Siatkówkę ma we krwi
Siatkówkę poznawał od najmłodszych lat, jak sam mówi – miał ją we krwi. Jest absolwentem studiów elektronicznych, ale teraz skupia się wyłącznie na siatkówce. Miejsce, do którego najchętniej wraca to Szczecin, tam może naprawdę odpocząć. Kto to taki? – To Michał Mieszko Gogol, drugi trener Tytanu AZS Częstochowa.
Plusliga: Jak układa się Twoja współpraca z Markiem Kardosem?
Michał Mieszko Gogol: Z Markiem świetnie się dogadujemy. Marek jest bardzo dobrym człowiekiem i nie mogę powiedzieć o nim złego słowa. Jest rewelacyjnym kolegą. Zawsze przychodzi bardzo pozytywnie nastawiony na trening nawet rano, kiedy w większości wszyscy są nie do końca wyspani. On wita się z każdym bardzo ciepło. Jest człowiekiem, od którego emanuje pozytywna energia. Uśmiech rzadko schodzi z jego twarzy. Potrzebuje jeszcze trenerskiego doświadczenia. Zdarza się, że reaguje pod wpływem jakiegoś impulsu. Myślę, że po tych nerwowych początkach z Bydgoszczą i Olsztynem, wszystko jest na dobrej drodze. A ja z kolei zawsze staram mu się pomóc.
- Koledzy z drużyny chwalą Cię m.in. za świetne rozpisanie taktyczne rywali.
- To nie jest tak do końca. Po pierwsze, każdy chwali w sposób szczególny po wygranym meczu, gdy wygrywa się z przeciwnikiem potencjalnie silniejszym. Tak było np. po naszym spotkaniu z Asseco Resovią. Wszystkie materiały i wideo opierały się w dużej mierze na Georgym Grozerze i w pewnej części na Alehu Achremie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli ich uda nam się powstrzymać w atakach, to będzie można myśleć o zwycięstwie. Nie wiedzieliśmy również, jaki jest stan Mateusza Miki. Obawialiśmy się, że mogą wyjść, tak jak Bełchatów z takim zestawieniem defensywnym i mecz rozpoczną Mika z Cernicem. Okazało się jednak, że Mika ma kontuzje. Zawsze mamy pomysł na przeciwnika, jakąś taktykę. Ale żeby ją zrealizować to jedna rzecz, a drugą rzecz to trzeba grać swoją siatkówkę.
- Już na jesieni było widać, że zespół wzmocnił zagrywkę. Czy pracowaliście więcej nad tym elementem?
- Na początku graliśmy zagrywką bardzo zachowawczo. Mając w pamięci dwa zeszłe sezony, wiemy, jaka jest siła naszego floata. Zdajemy sobie sprawę, że takim sposobem możemy wygrywać pojedyncze mecze. Jednak wszyscy za bardzo w tego floata uwierzyli, każdy pod tego floata trenuje. Wydaje mi się, że zgubiła nas ta pewność, akurat tej zagrywki. Teraz też zmieniliśmy sposób trenowania zagrywki. Wiedzieliśmy, że efekty nie przyjdą po trzech dniach czy dwóch tygodniach. Dopiero teraz widać efekty tych ćwiczeń. Nie traktujemy elementu zagrywki jako ostatniego elementu treningu. Bowiem na końcu ćwiczeń wszyscy byli już zmęczeni i nie mieli siły, i nikt nie był do końca skoncentrowany. Teraz zagrywkę trenujemy wcześniej i widać, że przyniosło to efekt.
- Wiele osób już teraz krytykuje zmianę system tegorocznych rozgrywek. A co Ty o tym sądzisz?
- Rzeczywsta ocena systemu nastąpi później. Zaczniemy o tym mówić po fazie zasadniczej, a jeszcze bardziej po sezonie. Silniejsi, gdzieś tam mogą złapać zadyszkę i "utopić" cztery, pięć meczów z rzędu, a jeszcze jak ktoś ma niefortunnie ułożony kalendarz, np. rozpoczął rozgrywki z słabszymi rywalami i po drodze zgubił punkty, to pod koniec w ogólnej klasyfikacji będzie nie za ciekawie. A przy tym systemie gry nie ma mowy o zmianie trenowania.
- Czy w tak szybkim rytmie rozgrywek masz czas, aby przygotować taktykę na kolejny mecz?
- Mam czas, ale często też poświęcam na to swoje prywatne życie. Taka jest moja praca i nie ma, co się rozczulać i płakać nad tym. Czasami muszę posiedzieć kilka godzin dodatkowo w dzień czy w nocy. Czasami się nie wyśpię i muszę wypić trzy, czy cztery kawy w ciągu dnia. Gdy zobaczyłem, jaki jest system gry, to zdawałem sobie sprawę z tego jak to będzie wyglądać. W swojej pracy już miałem takie sytuacji, gdzie scoutowało się trzy mecze i siedziało się na hali od 15 do 23, a potem dokonywało się analiz od pierwszej do szóstej rano. Trochę się przespało i po południu znowu powtórka od nowa. Pamiętam takie turnieje właśnie, chociażby finał World Grad Prix Kobiet, czy mistrzostwa Europy juniorów.
- Czy to prawda, że piszesz programy statystyczne?
- Mam swoje małe programy, które ułatwiają mi pracę. Oczywiście bazuje na oprogramowaniu Dacie Volley – jest to oprogramowanie włoskie. Skończyłem studia elektroniczne i coś mi z tych studiów zostało. Piszę sobie małe programy, które pomagają mi w analizie. Jednak to w siatkówkę grałem całe życie. Tata jest trenerem, można, więc powiedzieć, że siatkówkę mam we krwi od małego dziecka. Teraz jednak odstawiłem elektronikę na bok i chce się zająć całkowicie siatkówką, iść w kierunku trenerskiem.
- W swoim rodzinnym domu jesteś rzadkim gościem.
- Zgadza się, w domu jestem rzadko. W Szczecinie i Świnoujściu jest cała moja rodzina. Przyjeżdżam głównie na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Mam 8-letniego brata Marcela, jest o 17 lat młodszy. Na przykład, kiedy nie widzę go kilka miesięcy i wracam do domu to, widzę jak bardzo się zmienił. Chciałbym częściej go widywać i patrzeć jak dorasta. Jednak po sezonie zawsze tam jadę. Odpoczywam sobie w Szczecinie i Świnoujściu. Dla mnie Szczecin jest miejscem szczególnym, tam staje się innym człowiekiem. Mam tam znajomych, rodzinę, żyję sobie tam spokojnie i szczęśliwie.
- Wolnego czasu nie masz dużo. Ale jak uda Ci się wygospodarować chwilę to, co wtedy robisz?
- Na początek staram się sobie przypomnieć, kiedy miałem więcej wolnego. A to nie jest takie proste. Ale jak już się tak zdarzy to, dużo czasu spędzam ze znajomymi, rodziną. Lubię pójść na siłownię, do kina. Takie zwyczajne rzeczy, nie uprawiam żadnych sportów ekstremalnych. No i oczywiście gram sobie w siatkówkę cały czas, na poziomie amatorskim, bo taki mi pozostał. Staram się być w formie, żeby się nie zastać. Nigdy nie wykluczyłem tego, że kiedyś wrócę na boisko, choć wszyscy pukają się w czoło, gdy o tym mówię. Może kiedyś zaistnienie taka potrzeba, czy konieczność. Nie lubię siedzieć w domu, wolę wyjść chociażby pobiegać. Gram też z chłopakami z Politechniki Częstochowskiej, żeby cały czas być w formie.