Sentymentalny powrót Guillaume Samiki
Gdy w poprzednim sezonie grał w Jastrzębskim Węglu, wprowadzał do drużyny ogromną dawkę pozytywnej energii. - W Panathinaikosie stara się robić to samo, jest wokół niego sporo dobrych emocji - zdradza Paweł Zagumny. I dlatego właśnie, gdy w minioną środę zawitał na Śląsk z nowym klubem, jastrzębscy fani przywitali go owacyjnie.
PlusLiga: - Powiedz szczerze - wierzyliście przed meczem, że w ósemkę możecie pokonać Jastrzębie?
Guillaume Samica: - Postanowiliśmy potraktować ten pojedynek na luzie - bo i co innego mogliśmy zrobić? Przyjechaliśmy tutaj w ósemkę, nie mieliśmy nawet obsady na wszystkie pozycje. To jest tylko gra, w której możesz wygrać i możesz przegrać. Włożyliśmy w ten mecz dużo serca - zagraliśmy dla chorych kolegów, którzy nie mogli przyjechać z nami do Polski.
- Kolektyw tajemnicą sukcesu?
- Real Madryt ma w składzie wiele gwiazd, a od lat nie wygrał nic wielkiego. Zawsze podkreślałem - grając tutaj w Jastrzębiu czy w kadrze narodowej, że tajemnica sukcesu tkwi w drużynie. Nieważne jak wielkie nazwiska znajdują się w zespole, ważna jest grupa. My w środę zagraliśmy jak prawdziwy kolektyw, byliśmy jednością. Oczywiście popełniliśmy sporo błędów, ale szybko potrafiliśmy im zaradzić. Wykonaliśmy kawał porządnej roboty. Na środku siatki, pierwszy raz w życiu zagrał Vasileois Minoudis, który nominalnie jest przyjmującym. Z kolei nasz atakujący był w środę wieczorem chyba najlepszym atakującym na świecie. To niesamowity gość - bardzo dużo pracuje, a na treningi codziennie dociera....na własnych nogach, biegiem.
- Sporo pomogła pewnie znajomość polskiej ligi.
- Oczywiście. Ja i Paweł Zagumny doskonale znamy chłopaków z Jastrzębia i dzięki temu mogliśmy lepiej przygotować się taktycznie. To był klucz do zwycięstwa. Sporo serwów celowaliśmy w Pawła Ruska, który w czwartym secie nie przyjmował najlepiej i nasi rywale nie mogli grać krótkiej. Przyjęcie było na drugi, trzeci metr - czyli akurat, by kierować piłki do atakującego. Igora Yudina udało nam się skutecznie wyeliminować. Azenha narobił nam trochę szkód, ale w końcówce decydującego seta nie poradził sobie z naszym blokiem. Wiedzieliśmy też, że Abramow nie jest mistrzem ataku, ale obiektywnie muszę przyznać, że zagrał bardzo dobrze. Spore wrażenie zrobił na mnie Sebastian Pęcherz - Seba gratuluję, byłeś świetny!
- Kłopoty sprawiły, że zagraliście lepiej, niż sami się spodziewaliście?
- Nie mam pojęcia. Może, gdybyśmy przyjechali w pełnym składzie, przegralibyśmy 0:3. Może Agamez nie zagrałby tak skutecznie, jak Ntonas. Gdybym ja grał tak dobrze jak Michael Jordan, to być może trafiłbym do Chicago Bulls...? Mówiąc poważnie, sporo zawdzięczamy Zagumnemu, który jest w wybornej dyspozycji. Jego ręce są magiczne. Myślę, że potrafiłby sprawić, że nawet Ty zagrałabyś dobrze w siatkówkę (śmiech).
- A Jastrzębie...?
- Jastrzębie to dobry zespół, ale to nie był ich dzień, przede wszystkim nie zagrywali dobrze. Celowali we mnie "flotem” i rzeczywiście, na początku miałem ogromne problemy z przyjęciem. Ale to mnie tylko nakręcało i zaraz mówiłem do Zagumnego - "Guma daj mi piłkę”.
- Początkowo nie szło Ci jednak najlepiej - zadziałały emocje?
- Był to dla mnie wyjątkowy mecz, bo wróciłem do miejsc, w których przeżyłem mnóstwo niezapomnianych chwil. Przyszło mi grać przeciwko mojej byłem drużynie i mojej byłej, wspaniałej publiczności. Dodatkowo, to był mój pierwszy pojedynek w Lidze Mistrzów. Muszę przyznać, że czułem małą presję. Dziękuję w tym miejscu byłemu klubowi za przemiłą pamiątkę, którą otrzymałem przed meczem. Przy okazji chciałbym też przypomnieć, że wciąż czekam na coś....
- Podoba Ci się nowy wizerunek Jastrzębskiego Węgla?
- Bardzo mi się podoba. Nowe barwy są jak kolor mojego ulubionego polskiego trunku....
- Wróćmy na moment do Zagumnego. Powiedziałeś, że jest wielkim rozgrywającym. Jakim jest kolegą?
- Możesz mi wierzyć lub nie, ale Guma to szalony facet. Jesteśmy sąsiadami, razem jeździmy na treningi, w ogóle spędzamy wspólnie sporo czasu. To wielki sportowiec, niesamowity bojownik, a przy tym naprawdę świetny człowiek. Troszczcie się o niego w Polsce!
- Na co stać Panathinaikos w tym sezonie?
- Chcielibyśmy wygrać wszystko, ale to raczej niemożliwe. Włodarze klubu mówią o tym, byśmy wygrali przynajmniej coś - mistrzostwo kraju, puchar lub Ligę Mistrzów. Myślę jednak, że dla nich najważniejsze jest złoto w rodzimych rozgrywkach. W poprzednim sezonie Panathinaikos przegrał finał ligi greckiej z Olympiakosem, w tym roku zamierzamy wziąć rewanż. Nie ma presji na Ligę Mistrzów. Jesteśmy w bardzo wymagającej grupie i wszyscy są tego świadomi. Jeśli awansujemy dalej, to super. Jeśli nie, tragedii nie będzie. Panathinaikos to zespół nieobliczalny - możemy wygrać z każdym i równie dobrze dostać od każdego manto.
- Nie żałujesz przenosin do Grecji?
- To jest inny świat. Poprzedni sezon był dla mnie bardzo udany. Tutaj w Jastrzębiu spędziłem niezapomniany czas - z trenerem, kolegami z drużyny i polskimi przyjaciółmi. Podjąłem decyzję o przenosinach do Aten i na dzień dzisiejszy jej nie żałuję. Teraz na przykład mamy tam plus 22 stopnie i mogę sobie wychodzić na miasto w t-shircie i okularach słonecznych. Szkoda tylko, że Greczynki nie są tak ładne, jak Polki.