Sebastian Świderski: kiedyś napiszę o tym książkę....
Jedna z największych gwiazd PlusLigi, niekwestionowany mentor kędzierzyńskiej ZAKSY i ulubieniec publiczności, Sebastian Świderski ma dla swoich fanów coraz lepsze wiadomości - najdalej za dwa, dwa i pół miesiąca powinien wznowić treningi. Na razie pilnie obserwuje poczynania kolegów i robi cenne notatki.
- PlusLiga: Miło widzieć pana spacerującego bez pomocy kul. Proszę powiedzieć jak przebiega leczenie?
- Sebastian Świderski: Chodzę już bez stabilizatora. Teraz jestem na etapie wzmacniania i odbudowy mięśnia. Jeżeli uda się odbudować mięsień, będę mógł zacząć ruszać się, trenować i odbijać piłkę. Na razie, tylko ćwiczenia na siłowni, basenie i z rehabilitantami oraz z fizjoterapeutą, tutaj z ZAKSIE. Na pewno rehabilitacja potrawa jeszcze miesiąc, dwa.
- Kiedy tuż po doznaniu kontuzji stwierdził pan, że wróci do gry na play offy, miałam wątpliwości. Teraz jednak widzę, że to możliwe.
- W ostatni piątek byłem na kontroli i lekarz powiedział, że za dwa, dwa i pół miesiąca powinienem wznowić treningi. Na to liczę i robię wszystko, by do tego doszło. Nie jest łatwo, bo trzeba odbudować kawał mięśnia, ale jestem dobrej myśli.
- No i ma pan praktykę w błyskawicznym dochodzeniu do zdrowia po kontuzji.
- Praktykę w dochodzenie do zdrowia faktycznie mam. Ale poprzednio, przy zerwanym achillesie nie było nic do odbudowywania, raczej rozciąganie i wzmacnianie. Tutaj jest odbudowa zerwanego mięśnia - dużo cięższa praca, niż wtedy.
- Mimo kontuzji jest pan z zespołem, wspiera mentalnie i daje cenne trenerskie rady.
- Staram się pomagać jak mogę, Każda para oczu, która ogląda spotkanie, widzi coś innego i każda wiadomość może wpłynąć na końcowy efekt. W siatkówce jedna, dwie piłki mogą zdecydować o wygranej lub przegranej.
- Zauważyłam, że skrzętnie notuje pan uwagi w specjalnym notesie. To przymiarka do przyszłej, trenerskiej pracy?
- Nie, aż tak daleko nie wybiegam w przyszłość. Na razie chcę wrócić do grania, chcę być zawodnikiem. To dodatkowe zajęcie traktuję jako zabawę i przy okazji pomoc drużynie. Są to takie luźne karteluchy, które zapisuję wiadomościami z meczów. Kiedyś, w przyszłości, jak już zdecyduję, że chcę być trenerem, na pewno ten notes będzie grubszy i znacznie poważniejszy.
- Jest pan chyba zbyt skromny. Podczas meczu z Jastrzębskim Węglem słyszałam, jak sugerował pan żeby wpuścić Pilarza na zagrywkę. To była świetna sugestia.
- To nie był żaden mój wymysł, ale element wcześniej zaplanowanej taktyki. Ostateczna decyzja zawsze należy do Krzysztofa Stelmacha. Są ustalone zasady zmian dla naszych środkowych, którzy mają problemy z zagrywką, szczególnie w krytycznych momentach - wtedy się przypomina, bo wiadomo, że trener nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego. Czasami dobrze coś podpowiedzieć.
- Jakie uwagi zanotował pan po niedzielnym pojedynku ZAKSY z Asseco Resovią? Jak ocenia pan postawę drużyny?
- Może nie robimy wielkich postępów, ale drobne na pewno tak. Niestety, choroby często niweczą cały plan. Potrenowaliśmy dobrze z Kubą Jaroszem, ale jeszcze w Hiszpanii dopadła go choroba i po powrocie nawet nie przyszedł na trening. Tak jest praktycznie cały czas, cięgle trzeba wprowadzać coś nowego. Ciężko zbudować formę nie mając do dyspozycji głównego atakującego. W naszej grze widać przede wszystkim ilość błędów, jakie popełniamy w ataku, szczególnie ze skrzydeł. Często nie możemy skończyć ważnej kontry i dlatego między innymi te pięciosetowe wyniki. Jesteśmy chyba w trwającym sezonie rekordzistami, jeśli chodzi o ilość rozegranych tie breaków.
- Za to widać, przynajmniej w ostatnich meczach, sporą chęć walki i wiarę w zwycięstwo.
- To było od początku, ale nie zawsze wychodziło. Budowaliśmy styl gry, ale zaburzyła go moja kontuzja. Przyszedł Idi i znów zmiana. Na obecną chwilę gramy to, co możemy. Na pewno mamy duże rezerwy. By je wydobyć, potrzeba czasu i ciężkiej pracy na treningach.
- Wróćmy jeszcze na moment do pana trenerskich ciągotek. Niektórzy już teraz widzieliby pana w roli asystenta szkoleniowca kadry narodowej....
- Potraktowałem tę informację jako formę żartu. Czuję się zawodnikiem, chcę wrócić na parkiet i pozostać na nim jak najdłużej. Na trenerce trzeba się porządnie skupić, a robienie dwóch rzeczy na raz mnie nie interesuje. Nie da się łapać kilku srok za ogon.
- A może to była prowokacja - żeby skłonić pana do wypowiedzi na temat wyboru nowego selekcjonera?
- Proszę o nie prowokowanie mnie, bo już i tak "nagrabiłem” sobie dosyć dużo. Jest kilka rzeczy, które strasznie rzucają się w oczy, ale wolę się nie odzywać. Od tego są inni. Ja może kiedyś napiszę o tym książkę....
- Może jednak byłoby warto wyrazić swoją opinię, by pomóc decydentom w dokonaniu wyboru?
- Ja i kilka innych osób sugerowaliśmy po mistrzostwach świata co byłoby najlepsze dla reprezentacji. Nikt nas nie posłuchał, więc teraz też nie ma sensu się odzywać. Właściwie, można powiedzieć, że działa to w drugą stronę. My chcieliśmy zachować trenera, został zwolniony. Z tego, co wiem, u dziewczyn chyba było odwrotnie. Jaki sens jest mówić o tym, skoro wszystko robi się na przekór? Może powinienem powiedzieć przewrotnie i wtedy mnie posłuchają?
- Mimo to spytam, który z wymienianych w mediach zagranicznych trenerów - Anastasi, Bagnoli, Santilli, Totolo - byłby najlepszym kandydatem i zarazem kontynuatorem myśli szkoleniowej Daniela Castellaniego?
- Nie znam żadnego z tych trenerów, więc ciężko wybrać. Na pewno każdy z nich ma odpowiednie doświadczenie i umiejętności. Każdy z nich byłby dobrym kontynuatorem myśli Daniela Castellaniego. Ale prezes powiedział, że będzie Polak, więc nie ma co dywagować. Poczekajmy na decyzję - wtedy ocenimy, czy to dobry wybór. Informacja miała być podana 22 stycznia, ale już widać, że zaczyna się odwlekanie, przesuwanie daty. To może oznaczać, że tam u góry też nie ma pomysłu. A może to ma być wielka tajemnica i wielka niespodzianka?