Slobodan Kovac: nie wszyscy traktują Iran poważnie
- Musimy zatrzeć złe wrażenie z ostatnich meczów fazy interkontynentalnej z Polską. Pojedziemy do Florencji by walczyć o zwycięstwo w każdym pojedynku, bo mamy ku temu potencjał i możliwości - zapowiada szkoleniowiec Iranu tuż przed startem Final Six Ligi Światowej.
PlusLiga: Przed ostatnimi meczami LŚ z Polską zapowiedział pan, że zamierza wygrać obydwa pojedynki, bo taka jest pana mentalność - zawsze grać o zwycięstwo. Mam jednak wrażenie, że w Gdańsku pana podopieczni nie dali z siebie maksimum?
Slobodan Kovac: I pewnie chciałaby pani wiedzieć dlaczego? Nie mam pojęcia! Naprawdę nie wiem co stało się z moją drużyną. Już pierwszego dnia widziałem, że to nie są ci wojownicy co wcześniej, że moje słowa do nich nie docierają. Próbowałem ich mobilizować, jak zwykle, ale tym razem nie przyniosło to efektów. Chociaż nie mogę powiedzieć, że nie walczyli.
- Zabrakło motywacji? A może chcieliście wyeliminować Brazylię z Final Six?
- Nie będę ukrywał, że Brazylia to niezwykle wymagający przeciwnik i skłamałbym mówiąc, że chcę się z nimi spotkać w turnieju finałowym. Ale nie to było przyczyną porażek z Polakami. Po pierwsze, wasza drużyna zagrała dwa świetne spotkania. Po drugie, faktycznie, u moich zawodników zabrakło motywacji. Po raz pierwszy w ogóle awansowaliśmy do Final Six, a do tego zapewniliśmy sobie awans jeszcze przed zamknięciem fazy interkontynentalnej. Była to dla nas zupełnie nowa sytuacja i nie wyszliśmy z niej obronną ręką. Przyznam, że byłem wściekły po meczach z Polską, bo nie rozumiałem postawy zawodników, to nie była moja mentalność, nie tego od nich oczekiwałem. Grając w tak pięknym obiekcie, przed wspaniałą publicznością, powinni dać z siebie sto procent.
- Jako siatkarz spędził pan dwa sezony w Iranie, poznał pan realia. Nie przewidział pan, że zawodnicy tak właśnie mogą zareagować?
- Nic podobnego nie przyszło mi nawet do głowy. Jako zawodnik zawsze walczyłem do końca, zawsze chciałem wygrywać. Dwa lata spędzone w Iranie pozwoliły mi poznać mentalność ludzi, zrozumieć choć trochę realia życia w innej kulturze, religii. Czerpię z tej wiedzy teraz i nie ukrywam, że gdyby nie tamte doświadczenia, pewnie nie zdecydowałbym się na podjęcie pracy selekcjonera Iranu. Jednak jako zawodnik patrzyłem na rzeczywistość inaczej, jak się okazuje, wielu rzeczy nie widziałem. Dlatego moim najważniejszym zadaniem na najbliższe dni, może tygodnie, jest wnikliwa analiza tego co stało się w Gdańsku. Muszę jeszcze bardziej zagłębić się w mentalność moich zawodników i spróbować ją zmienić. Jeśli chcemy wygrywać ważne mecze, musimy zmienić nastawienie. Moje najnowsze spostrzeżenia są takie, że świetnie gramy na terenie Azji, u siebie jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. Wyjeżdżając poza własny teren, tracimy część swojej wartości. Kiedyś nie mieliśmy wielu okazji do gry poza granicami kraju, rzadko grywaliśmy choćby z europejskimi zespołami. Teraz mamy tych okazji coraz więcej i musimy nauczyć się, że bez stuprocentowej koncentracji i mobilizacji w każdym pojedynku, z każdym przeciwnikiem, nie da się wygrywać.
- Aż tak ciężko zrozumieć irańską mentalność?
- Wydawało mi się, że nie, bo przecież każdy zawodnik gra po to, żeby wygrywać. Nie mogę powiedzieć złego słowa o irańskich siatkarzach, bardzo ciężko i chętnie pracują, są zdyscyplinowani tak samo jak Serbowie czy Włosi. Kwestia dotyczy raczej tej nowej sytuacji, w której się znaleźliśmy i która nas trochę przerosła. Przyjechaliśmy do Polski w najsilniejszym zestawienie. Zabrakło tylko kontuzjowanego Mahmoudiego. Dlatego po meczach z Polską odbyłem z zawodnikami męską rozmowę i chyba pierwszy raz odkąd objąłem posadę trenera Iranu, użyłem kilku naprawdę mocnych słów.
- Mahmoudi zdąży wyleczyć uraz do turnieju finałowego we Florencji?
- Niestety, nie. Nie chcemy nic przyśpieszać, bo najważniejszym turniejem tego lata są mistrzostwa świata.
- Mimo dwóch porażek z Polską, występ w tegorocznej LŚ już możecie uznać za sukces. A przecież przed wami jeszcze Final Six.
- Zdecydowanie tak. Powiedziałbym nawet, że to największy sukces w historii irańskiej siatkówki, ale nie oznacza to, że możemy osiąść na laurach. Widzi pani, nawet nie potrafię cieszyć się tym, co już osiągnęliśmy, bo wciąż jestem wkurzony stylem porażek z Polską. Przykro mi, że tak słabo zagraliśmy i przepraszam z tego miejsca polską, fantastyczną publiczność, że nie dorównaliśmy poziomem biało-czerwonym. Po tym, jak pokonaliśmy Brazylię, Włochy i Polskę, o Iranie zrobiło się głośno w siatkarskim świecie, wszyscy zaczęli się zastanawiać czy ten Iran faktycznie jest taki mocny, czy to może rywali grali słabo, znacznie wzrosło zainteresowanie irańskimi siatkarzami i irańską siatkówką. A potem przyjechaliśmy do Polski i dostaliśmy lanie. Nie potwierdziliśmy naszej wartości i ciężko mi się z tym pogodzić.
- Na konferencji prasowej po pierwszym spotkaniu z Polską wyraził pan swoje rozczarowanie tym, że Ergo Arena nie wypełniła się po brzegi. Powiedział pan „cóż, to w końcu tylko Iran”. Zabrzmiało to jakby miał pan żal, że ludzie nie traktują was poważnie…
- Coś w tym jest, bo jestem przekonany, że gdyby Polska grała z inną drużyną niż Iran, hala byłaby pełna. Ludzie chyba jeszcze nie doceniają wartości Iranu, nie traktują nas serio. Takie przynajmniej mam odczucie.
- Z jakim nastawieniem pojedziecie do Florencji na turniej finałowy LŚ?
- Przede wszystkim, musimy zatrzeć złe wrażenie z ostatnich meczów fazy interkontynentalnej z Polską. Pojedziemy tam by walczyć o zwycięstwo w każdym pojedynku, bo mamy ku temu potencjał i możliwości. Skoro wygraliśmy z Brazylią na ich terenie, możemy to uczynić także we Florencji. Ale musimy zmienić nastawienie. Bez tego ducha walki i totalnego wręcz zaangażowania, jakie pokazaliśmy w spotkaniach z Brazylią czy z Polską w Teheranie, niczego wielkiego nie dokonamy.
- Objął pan posadę szkoleniowca Iranu po Julio Velasco. Nie bał się pan porównań do jednego z najlepszych trenerów w historii?
- Pewnie, że miałem obawy. Gdybyśmy zakończyli zmagania w LŚ fiaskiem, wszyscy mówiliby, że z Velasco zespół zaszedłby dalej. Na szczęście udało nam się awansować do Fibal Six i osiągnąć niebywały sukces, największy w dziejach irańskiej siatkówki, więc dziś czuję ulgę. Przede wszystkim jednak, jestem usatysfakcjonowany.
- Velasco zawsze był spokojny, pan jest pełen energii, często krzyczy. Jak przyjęli pana irańscy siatkarze?
- Niektórzy zawodnicy znali mnie wcześniej, znali moje dobre i złe cechy, wiedzieli jaki styl pracy preferuję i pewnie przygotowali kolegów na to, co ich czeka. Ale mówiąc poważnie, spotkałem się z bardzo profesjonalnym przyjęciem, pełnym akceptacji i zrozumienia. Nie usłyszałem złego słowa, nie spotkałem się z jednym grymasem twarzy czy próbą podważenia moich kompetencji. Proszę mi uwierzyć, Irańczycy mają naprawdę profesjonalne podejście do sportu. A to, że czasami krzyczę? Cóż, każdy ma swój styl pracy, a moi zawodnicy wiedzą, że chce dla drużyny jak najlepiej, zaakceptowali ten mój nieco dynamiczny sposób prowadzenia drużyny.
- W poprzednim sezonie prowadził pan włoską Perugię, z którą w świetnym stylu dotarł pan do finału Serie A1. Nie żal było panu opuszczać zespół?
- Było mi żal i to bardzo. Ale niestety nie potrafiliśmy dogadać się z włodarzami klubu, którzy ze mną u steru nie chcieli zgodzić się na wzmocnienie składu, nie chcieli wydawać pieniędzy na lepszych siatkarzy. Za to oczekiwali co najmniej tak dobrych wyników, jak w minionym sezonie. Może wyszli z założenia, że historia lubi się powtarzać i że znów jakoś sobie poradzę. Nie pomogły tłumaczenia, że taki sezon, jak ten poprzedni już się nie zdarzy, że potrzebujemy wzmocnień, by zaistnieć w Europie, że musimy iść do przodu. Co więcej, zawodnicy, którym kończyły się kontrakty, jak Atanasijevic, też nie dostawali nowych umów. Nie chciałem po raz kolejny podejmować ryzyka, czekać w nieskończoność. Teraz przyszedł nowy trener i okazało się, że są pieniądze na nowych graczy…
- To pan rekomendował Nikolę Grbica na swojego następcę w Perugii?
- Szepnąłem co nieco działaczom i przystali na ten pomysł. Nikola jest moim bardzo dobrym kolegą, świetnym zawodnikiem, doskonale czuje siatkówkę. Przykro mi, że musiałem opuścić klub, ale zdecydowanie lżej było mi odchodzić wiedząc, że przekazuję trenerski fotel właśnie Grbicovi.
Powrót do listy