Simon Tischer: po ćwierćfinałach jesteśmy mocniejsi
- Jesteśmy w półfinale i to jest najważniejsze. Teraz wszyscy zaczynamy od zera. Po niedzielnym meczu naprawdę nabrałem optymizmu - powiedział rozgrywający Jastrzębskiego Węgla Simon Tischer, po zakończeniu rywalizacji z Effectorem Kielce.
PlusLiga: Piąty mecz ćwierćfinałowy z Effectorem Kielce był dla Jastrzębskiego Węgla najważniejszą potyczką sezonu?
Simon Tischer: Myślę, że tak. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z wagi tego pojedynku, ale też wiedzieliśmy, że potrafimy grać w siatkówkę znacznie lepiej, niż zagraliśmy w Kielcach. Szczegółowo przeanalizowaliśmy zapis tych meczów i głęboko pochyliliśmy się na tym, co tam się stało.
- A co się stało?
- W ogóle nie graliśmy tego, co założyliśmy. Rywale dostrzegli, że idzie nam jak po grudzie i postawili wszystko na jedną kartę. A że grali na kompletnym luzie, wszystko im wychodziło. My za to, zupełnie nie wiem dlaczego i do dziś tego nie rozumiem, mieliśmy coraz bardziej sztywne nogi, zablokowaliśmy się.
- Siatkarze Jastrzębia zwracali w wywiadach uwagę na to, że Kielce to dla nich bardzo niewygodny teren. Może zadziałała podświadomość?
- Mogło tak być. Ten pierwszy mecz zaczęliśmy źle, ale ostatecznie mogliśmy rozstrzygnąć go na swoją korzyść. W drugim zgubiło nas to, że za bardzo chcieliśmy wygrać, szybko zakończyć całą rywalizację i w ogóle nam nie szło. Wszyscy jak jeden mąż zawiedliśmy, nie potrafiliśmy zawalczyć o zwycięstwo. W piątym spotkaniu byliśmy już sobą, a nasi fantastyczni kibice ponieśli nas do zwycięstwa. Jesteśmy ostatecznie w półfinale i to jest najważniejsze. Teraz wszyscy zaczynamy od zera. Po niedzielnym meczu naprawdę nabrałem optymizmu.
- Może dlatego, że chyba po raz pierwszy w tym sezonie, zagraliście jak zgrany kolektyw, z niesamowicie pozytywnym nastawieniem?
- Nie wiem…trudno ocenić. Ale jedno jest pewne - że cała otoczka niedzielnego spotkania była wyjątkowa. Może ze względu na rangę meczu, ale czułem w powietrzu coś niesamowitego, właściwie od początku wiedziałem, że będzie dobrze, w każdym z nas widać było ogromny entuzjazm. Oczywiście, doskonale też zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy wygrać, bo odpadniecie z rozgrywek na tym etapie rywalizacji byłoby katastrofą. Jastrzębski Węgiel to klub, który zasługuje na walkę o najwyższe cele. Czuliśmy tę odpowiedzialność i zagraliśmy w myśl zasady - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
- Co powiedzieliście sobie w szatni po tych dwóch porażkach w Kielcach?
- Tak naprawdę znieśliśmy to całkiem dobrze, zwłaszcza trener i działacze. Otrzymaliśmy sporo wsparcia, mimo że sytuacja stała się mocno kłopotliwa. Byliśmy wystarczająco wkurzeni na siebie i jedyne, czego potrzebowaliśmy, to wrócić do równowagi, sami musieliśmy wypić to piwo, którego nawarzyliśmy. Najgorsze co mogłoby się zdarzyć, to boczenie się na siebie, izolowanie się. Unieśliśmy tę sytuację wspólnie i to chyba jest największy profit z całego tego ćwierćfinału - jesteśmy mocniejsi jako drużyna, znacznie mocniejsi.
- W niedzielę świetnie zagrał Michał Łasko. Po raz kolejny potwierdziło się, że jeśli on trzyma poziom, cały zespół go trzyma….
- Oczywiście, jeśli Michał gra dobrze, to bardzo pomaga zespołowi, dodaje mu pewności siebie w każdym innym elemencie - przyjęciu, zagrywce, obronie. Ale nie powiedziałbym, że istnieje tego typu zależność. Może wygląda to w ten sposób dlatego, że Michał jako atakujący zdobywa najwięcej punktów.
- Skoro mówimy o zdobywaniu punktów. Kiedy Matteo Martino był szóstkowym graczem, posyłał mu pan bardzo mało piłek, chociaż ten wykazywał się wysoką skutecznością. Dlaczego?
- Z wielu powodów. Nie chciałbym mówić o problemach jakie mamy w zespole, szczególnie dziś, kiedy awansowaliśmy do półfinału. Jestem dumny z chłopaków, którzy zagrali świetny mecz, z tego że byliśmy w tych ciężkich chwilach razem. I na tym poprzestańmy.
- To porozmawiajmy o półfinale. Tam czeka na was ZAKSA, niezbyt wygodny rywal w tym sezonie. Fakt, że nie będziecie faworytem tych konfrontacji może być pomocny?
- Mam nadzieję, że tak. Będziemy przygotowywać się do tej rywalizacji tak samo, jak do meczów z Effectorem - dogłębnie i szczegółowo. Najważniejsze jest dla nas, że pierwsze pojedynki zagramy przed własną publicznością. Tak się składa, że w tym sezonie u siebie prezentujemy się znacznie lepiej, niż na wyjazdach i miejmy nadzieję, że korzystny bilans podtrzymamy także w starciach z ZAKSĄ. Presja będzie znacznie mniejsza, bo jesteśmy już w półfinale, to cel minimum. Poza tym, nawet jeśli przegramy pierwszy pojedynek, zostaną nam kolejne szanse. Nie wierzę, że moglibyśmy przegrać z Kędzierzynem trzy mecze pod rząd. A jak uda nam się przełamać złą passę, wszystko może się odmienić. Wydaje mi się, że tak naprawdę nie ma znaczącej różnicy w poziomie gry obydwu zespołów.
- Nad czym szczególnie musicie popracować przed półfinałem?
- Nad tym, żebyśmy, tak jak miało to miejsce w niedzielę, byli zaangażowani w walkę od pierwszej do ostatniej piłki. Myślę, że trzeba też trochę odciążyć Michała Łasko, ułatwić mu zadanie zwłaszcza przy wysokich piłkach, bo ZAKSA jest bardzo dobrze blokującym zespołem. Szybka gra - to może być recepta na kędzierzynian.
- No i trzeba znaleźć sposób na powstrzymanie Felipe Fontelesa.
- O tak, Felipe gra niesamowity sezon. Graliśmy razem w Olympiakosie Pireus, w sezonie 2009/10. Przed sezonem miał kontuzję barku i długo nie mógł wrócić do optymalnej dyspozycji. Gdy już wrócił, grał dobrze, ale nie prezentowa się tak znakomicie, jak w Polsce. Na pewno będzie kluczowym zawodnikiem ZAKSY, ale nie jedynym. Bardzo ważni są także Rouzier i Zagumny, który jest najlepszym polskim rozgrywającym. ZAKSA jako zespół bardzo dobrze prezentuje się w polu serwisowym i sporo będzie także zależało od naszego przyjęcia zagrywki.