Szczęśliwe zwycięstwo Jastrzębskiego Węgla
Jastrzębski Węgiel pokonał AZS UWM Olsztyn 3:2 (25:27, 23:25, 25:22, 25:23, 17:15), ale po raz kolejny nie zachwycił poziomem gry. Jeśli można mówić o pozytywach tego pojedynku, to jest jeden - Paweł Abramow pokazał wreszcie, że potrafi być prawdziwym liderem drużyny. Zdobył 26 punktów i otrzymał nagrodę MVP.
Choć Igor Yudin nie miał ostatnio dobrej passy, Roberto Santilli konsekwentnie postawił na niego. Nie zawiódł się. Australijczyk był najskuteczniejszym zawodnikiem spotkania (27), a w końcówce czwartej partii toczył, wespół z Patrykiem Czarnowskim twardy bój z Akademikami - wygrany przez śląską drużynę.
Mało jednak brakowało, by do czwartej odsłony w ogóle nie doszło. Olsztynianie, podobnie jak tydzień temu z Resovią, od pierwszego gwizdka sędziego ostro ruszyli do natarcia. Początkowo gospodarze dotrzymywali im tonu (7:7), ale po dwóch nieudanych akcjach Sebastiana Pęcherza straty urosły do dwóch oczek. Potem kilkakrotnie AZS odskakiwał, a Jastrzębie odrabiało dystans, by wreszcie wyjść na prowadzenie 21:18. Kąśliwy serwis Dawida Guni i atomowe uderzenia Wojciecha Winnika sprawiły, że w decydującej części seta był znów remis - po 22, a losy rywalizacji rozstrzygnęła gra na przewagi - 25:27.
Przebieg drugiej odsłony był bliźniaczo podobny do tej inauguracyjnej - tyle tylko, że goście zakończyli ją wygrywając do 23. Obydwie partie obfitowały w sporo walki i zaangażowania. Przy wyniku 18:18 Paweł Abramow goniąc piłkę wskoczył ryzykownie na drewnianą barierkę i gdyby nie natknął się na...ścianę, akcja zakończyłaby się sukcesem.
- Znów źle weszliśmy w mecz. Przez pierwsze dwa sety graliśmy jakby sparaliżowani - przyznał Grzegorz Łomacz. - Było nam ciężko wrócić do gry po tym koszmarze z Panathinaikosem. Graliśmy nieprecyzyjnie, nie wykorzystywaliśmy sowich umiejętności - dodał trener Roberto Santilli.
Niemoc miejscowych najjaskrawiej przejawiała się w dwóch elementach - zagrywce i bloku. Po dwóch setach mieli 12 zepsutych serwisów (w całym meczu aż 25!) i tylko 1 blok na koncie. Akademicy oddali im 4 punkty po nieudanych zagrywkach, z kolei blokiem punktowali 9 razy.
Goście, mając w pamięci mecz z Rzeszowem, w którym prowadząc 2:0 przegrali 2:3, robili wszystko, by ten pojedynek rozstrzygnąć w trzech setach. Było blisko, bo prowadzili już 13:16. Wtedy jednak przydarzyła im się seria błędów - Marcelo został złapany blokiem (18:18), a Winnik najpierw posłał piłkę w aut, a potem nadział się na ręce Abramowa (24:22). Kolejny - szósty w tej odsłonie blok jastrzębian zakończył set ich zwycięstwem.
- W pierwszych dwóch partiach toczyła się ciekawa walka i to my byliśmy górą. W kolejnych zaczęły się mnożyć błędy po naszej stronie, drastycznie spadła nam skuteczność ataku - analizował trener Sordyl.
- Zmieniliśmy taktykę. Skakaliśmy w ciemno do krótkiej, blokowaliśmy jeden na jeden, bo pierwszym tempem narobili nam sporo krzywdy - komentował II trener Jastrzębia Leszek Dejewski.
Zmienił się też skład jastrzębian. Na parkiecie pojawili się najpierw Sławomir Szczygieł (jeszcze w I secie), a potem Sławomir Master, Wojciech Sobala i powracający po kontuzji Benjamin Hardy. Na efekty długo nie trzeba było czekać. W starciu numer cztery to gospodarze brylowali na boisku (8:5, 16:13). W końcówce złapali wprawdzie małą zadyszkę i pozwolili doskoczyć rywalom (19:19), ale dzięki skutecznej grze Yudina i Czarnowskiego w tej części rywalizacji, ostatecznie doprowadzili do tie breaka. W secie prawdy emocji też nie zabrakło. Trener Sordyl prawie stracił głos i gdyby przyszło mu rozegrać kolejną partię, porozumiewałby się ze swoimi graczami wyłącznie za pomocą gestów. Zabrakło jednak - jego podopiecznym - odrobiny szczęścia. Choć walczyli z całej mocy, podobnie jak przed tygodniem, znów musieli uznać wyższość przeciwników.
- Mecz podobny do tego z Resovią jeśli chodzi o wynik, ale nie o szansę na zwycięstwo. W pojedynku z Jastrzębiem byliśmy znacznie bliżej wygranej. Możemy mieć pretensje wyłącznie do siebie. Odczuwam ogromny niedosyt, bo Jastrzębie postawiło nam niezbyt wygórowane warunki i mogliśmy wywieźć więcej, niż jedne punkt - podsumował Mariusz Sordyl.
- Wygraliśmy dzięki kibicom, którzy cały czas w nas wierzyli, dopingowali nas nawet gdy było 0:2, a w końcówce trzeciej partii po 18. Myślę, że gdyby przestali nas dopingować, chłopcy by się podłamali - uznał Leszek Dejewski.