Smilen Mljakow: nie było mnie na liście
Tragedia, katastrofa - tak, po polsku skomentował spotkanie z Jastrzębskim Węglem atakujący Domexu Tytan AZS Częstochowa Smilen Mljakow. Z równie rozbrajającą szczerością opowiedział o siatkarskich realiach w swoim rodzinnym kraju.
PlusLiga: Co było największą bolączką waszego zespołu?
Smilen Mljakow: Przyjęcie i jeszcze raz przyjęcie - to tutaj zaczynają się problemy. W sobotnim spotkaniu z Jastrzębskim Węglem ja i "Zibi" dostawaliśmy większość piłek na podwójny blok, a te kończy się znacznie trudniej. Zwłaszcza, jeśli rywal gra w obronie tak dobrze, jak tego dnia Jastrzębie.
- Tylko tyle?
- Ciągle też zdarzają nam się momenty, w których gubimy gdzieś koncentrację, seryjnie popełniamy błędy i ucieka nam kilka punktów pod rząd. Potem pojawia się presja, zanikają nasze atuty i przegrywamy. Kiedy walczymy punkt za punkt, gra układa nam się znacznie lepiej. Jesteśmy młodym zespołem i wciąż pracujemy na stabilnością. Proszę więc kibiców o cierpliwość i wyrozumiałość.
- Ale przez te "słabsze momenty" coraz bardziej oddalacie się od czołówki.
- Na razie wciąż "falujemy" z formą, lecz potwierdziliśmy już wielokrotnie, że potencjał drzemie w nas wielki. Porażka z Jastrzębiem oddaliła nas od najlepszej czwórki, ale nie poddajemy się. Wygrywamy i przegrywamy razem, jako zespół. Im więcej gramy i zbieramy doświadczeń, również tych gorszych po przegranych spotkaniach, tym lepiej dla nas. Na pewno nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa.
- Jak się pan czuje wśród młodej, częstochowskiej gwardii?
- Ja również wciąż czuję się młody, a przede wszystkim żądny walki, głodny zwycięstw i podobnie, jak moi koledzy potrzebuję dużo grania i zbierania doświadczeń. Poprzednie dwa sezony spędziłem na ławce w Trentino, więc pierwsze miesiące w Częstochowie nie należały do udanych. Teraz, mam nadzieję, z każdym meczem będzie lepiej.
- Czyli przeprowadzka do Polski to był dobry pomysł?
- Ja i moja rodzina jesteśmy w Polsce bardzo szczęśliwi. Czuję się tutaj potrzebny, szanowany, lubiany. Klub jest dobrze zorganizowany, mam świetnych kolegów w drużynie, mądrego i rzeczowego trenera, no i przede wszystkim - gram. Nawet przez moment nie pożałowałem, że opuściłem Italię.
- Mówi się, że polska liga jest trzecią siłą na świecie. Jak pana zdaniem wypada porównanie z włoską Serie A1?
- Organizacyjnie polska i włoska liga są bardzo blisko. Prawdę mówiąc, byłem zaskoczony kiedy zobaczyłem jak wielkim zainteresowaniem cieszy się wśród kibiców i przede wszystkim, w mediach. Nawet we Włoszech na mecze nie przychodzi tylu dziennikarzy, co tutaj. Wiem, że sporą rolę w promocji siatkówki odegrał sponsor - Plus, który poczynił ogromne inwestycje marketingowe, równie wielkie jak te we Włoszech. Tyle tylko, że tam tak samo wielkie sumy idą na kontrakty dla zawodników. I choć boom na siatkówkę trochę przeminął, to jednak wciąż liga jest bardziej doinwestowana, niż w Polsce. Kluby stać na ściąganie dobrych, zagranicznych zawodników, którzy sprawiają, że poziom sportowy Serie A1 jest wyższy, niż PlusLigi.
- Jak zatem ocenia pan szanse Domexu w rywalizacji z Coprą Piacenza w ramach LM?
- To będzie trudny mecz. To bardzo mocny, doświadczony zespół. Mają jednak problemy z atakującym i właściwie grają teraz trzema przyjmującymi. Podstawowi gracze na tej pozycji - Marshall i Zlatanov spisują się ostatnio bardzo dobrze. Przy dobrym przyjęciu bardzo silną, zabójczą wręcz bronią Piacenzy jest pierwsze tempo. Marco Meoni jest w tym świetny. Grałem z nim w Trentino - miał wtedy na środku Hubnera i Hellera i niewielu potrafiło ich powstrzymać.
- Ale Meoni jest po kontuzji....
- Tutaj akurat nie upatrywałbym szansy dla nas. Nawet jeśli Marco Meoni był kontuzjowany i wciąż nie jest w pełni sił, to jego zmiennik Dante Bonifante jest równie wartościowym graczem. Tak naprawdę wiele będzie zależało od naszej dyspozycji. Jeśli będziemy mieć przyjęcie i zagrywkę - nie będzie problemów z atakiem. Jeśli zagramy na swoim najwyższym poziomie, to - mówię bez najmniejszej kokieterii - możemy powalczyć z nimi o zwycięstwo.
- Czy z równie wielkim przekonaniem będzie pan walczył o powrót do reprezentacji Bułgarii?
- Chciałbym wrócić do reprezentacji. Nie wiem jednak czy pozwoli mi zdrowie. Mam problemy z barkiem i najprawdopodobniej będzie konieczna operacja.
- Podobno jednak znalazł się pan w kręgu zainteresowań Silvano Prandiego?
- To prawda i zaszczyt. Gra w kadrze daje możliwość zdobywania doświadczeń, często zupełnie innych niż te w klubie, możliwość kontaktu i rywalizacji z drużynami na całym świecie. To wzbogaca każdego - jako człowieka i jako siatkarza. Wiem o czym mówię, bo miałem już przyjemność występować w narodowych barwach. Potem pojawiły się problemy na linii szkoleniowiec - prezydent federacji i moja przygoda się skończyła.
- Co dokładnie się stało?
- Nie warto do tego wracać. Niestety, największym problemem bułgarskiej siatkówki jest federacja i jej prezydent. Oni są jak mafia. To ostre słowa, ale jak można mówić o działaczach, którzy zabierają pieniądze zawodnikom w zamian za grę w kadrze narodowej? Mamy w Bułgarii wielu naprawdę dobrych siatkarzy, którzy nie grają w reprezentacji, bo nie płacą federacji. Dla większości z nas występy w kadrze narodowej są ważne również z komercyjnego punktu widzenia. To jest świetna reklama dla zawodnika, możliwość trafienie do lepszego klubu.
- Wybór obcokrajowca na trenera kadry może być jakimś przełomem?
- Myślę, że Silvano Prandi to na tyle silna osobowość, że choć trochę potrafi ich powstrzymać. Dowiedziałem się od znajomego, że kiedy objął stanowisko dostał od działaczy listę zawodników do kadry narodowej. Mnie oczywiście na niej nie było. Ponieważ Prandi widział mecze Częstochowy z CSKA i Fenerbahce, zwrócił na mnie uwagę i dopisał mnie do owej listy. Podobno strasznie tym zdenerwował bułgarskich działaczy.
- W takiej sytuacji chyba nawet nie myśli pan o powrocie do Bułgarii?
- Absolutnie. Nie ma tam dla mnie miejsca. Z żalem to mówię, ale nie widzę perspektyw na rozwój rozgrywek i poprawę poziomu. Swego czasu zrobiło się trochę szumu wokół CSKA, które ściągnęło do siebie Teodora Salparowa - tylko dlatego zresztą, że jego brat jest prezesem klubu. W CSKA jest dwóch zawodników, którzy zarabiają godziwe pieniądze. Reszta nie dostaje nawet tysiąca euro na miesiąc. O innych klubach nawet nie będę wspominał.
- To bardzo niewiele. Jak to zmienić?
- Żeby cokolwiek się zmieniło, należy ustanowić nowe prawo dotyczące sponsoringu. Na razie sponsorzy, którzy decydują się finansować sport, robią to z miłości do siatkówki, piłki nożnej czy rugby. Nie mają żadnych ulg podatkowych. Wielkie i bogate firmy dają więc pieniądze tam, gdzie im się to bardziej opłaca. Tymczasem sport ubożeje, bo jak nie ma pieniędzy, nie ma dobrej organizacji, nie ma wysokiego poziomu i nie ma wyników - koło się zamyka. Proszę spojrzeć na naszą kadrę narodową - składa się wyłącznie z zawodników grających poza granicami kraju. To nie jest normalne, tak być nie powinno.