Simon Van de Voorde: czekaliśmy na ten moment 36 lat
Środkowy Jastrzębskiego Węgla mówi w rozmowie z PlusLigą o szansach swojej drużyny i Asseco Resovii Rzeszów w spotkaniach pierwszej rundy play off Ligi Mistrzów. Zdradza także tajemnicę sukcesu belgijskiej siatkówki.
PlusLiga: W sobotę Jastrzębski Węgiel poniósł drugą porażkę z rzędu. Wygląda na to, że ta dłuższa przerwa w rozgrywkach wyraźnie wam zaszkodziła?
Simon Van de Voorde: Nie wiem czy jest to wynikiem przerwy w grze, ale straciliśmy ten poziom gry kolektywnej, który prezentowaliśmy wcześniej. W sobotę obudziliśmy się dopiero w trzecim secie, to trochę późno. Gdybyśmy zaczęli grać swoje od pierwszego seta, najprawdopodobniej wynik rozstrzygnąłby się na naszą korzyść. Cóż, musimy znów wskoczyć na odpowiednie tory.
- Brak dwóch nominalnych atakujących na pewno nie ułatwił sytuacji, ale mimo wszystko takie sety jak ten drugi, przegrany do 12. nie powinny wam się przydarzać.
- Przede wszystkim, mamy mniej wariantów ze zmianami w trakcie gry i to już znacznie utrudnia nasze położenie. Nie wiem co powiedzieć o tym drugim secie, trzeba po prostu szybko o nim zapomnieć.
- Przed przerwą na turnieje kwalifikacyjne miał pan pewne miejsce w wyjściowej szóstce. Teraz już drugi mecz spędził pan na ławce rezerwowych. To wynik jakiegoś urazu czy decyzja trenera?
- Jestem gotowy do gry i nic mi nie dolega. Prawda jest taka, że gdy ja byłem na zgrupowaniu reprezentacji, inni zawodnicy trenowali tutaj w klubie, ćwiczyli razem. Pewnie z tego powodu chwilowo straciłem miejsce w wyjściowej szóstce, ale mam nadzieję, że szybko je odzyskam. Na razie trener stawia na innych zawodników i muszę respektować jego wybory.
- Już w najbliższą środę zagracie pierwszy mecz play off Ligi Mistrzów z francuskim Tours VB. To rywal niewygodny, ale w zasięgu JW.
- Myślę, że mamy spore szanse by przeskoczyć francuską przeszkodę. Musimy tylko zaprezentować nasz normalny poziom. Nasi atakujący powoli wracają do zdrowia i mam nadzieję, że przynajmniej w rewanżu będą mogli nam pomóc. Na pewno ten pierwszy pojedynek, na terenie rywala będzie trudny, bo gra się ram niezwykle ciężko. Ale gdyby udało nam się wygrać na wyjeździe, w rewanżu presja byłaby znacznie mniejsza, moglibyśmy cieszyć się siatkówką i grać na luzie.
- Asseco Resovia zagra z kolei z pana rodakami z Roeselare. Jak ocenia pan szanse mistrzów Polski w tej rywalizacji?
- Szczerze mówiąc, sam jestem zaskoczony tak dobrą postawą Knack Roeselare w tym sezonie. Dobrze spisują się w Lidze Mistrzów, a w krajowych rozgrywkach wręcz dominują. Myślę, że spora w tym zasługa trenera Rousseaux, który rewelacyjnie prowadzi drużynę, poświęca ogromną ilość czasu na analizy i przygotowania. Gdybym miał obiektywnie ocenić szanse Roeselare i Rzeszowa, postawiłbym po pięćdziesiąt procent na każdą z drużyn. Potencjał jest porównywalny, decydująca może być dyspozycja dnia. Na pewno będą to dwa bardzo interesujące spotkania.
- Dobra passa belgijskiej siatkówki trwa także na poziomie reprezentacyjnym. Po ponad trzydziestu latach męska drużyna wywalczyła awans do mistrzostw świata.
- Trener ciągle nam powtarza, że jesteśmy dobrą drużyną, że mocno wierzy w powodzenie naszej wspólnej pracy, ale jest jeden warunek - musimy zawsze dawać z siebie sto procent. Turniej w Paryżu bardzo dobrze nam się ułożył, wygraliśmy dwa pierwsze mecze i do rywalizacji z Francją przystąpiliśmy na totalnym luzie. Francuzi z kolei momentami grali bardzo nerwowo, popełniali błędy, a my po prostu wykorzystaliśmy okazję. Trzydzieści sześć lat czekaliśmy na ten moment, to naprawdę powód do dumy.
- Czy wasz sukces miał jakiś oddźwięk w kraju? Zostaliście bohaterami?
- Nie sądzę. Na pewno jest radość w dość wąskim siatkarskim świecie. I to tyle. Nawet my sami nie mieliśmy czasu nacieszyć się tym sukcesem, bo prosto z turnieju większość z nas wracała do klubów. Ale z pewnością kolejne zgrupowanie kadry rozpoczniemy od jakiejś fajnej imprezy, bo taką okazję trzeba uczcić, nawet z opóźnieniem.
- Jest pan w stanie powiedzieć co zmieniło się w belgijskiej siatkówce, że obydwie reprezentacje, męska i żeńska zaczęły osiągać sukcesy?
- Myślę, że po prostu owocuje ciężka praca. Przez ostatnie lata obydwie reprezentacje postawiły na pracę u podstaw, wprowadzanie młodego pokolenia, zbieranie siatkarskich szlifów, gromadzenie doświadczeń. Teraz powoli zaczynamy zbierać plony. Do tego dochodzą także świetne sztaby szkoleniowe, które naprawdę wykonują kawał porządnej pracy. Dodatkowo, obydwie drużyny, damska i męska są doskonale zmotywowane do pracy, gotowe do podejmowania wyzwań i przede wszystkim, mówię to na naszym przykładzie, jesteśmy zgrani, uwielbiamy razem przebywać i grać.
- Podobno macie także bardzo dobrze funkcjonujący system szkolenia młodzieży?
- To prawda, sam przez taki system przeszedłem. Szkółki siatkarskie rozpoczęły swoją działalność trzynaście lat temu. Co roku trafia do nich około sto osób z predyspozycjami do gry w siatkówkę na wysokim poziomie, z jakimś zauważalnym talentem. Adepci pracują po sześć godzin dziennie i jeśli przestrzegają wszystkich zasad, szybko nabywają odpowiednich umiejętności. Gdy pracują bardzo solidnie i bardzo ciężko, dostają szansę na zaistnienie o szczebel wyżej. Szkółki siatkarskie nie są powiązane z belgijską federacją, ale pracują tam ci sami ludzie co w związku i to oni wyłapują talenty i dają im szansę pokazania się, na przykład w drużynie narodowej juniorów. I tak krok po kroku. Myślę, że rezultaty pracy z młodzieżą powoli zaczynają być widoczne na poziomie reprezentacyjnym.
- Macie młodą drużynę, ale ważne jest też chyba wsparcie doświadczonych graczy, jak choćby Frank Depestele, który wrócił do kadry na turniej kwalifikacyjny?
- Właściwie to on nigdy nie zrezygnował z kadry. Fakt, nie grał latem w Lidze Europejskiej, ale taką miał umowę trenerem. To kluczowa postać naszej drużyny i cieszę się, że jest z nami. Jest tylko jeden problem - jeśli Frank przestanie grać, na tej pozycji nastanie pustka, bo na chwilę obecną nie ma w Belgii równie dobrego rozgrywającego.
- Depestele to bardzo dobry rozgrywający, ale lekko szalony. Czasem mam wrażenie, że w jego grze jest za dużo improwizacji.
- Szczerze? Wszyscy jesteśmy szaleni i dlatego doskonale się rozumiemy. Stanowimy zwartą, naprawdę zgraną grupę. Choć pewnie na boisku nie zawsze tak to wygląda.
- Sądzi pan, że teraz oczekiwania wobec męskiej kadry gwałtownie wzrosną, że włodarze będą żądać kolejnych sukcesów?
- Na pewno wszyscy chcielibyśmy, żeby te sukcesy przyszły. Ale nie sądzę, żeby nasza federacja od razu oczekiwała medali. Na razie musimy cieszyć się z tego, co mamy. Poczekamy na podział grup w mistrzostwach świata i potem ewentualnie będziemy precyzować cele. Nie ma co się oszukiwać - granie w światowym czempionacie to będzie zupełnie inna bajka, a starcie z przeciwnikami pokroju Brazylii na pewno nie okaże się bułką z masłem. Dlatego bardzo się cieszę, że przed mistrzostwami świata będziemy mieli okazję przetrzeć szlaki w Lidze Światowej. Będzie to dla nas świetna sposobność by złapać więcej doświadczenia i popracować nad jakością gry w rywalizacji z bardzo dobrymi drużynami. Tego w tej chwili niezwykle potrzebujemy. Kto wie, może naszym kolejnym sukcesem będzie awans do igrzysk olimpijskich? W końcu udział w Olimpiadzie to marzenie każdego sportowca.