mogą wyjść na boisko tylko po to, by rozegrać mecz. W każdym pojedynku mają wyjść, walczyć i wygrywać. Po trzecie wreszcie, dla kibiców, którzy przychodzą na mecze, dopingują nas i oczekują gry na maksa. Można przegrać z każdym, bo to jest sport, ale trzeba zostawić na boisku serce i pot, pokazać się z jak najlepszej strony.
- Co z Łukaszem Wiśniewskim? Kiedy zobaczymy go na boisku?
- „Wiśnia” wrócił. W minionym tygodniu zaczął normalnie trenować, skakać, na ostatnich dwóch treningach potrenowaliśmy nawet trochę intensywniej. W czwartek miał małe przetarcie przed piątkowym meczem i powiedział, że jednak trochę boli go kostka i jest lekko opuchnięta. Plan był taki, aby w piątek wszedł chociaż na jedno obejście w każdym secie - żeby poczuł boisko, grę, atmosferę. Po rozgrzewce zdecydowaliśmy jednak, że nie będziemy ryzykować. Zdrowie jest najważniejsze, tym bardziej, że kontuzji nabawił się także Wojtek Kaźmierczak. Dwunastki na mecz z Izmirem nie skompletujemy, ale na szczęście w CEV Cup można wystąpić w dziesiątkę. Dopiero jeśli jest mniej, niż dziesięciu graczy, płaci się karę. Analizowaliśmy to i kara też jest bezsensowna, bo czasami bilety lotnicze, na przykład do Finlandii czy do Rosji kosztują więcej, niż ta kara i bardziej opłaca się polecieć mniejszym składem. Szczególnie, że w tym pucharze nie ma żadnych gratyfikacji, pieniądze nie wracają do klubu, tylko się dokłada, a zmęczenie materiału jest coraz większe.
Powrót do listy