Siatkarskie prawdy Lloya Balla
Nastawienie, zaangażowanie i dążenie do ideału - to zdaniem jednego z najlepszym rozgrywających na świecie, Lloya Balla podstawowe atrybuty sportowca - takiego, któremu nie wystarcza bycie przeciętnym, i dla którego sport to nie tylko sposób na zarabianie pieniędzy, ale największa życiowa pasja.
1. Odpowiednie nastawienie
To niezwykłe potrzebna każdemu sportowcowi cecha czy raczej przymiot, pozwalający utrzymywać równy poziom psychiczny i fizyczny. To właśnie charakteryzowało reprezentację USA, z którą zdobyłem złoto Igrzysk Olimpijskich w Pekinie.
Siatkarze wiele europejskich drużyn, gdy podczas meczu coś idzie nie tak, krzywo patrzą po sobie, irytują się. To nigdy nie pomaga. My Amerykanie jesteśmy pozytywni. Jeśli gra nie układa się po myśli któregoś z zawodników lub całego zespołu, nie boczymy się na siebie, a pomagamy sobie wzajemnie, podnosimy na duchu. Siatkówka nie jest grą perfekcyjną, to gra błędów - w ataku, zagrywce, obronie. Trzeba to zaakceptować i skupiać się wyłącznie na dobrych stronach, a o pomyłkach szybko zapominać. Pozytywne nastawienie, to moim zdaniem klucz do sukcesu numer jeden.
To nie jest cecha, z którą człowiek się rodzi. Na taką stabilność emocjonalną trzeba pracować latami. Kiedy byłem młodszy, miałem sporo problemów z powściąganiem złych emocji, często "grałem nerwami” i równie często źle się to kończyło. Od rozgrywającego oczekuje się, że będzie mózgiem zespołu, jego spoiwem. Ja bardzo długo nie byłem, bo nie pozwalała mi na to moja niespokojna osobowość. Potem, gdy dojrzałem, założyłem rodzinę i musiałem stać się bardziej odpowiedzialny, ta odpowiedzialność przeniosła się również na grunt sportowy. Zrozumiałem, że pozytywne usposobienie wnosi dużo dobrego w moje życie. Szybko więc przeniosłem ten system myślenia na boisko.
Oczywiście, gdybym był jedyną osobą w drużynie, która dba o jej dobry emocjonalny nastrój, nic by z tego nie wyszło. Nawet jeśli w zespole zgromadzą się same silne charaktery, muszą podporządkować się swojemu przywódcy i przewodnikowi jednocześnie - trenerowi, niezmiernie ważnej postaci w tworzeniu dobrej atmosfery. Jeśli jest silną osobowością i potrafi utrzymać w ryzach dwunastu facetów, a jednocześnie jest dla nich przyjacielem i po prostu dobrym kumplem, jeśli jest uczciwy i rozmawia z zawodnikami wprost o problemach, a nie za ich plecami - wtedy buduje odpowiednią atmosferę w zespole i na jej podwalinach może prowadzić pracę szkoleniową. Jeśli tego nie ma, nawet największy światowy fachowiec nie zbuduje nic. Na pewno trener, z którym zdobyłem złoto olimpijskie - Hugh McCutcheon jest takim dobrym liderem. Nawet gdy zagraliśmy fatalny mecz, po jego zakończeniu zawsze potrafił znaleźć coś - choćby jedną małą rzecz, która była dobra i za którą mógł nas pochwalić. To budujące.
Nie ma sensu wspominać o trenerach, którzy tego nie potrafili, o nich najlepiej zapomnieć. Mój obecny selekcjoner w Kazaniu zalicza się do grupy tych, o których warto pamiętać. Jest zdecydowanie nastawiony na znajdywanie plusów, a jeśli ma coś "konkretnego” do powiedzenia zawodnikom, robi to na osobności. On, podobnie jak McCutcheon czy choćby były szkoleniowiec waszej kadry, Lozano mają ze sobą wiele wspólnego - międzynarodowe doświadczenie, nawyk ciężkiej pracy, otwartość na świat i ponadprzeciętną pasję siatkarską. Myślę, że gdyby Lozano był trenerem USA, doskonale byśmy się z nim dogadywali. Z trenerem Alekno mam bardzo dobre relacje. Mamy podobny sposób postrzegania siatkarskich realiów, jednakowe podejście do pracy i pojęcia "sukces”.
2. Bycie dobrym, coraz lepszym, najlepszym
Siatkarzom obecnie żyje się znacznie lżej, niż chociażby kilkanaście lat temu, gdy ja zaczynałem karierę. Dlatego bardzo często zadowalają się byciem przeciętnym za całkiem niezłe wynagrodzenie, nie zależy im na osiąganiu sukcesów. My Amerykanie mamy zupełnie inne podejście. Czujemy na sobie odpowiedzialność za wynik - reprezentacji, klubu który reprezentujemy, dążymy do bycia coraz lepszym. Patrząc na wyniki kadry USA można mieć wątpliwości, bo przecież w latach poprzedzających IO nie błyszczeliśmy. Niemniej cały czas czuliśmy presję, konieczność pracy ciężkiej i mozolnej, która w końcu przyniesie sukces. I udało się. Porównywalnie było w tamtym sezonie w Kazaniu. Choć teoretycznie nie byliśmy faworytem rozgrywek i mieliśmy spore ubytki w składzie, wygraliśmy Superligę. Wygraliśmy, bo była w nas wiara w sukces i efekty ciężkiej pracy.
Chciałbym, żeby kiedyś, gdy już zakończę karierę sportową, ludzie wspominali mnie mówiąc "Lloy Ball był jednym z najlepszych rozgrywających na świecie”. Chcę, żeby z IO w Pekinie pamiętali nie tylko nasze złoto, ale to że graliśmy wspaniałą, pełną poświęcenia siatkówkę.
Jeśli jednego dnia okaże się, że nie jestem już wystarczający dobry, by być rozgrywającym numer jeden, odejdę. Jeżeli zdam sobie sprawę, że nie mogę już pomóc drużynie w wygrywaniu, w osiąganiu wysokiego poziomu, wycofam się. Będzie to dla mnie przede wszystkim strata finansowa, bo w klubie zarabia się całkiem nieźle, ale nie mógłbym grać tylko po to, żeby dostawać pensję. Wygrałem złoto olimpijskie, wygrałem LM, ale póki co wciąż odczuwam głód wygrywania.
3. Zobowiązanie, zaangażowanie
Bez tego nie ma profesjonalnego sportu i uczciwego życia. Tylko silna wola i stanowcze powiedzenie sobie "tak trzeba” pozwalają, mając rodzinę, przyjaciół i jakieś tam życie prywatne, wytrwać przez praktycznie 12 miesięcy w roku w dyscyplinie sportowej, grać na wysokim poziomie w klubie i reprezentacji. Nie wszyscy zawodnicy to rozumieją. Chcieliby chodzić codziennie na imprezy, używać życia, dając z siebie to minimum zawarte w kontrakcie. W reprezentacji USA nigdy nie było "minimum”. Każdy, kto przyjeżdżał na zgrupowanie dawał z siebie 120 procent, nie prosił o kilka dni wolnego, nie skarżył się na urazy i kontuzje bo wiedział, że jest potrzebny. To było jak choroba, ale o bardzo pozytywnym zabarwieniu.
W Kazaniu bywa różnie. Są zawodnicy w pełni profesjonalni i są tacy, którzy nie mają w zwyczaju dawać z siebie wszystkiego, bo nikt ich tego wcześniej nie nauczył. Wśród tych pierwszych na pewno znajdują się Siergiej Tietiuchin czy Andriej Jegorczew. To zawodnicy, którzy, jak ja czy Stanley kochają ciężką pracę i smak zwycięstwa.
W moim przekonaniu, zobowiązanie i zaangażowanie w odniesienie zwycięstwa znaczą znacznie więcej, niż sama chęć odniesienia go. Nie wystarczy chcieć - trzeba to pokazać.