Skra w złotej koronie
Po raz szósty z rzędu PGE Skra Bełchatów wygrała ligowe złoto. Tym razem droga do szczęścia była długa i wyboista, ale też i sukces smakował znacznie bardziej. Srebrny medal zawiesili na szyjach siatkarze Jastrzębskiego Węgla, dla których, mimo przegranego finału, był to najlepszy sezon w historii (wywalczyli też Puchar Polski).
To był dziwny finał i jeszcze dziwniejszy czwarty, decydujący o wygranej w całym sezonie mecz. Obydwie drużyny - PGE Skra Bełchatów i Jastrzębski Węgiel grały nierówno, popełniając całą masę błędów nieprzystających do rangi rywalizacji. Ostatecznie, jak zwykle można by powiedzieć, wygrała bełchatowska Skra, choć tym razem triumf wcale nie był taki oczywisty. Walka o złoto rozpoczęła się i zakończyła pięciosetową nerwówką. Takiej zmienności nastrojów i biegu wydarzeń jaka towarzyszyła zamykającemu ją meczowi, nie pamiętają chyba najstarsi kibice.
Normalnie było tylko w pierwszej partii, w której bełchatowianie szybko wyszli na prowadzenie (8:3) i do końca nie pozwolili zbliżyć się do siebie gospodarzom. Ci nie radzili sobie z przyjęciem zmiennego serwisu Skry, seriami oddając piłkę za darmo. Źle rozpoczął Paweł Abramow i szybko został zmieniony przez Marka Novotnego. Pozostali gracze śląskiej ekipy również nie stronili od błędów, praktycznie nie było jednego elementu, na którym mogliby budować optymizm na dalszą część meczu. - Byliśmy trochę zdenerwowani, bo wiedzieliśmy, że musimy cały czas iść na maksa, na ryzyku, nie odpuszczać nawet na krok - tłumaczył potem Igor Yudin, który skończył pojedynek ze skutecznością 40%.
Czeski przyjmujący JW pozostał na boisku również w drugim secie. Całkiem dobrze wkomponował się w grę swojej drużyny i gdyby nie feralne dogranie piłki na kontrze do Benjamina Hardego (mogło być 20:20, a zrobiło się 19:21), jego występ miałby pewnie jeszcze lepszy wydźwięk. Na szczęście dla miejscowej drużyny, Novotny szybko naprawił swój błąd skutecznym atakiem i pomógł jej wyrównać bilans setów. Słowo szczęście należy tu podkreślić szczególnie, bo jastrzębianie wciąż nie prezentowali dobrej siatkówki. Nie potrafili utrzymać ciągłości dobrej gry - po skończonej kontrze psuli zagrywkę, a po świetnej obronie posyłali piłkę w aut. Arytmia doskwierała też siatkarzom po drugiej stronie siatki i dlatego prowadząc 14:9, zamiast bezpiecznie dowieźć wynik do końca, zafundowali sobie piekło w końcówce.
- Im większa stawka, tym w człowieku wyzwala się więcej adrenaliny. Dzisiaj stawka była maksymalna - śmiał się, już ze złotem na szyi Michał Winiarski oceniając przebieg drugiej pojedynku. Jednak tego, co zdarzyło się w secie numer trzy, ani on, ani żaden inny uczestnik rywalizacji nie potrafili wytłumaczyć.
Bełchatowianie znów szybko wyszli na prowadzenie (6:13) i znów wydawało się, że rywale nie są w stanie do nich doskoczyć. Nie wierzył chyba nawet trener Santilli, bo desperacko zaczął sięgać po zmienników - za Hardego wstawił Abramowa, za Novotnego Sebastiana Pęcherza, a za Yudina Pedro Azenhę. Nagle po jastrzębskiej stronie wyrosła ściana rąk, przez którą nie mógł przebić się żaden z bełchatowskich killerów (notabene, ten najskuteczniejszy, Mariusz Wlazły w III partii dostał 10 piłek i nie skończył żadnej). Pięć bloków pod rząd sprawiło, że z 7-punktowej przewagi Skry w mgnieniu oka nie zostało nic, a co więcej to Jastrzębie przechyliło szalę zwycięstwa na swoją korzyść. - Nigdy czegoś takiego nie widziałem - dzięki Pedro! To on wygrał nam trzeci set! - nie mógł wyjść z podziwu Igor Yudin. - Nie wiem co się stało, ale chwała, że po takim ciosie się podnieśliśmy. Widać i takie rzeczy zdarzają się w siatkówce - spokojnie komentował Michał Winiarski.
Królem siatki został Brazylijczyk Azenha (5 oczek blokiem), ale nie mniejsze brawa zebrał Grzegorz Łoamcz - za niebywałą serię w polu serwisowym.
Kto sądził, że Skra po takim ciosie podupadnie na duchu, pomylił się straszliwie. Wlazły i jego koledzy nawet przez moment nie pomyśleli, że szampan przywieziony z Bełchatowa chłodzi się na darmo i w swoim stylu, ponownie zbudowali przewagę (13:7). Bohater III seta, Pedro Azenha nie zdołał kontynuować dobrej passy i ustąpił miejsca Yudinowi. W bełchatowskich szeregach ciężkie chwile przeżywał Stephane Antiga (dwa razy przekroczył linię 3 metra przy ataku z szóstej strefy, dwukrotnie złapany blokiem), ale mimo to został na boisku do końca, by wspólnie z Michałem Winiarskim "zabezpieczać tyły”. Robili to na tyle skutecznie, że Skra pewnie wygrała czwartą partię i o losach rywalizacji musiał zadecydować piąty set.
- Jaki jest tie break każdy wie - to jest loteria - żałował Patryk Czarnowski, zdobywa 15 punktów w meczu. Los tym razem nie był łaskawy dla jego drużyny, która była o krok od piątego pojedynku. Zabrakło niewiele - odrobiny skuteczności, dozy dokładności, może trochę szczęścia. - Najbardziej zabrakło chyba doświadczenia. Bełchatów gra w finałach co roku, więc wie dokładnie o co chodzi. Dla nas to coś nowego - uznał Igor Yudin.
- Żartowałam wcześniej, że 3:0 nie smakowałoby tak jak 3:2, ale mówiąc szczerze, wiele bym oddał żeby ten mecz zakończył się normalnie, bez dodatkowych emocji. Dobrych zawodników poznaje się po tym, że potrafią dobrze skończyć. My udowodniliśmy, że potrafimy - skwitował Michał Winiarski, MVP zawodów.
Jastrzębski Węgiel - Skra Bełchatów 2:3 (18:25, 30:28, 25:23, 21:25, 11:15)
Stan rywalizacji: 1:3
Powrót do listy