Stara forma, nowy Wlazły
Po długiej walce z kontuzją, operacji kolana i rehabilitacji z początkiem roku wrócił na parkiet. Teraz wraca też do najwyższej formy. Tej za którą cała Polska podziwiała Mariusza Wlazłego. Ale to już nie ten sam siatkarz co wtedy.
Koniec meczu, ostatni gwizdek. Najpierw spójrzmy na statystyki - Wlazły jak za dawnych lat. Ponad 20 punktów zdobytych w meczu, główne armatnie działo mistrzów Polski. Chwila radości po kolejnej wygranej, podziękowania rywalom, kibicom. Autografy i zdjęcia. Nie pięć. Nie piętnaście. Kapitan Skry wytrwale obdziela fanów swoim podpisem i uśmiechem. Szczerym i szerokim. Do entuzjazmu i złotej cierpliwości Bartka Kurka jeszcze mu brakuje, ale od „starego” Mariusza Wlazłego dzielą go jak nie lata, to chociaż dni świetlne.
- Zawsze byłem otwarty - zarzeka się Wlazły, zaskoczony stwierdzeniem, że kiedyś „odgradzał się” od kibiców. - Po meczu zawsze jest konferencja. Często nie ma czasu dla kibiców. Sprowadza się to do kilkunastu podpisów i koniec - tłumaczy się siatkarz. Sam jednak zdaje sobie sprawę, że takie myślenie nie jest logiczne. Na konferencje chodził kiedyś i na konferencje chodzi też teraz. A jednak różnica w jego zachowaniu bije po oczach. Wytłumaczenie jest więc jedno - Wlazłego przerastał szum medialny wokół jego osoby. - Wtedy było po prostu więcej ludzi. Ciężko było cokolwiek zrobić. Jak tłum nacierał, to nie było możliwości nawet się podpisać - stwierdza zawodnik.
Osaczony nie znaczy jednak przestraszony. - Gramy nie tylko dla siebie, ale i dla kibiców, którzy przychodzą oglądać widowisko, piękną siatkówkę. Każdy ma swoje ulubione drużyny, przychodzi oglądać swoich ulubieńców czy jakiś… ciężko to nazwać… idoli! - to ostatnie słowo przechodzi mu przez usta niechętnie. - Ja generalnie boję się użyć tego słowa. Nie bałem się kibiców, ale było aż za mało miejsca żeby się podpisać. Człowiek czuł się osaczony.
Kontuzja, urlop w kadrze i sala rehabilitacyjna zamiast Halkapinar Sport Hall - tej, w której nasza reprezentacja sięgnęła po pierwszy w historii złoty medal mistrzostw Europy. Sukcesy przetasowanego i odmłodzonego zespołu trenera Daniela Castellaniego zdjęły medialny ciężar z barków takich zawodników jak Wlazły. Jarosz i Kurek zastąpili Świderskiego i Wlazłego. Ku wielkiej uciesze tego drugiego.
- Wszystko, co kiedyś zrobiłem, powiedziałem albo i nie - robiła się z tego wielka telenowela. Przez to miałem nieprzyjemne chwile w swoim życiu. Ja się nie przejmuję tym co ludzie mówią, ale teraz jest znaczniej przyjemniej. Doszły inne osoby i one mają swoje pięć minut. Niech to wykorzystają. Mnie to pasuje - mówił „nowy” Wlazły, który na pewne kwestie patrzy inaczej niż kiedyś. - Mam jeszcze większy szacunek do tego co robię. Naoglądałem się w czasie rehabilitacji ludzi po różnych wypadkach i teraz już na sto procent wiem, że zdrowie jest najważniejsze. Tylko ono się liczy, nie to co obok. Dlatego będę o nie walczył. Nigdy nikomu nie odmówię jeśli będę zdrowy i zdolny do grania. Jeśli nie, to jest siła wyższa i pewne rzeczy decydują za mnie.
Oby to tylko nie było usprawiedliwianie się „na zaś”. Wlazły w takiej formie jaką aktualnie prezentuje bardzo przydałby się reprezentacji. Powołanie na Ligę Światową ma w kieszeni. Żeby tylko było zdrowie.