Świderski trzymał kciuki za Trento
Choć w turnieju finałowym Ligi Mistrzów zabrakło polskiej drużyny, trzech naszych rodaków - Świderski, Winiarski i Żygadło miało sposobność powalczyć o najcenniejsze europejskie trofeum. Dwóch wyjechało z Pragi ze złotym krążkiem na szyi.
Siatkarskie towarzystwo na praskim turnieju było wręcz doborowe. W czwórce najlepszych drużyn Starego Kontynentu znaleźli się Iraklis Saloniki, Iskra Odincowo, Lube Banca Marche Macerata i Itas Diatec Trentino. Oczy polskich kibiców zwrócone były przede wszystkim na ekipy z Półwyspu Apenińskiego, których czołowymi postaciami są Michał Winiarski i Sebastian Świderski. Zgodnie z regulaminem rozgrywek pucharowych, "polskie” zespoły trafiły na siebie już w półfinale.
- To trochę dziwny przepis i chyba nikomu się nie podoba - komentował Sebastian Świderski zastanawiając się dlaczego przedstawiciele jednego kraju muszą być rozstawieni. - Może chodzi o to, żeby słabsze zespoły również miały szansę zagrać w finale.
Chcąc, nie chcąc, w sobotni wieczór naprzeciw siebie stanęli więc Sebastian Świderski i Michał Winiarski. Obydwaj, jeszcze przed startem turnieju zarzekali się, że próżno szukać w tej konfrontacji jakichkolwiek podtekstów. - Rywalizują ze sobą nasze zespoły, my absolutnie nie - postawił sprawę jasno Winiarski. - Chciałbym, żeby jeszcze więcej Polaków grało w Serie A1 i żebyśmy stworzyli tutaj silną grupę.
- Jest między nami przyjaźń, nie wojna - wtórował mu Świderski. Pół serio dodał jednak, że przed meczem, w hotelu byli do siebie nastawieni trochę "antypatycznie”. - Nie brakowało mocnych żartów, ale wszystko odbyło się na czysto przyjacielskim gruncie.
- Mocne żarty? Nic takiego nie było - ripostował Michał Winiarski. - Powiedziałem tylko, że jak Trento wygra, to spotkamy się wieczorem, a jak nie to raczej nie będziemy siebie oglądać.
Tak Trento, jak i Lube przyjechały do Pragi podbudowane wynikami meczów play off ligi włoskiej. Zadowolony był zwłaszcza Sebastian Świderski, bo jego Macerata w pięknym stylu dwukrotnie pokonała Sisley Treviso. Cóż z tego, kiedy ten najważniejszy pojedynek - o finał Ligi Mistrzów przegrała i to z kretesem.
- Jestem bardzo rozczarowany, bo to pierwsze spotkanie w tym sezonie, które przegraliśmy wynikiem 0:3 i to w tak kiepskim stylu - mówił po półfinale Świderski. - To dla nas ogromny zawód, a jeszcze większy dla kibiców, którzy przejechali do Czech, by nas wspierać.
Obiektywnie przyznał jednocześnie, że Itas był zespołem lepszym w każdym elemencie. - My popełniliśmy bardzo dużo błędów, przede wszystkim w ataku, gdzie do tej pory graliśmy naprawdę dobrze. To była Macerata na 30, 40 procent swoich możliwości.
Nie udało się również wywalczyć brązowego medalu i podopieczni Ferdinando De Giorgi opuszczali Pragę w minorowych nastrojach. Zanim jednak wyjechali, obejrzeli mecz finałowy Itasu Trentino z Iraklisem Saloniki. - Cieszę się, że to Iraklis awansował do finału, bo po raz kolejny okazało się, że mocniejsze na papierze zespoły nie zawsze wygrywają. Pokazali, że liczy się duch drużyny, walka do samego końca oraz wiara, iż każda piłka może zdecydować o sukcesie.
- Będę kibicował obydwu zespołom, aczkolwiek liczę, że to Trento stanie na najwyższym stopniu podium, bo ma wszystkie atuty po swojej stronie - prognozował kilka godzin przed decydującym starciem.
No i nie pomylił się. Itas Diatec Trentino, po ciekawym, pełnym napięcia meczu pokonał rywali z Salonik 3:1 i pierwszy raz w swojej, tworzącej się dopiero historii wywalczył złoto Ligi Mistrzów.
Szczęśliwy, ale też piekielnie zmęczony Michał Winiarski, na gorąco ocenił przebieg rywalizacji. - Wiedzieliśmy, że Iraklis to zespół obdarzony mocną zagrywką. W pierwszym secie nic im nie wychodziło, zabrakło zwłaszcza tej najsilniejszej broni, dlatego wygraliśmy bardzo wysoko. Później role się odwróciły, zaczęli bardzo mocno serwować, a my popadliśmy w tarapaty. Było ciężko, bo kibice Iraklisu stworzyli niezwykle gorąca atmosferę i robili co mogli, by wspomóc swój zespół. Udało nam się przetrzymać napór i to my zgarnęliśmy złoty medal.
- W siatkówce klubowej osiągnęliśmy największy sukces - nic więcej wygrać już nie można. To niesamowite uczucie, trudne nawet do wyrażenia słowami. Wydaje mi się, że dopiero w poniedziałek rano, gdy obudzę się z bólem głowy, w pełni uświadomię sobie, że jestem klubowym mistrzem Europy - dorzucił jeszcze na odchodne.