Sebastian Świderski: historia lubi się powtarzać
ZAKSA Kędzierzy-Koźle z kwitkiem odprawiła w ćwierćfinałowej rywalizacji AZS Politechnikę Warszawską, dzięki czemu może zacząć przygotowywać się do walki o medale mistrzostw Polski. Powoli myśli też o Lidze Mistrzów. - Jesteśmy już trochę myślami przy Omsku – przyznaje Sebastian Świderski, drugi trener kędzierzynian.
PlusLiga: ZAKSA Kędzierzyn Koźle zwyciężyła z AZS Politechniką Warszawską 3:0 - zarówno w ostatnim meczu, jak i w całej rywalizacji. Jak podsumowałby pan ćwierćfinały w wykonaniu obu drużyn?
Sebastian Świderski: Przede wszystkim nie spodziewaliśmy się, że przed własną publicznością Politechnika zagra najsłabsze spotkanie. Nawet to pierwsze, w którym zdemolowaliśmy ich zagrywką, stało mimo wszystko na wyższym poziomie. Tak jak powiedział po premierowym starciu trener Jakub Bednaruk - gdyby odjąć zagrywkę, potyczka ta byłaby wyrównana. Na ostatniej prostej ćwierćfinałowej rywalizacji nie byliśmy jednak zagrożeni w praktycznie żadnym elemencie. Dopóki Grzegorz Szymański ciągnął grę, walka była w miarę równa, natomiast później nasza przewaga nie podlegała już żadnej dyskusji. Cieszymy się z tak szybkiego zakończenia udziału w pierwszej rundzie play-off. Dzięki temu możemy spokojnie przygotowywać się do kolejnego etapu i do Final Four Ligi Mistrzów.
- Inżynierowie jeszcze w połowie fazy zasadniczej znajdowali się na dobrej drodze do sprawienia dużej niespodzianki. Później jednak ich forma nie była już tak wysoka, dopadły ich też kontuzje. Czy mimo wszystko spodziewał się pan po nich czegoś więcej w play-offach?
- Myśleliśmy, że walka z Politechniką będzie bardziej wyrównana. My jednak gramy w tym sezonie lepiej z teoretycznie mocniejszymi zespołami. W fazie zasadniczej często gubiliśmy punkty w starciach z „outsiderami”. Pamiętając o tym, podeszliśmy do konfrontacji z warszawską drużyną mocno skoncentrowani. Tak naprawdę gra przeciwko Politechnice wyszła nam na dobre. Wpłynęła nie tylko na nasze przygotowanie fizyczne, ale i mentalne. Teraz wiemy, że wykorzystując w grze maksimum naszych możliwości, możemy wygrać z każdym.
- Ostatnio ZAKSA robiła z rywalami, co jej się tylko podoba. W czym tkwi recepta na sukces?
- Stworzyliśmy grupę ludzi, którzy bardzo dobrze rozumieją się zarówno na boisku, jak i poza nim. Mamy liderów w każdym elemencie i nikt się nikomu w jego kompetencje nie wcina, każdy jest za coś odpowiedzialny. Właśnie po to w taki sposób zbudowaliśmy ten zespół. Na tę chwilę jesteśmy z siebie zadowoleni, ale fakt jest taki, że mistrzostwa Polski jeszcze nie zdobyliśmy. Najważniejsze momenty całego sezonu dopiero przed nami.
- Awans do najlepszej czwórki uzyskały jak dotąd dwie drużyny - obok ZAKSY w półfinale jest też Delecta Bydgoszcz. To chyba ostateczny dowód na to, że nie mają racji ci, którzy nie doceniają siły tej drużyny.
- Całkowicie nie zgadzam się z tymi, którzy uważają Delektę za najsłabszą drużynę z czołówki. Bydgoszczanie udowodnili swoją wartość m.in. w potyczkach z nami, które zresztą dwukrotnie wygrali. Niejednokrotnie pokazali, że stanowią team, z którym trzeba się liczyć. Mają w składzie bardzo dobrych i dodatkowo ogranych ze sobą zawodników. Ich zgranie mocno procentuje, mogą dzięki niemu grać do siebie w ciemno. Są też w stanie połączyć ze sobą wszystkie trzy cele: zagrali bowiem w półfinale Pucharu Polski, nadal rywalizują w europejskich pucharach i do tego walczą o mistrzostwo Polski! Nikt o nich nie mówi, a to błąd, ponieważ mogą jeszcze bardzo namieszać w naszych rozgrywkach.
- Już na początku marca pierwsze pojedynki półfinałowe. Macie jednak z tyłu głów zbliżające się wielkimi krokami Final Four Ligi Mistrzów?
- Tak, jesteśmy już trochę myślami przy Omsku. Zaczęliśmy powoli analizować Bre Banca Cuneo. Trzeba jednak pamiętać, że przed Final Four czekają nas jeszcze dwa spotkania półfinałowe w lidze. Na razie skupiamy się przede wszystkim na sobie i swojej grze, staramy się eliminować nasze błędy. W tej chwili to my jesteśmy ważniejsi niż rywale.
- Wiele wskazywało na to, że w półfinale Champions League zmierzycie się z inną włoską ekipą - Lube Banca Macerata.
- Nie ukrywam, że dla mnie obecność ekipy z Cuneo w Final Four jest niespodzianką. Zawodnicy Bre Banca pokazali się z dobrej strony w grupowych meczach Ligi Mistrzów z Resovią, lecz później bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie swoją postawą w rewanżu z Lube Banca Macerata. Nie spodziewałem się, że po takim laniu, jakie dostali w pierwszym pojedynku, uda im się podnieść i wygrać w drugim spotkaniu i potem w „złotym secie”.
- Ostatecznie jednak po drugiej stronie siatki w Omsku staną gracze Bre Banca Cuneo. Jakie są mocne strony tego teamu?
- Na pewno Włosi nie będą dla nas łatwymi rywalami. Mają w swoim zespole indywidualności, które mogą przesądzić o losach pojedynczego starcia. W tym sezonie Cwetan Sokołow został wybrany najlepszym atakującym włoskiej Serie A1! O Nikoli Grbiciu nie trzeba nawet za wiele mówić - każdy doskonale wie, jak wielkim jest graczem. Mają też w składzie nieobliczalnego N’Gapetha, który jest w stanie zrobić niemal wszystko. Wygrać z nimi nie będzie łatwo, natomiast jest to drużyna, z którą możemy śmiało rywalizować o wielki finał.
- W czym można jednak upatrywać swoich szans w rywalizacji z Bre Banca? W niestabilności ich formy? A może w porywczości jednego z ważniejszych ogniw tej drużyny, Earvina N’Gapetha?
- Na pewno N’Gapeth to zawodnik, który potrafi zagrać w jednym meczu fenomenalne, a w drugim przeciętnie. Do ich mocnych stron nie należy również środek - element, w którym mają spore problemy. Kohut nie jest siatkarzem o wielkim nazwisku i wielkich umiejętnościach, brakuje im też Mastrangelo. Nie mają przez to takiej siły rażenia na środku siatki, co będziemy chcieli wykorzystać. Najważniejsze jest jednak, aby dobrze przyjmować ich zagrywkę. Serwis to ich duży atut. Z pewnością na treningach spędzimy na udoskonalaniu przyjęcia i zagrywki.
- Trzeba przyznać, że na papierze rywalizacja Pawła Zagumnego z Nikolą Grbiciem oraz Felipe Fontelesa z Earvinem N’Gapethem wygląda imponująco.
- Zapowiada się ciekawie, lecz musimy pamiętać, że nazwiska nie grają. Ważnie jest nie tylko to, kto ma jakie umiejętności, ale przede wszystkim to, co w danym momencie pokaże na parkiecie. W meczu będzie się liczyło tylko i wyłącznie zwycięstwo, a styl i dyspozycja poszczególnych graczy będzie miała drugorzędne znaczenie.
- Dla pana nie jest to pierwszy turniej finałowy Ligi Mistrzów w karierze.W roli trenera będzie on smakował inaczej?
- Cieszę się, że po takiej przerwie uda mi się znowu poznać smak Final Four, tym razem jako trener. Taki turniej to bardzo fajna sprawa. Jesteśmy w końcu w gronie czterech najlepszych zespołów w Europie!
- W 2003 roku, gdy występował pan w barwach Mostostalu Kędzierzyn-Koźle, w ćwierćfinale, podobnie jak w tym sezonie, pokonaliście Noliko Maaseik, zaś w półfinale również trafiliście na włoską ekipę. W tym wypadku był to jednak klub z Maceraty. Historia lubi się jednak powtarzać.
- Tak, to prawda. Bardzo czekałem na spotkanie z Lube. Ze sportowego punktu widzenia dobrze się jednak stało, że klub z Maceraty nie awansował do turnieju finałowego, bo ma większy potencjał niż Bre Banca Cuneo. Fajnie byłoby jednak spotkać starych znajomych, kolegów z boiska, którzy tam jeszcze grają... Stało się jednak inaczej. Nie chcielibyśmy, aby ta historia powtórzyła się w stu procentach, ponieważ Mostostal zajął wtedy ostatecznie trzecie miejsce. My zaś liczymy w tym roku na coś więcej!
- Kto jest pana faworytem w drugim półfinale Ligi Mistrzów?
- Trudno mi powiedzieć. Muszę się przyznać, że o ile oglądałem kilka meczów w wykonaniu Zenitu Kazań, o tyle spotkań zespołu z Nowosybirska nie miałem okazji obserwować. Wiem, że gra tam zawodnik, z którym miałem okazję współpracować w zeszłym roku w Kielcach, Marcus Nilsson - świetny gracz i człowiek. W Nowosybirsku występuje też Lukas Divis, którego pamiętamy jeszcze z PlusLigi. To na pewno ciekawa ekipa, której siłą napędową są mniej dla nas znani siatkarze. Co więcej - Lokomotiw zagra przecież u siebie. Ja jednak nie mam swojego faworyta, zobaczymy.