Tiago Violas trafił do innego siatkarskiego świata
- To była najlepsza decyzja w moim życiu. Trafiłem do innego siatkarskiego świata - mówi Tiago Violas z Jastrzębskiego Węgla.
Marcin Fejkiel: W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że młody portugalski siatkarz chcąc się rozwijać, musi możliwie najwcześniej wyjechać zagranicę. Dlaczego tak uważasz?
Tiago Violas: Poziom siatkarskich rozgrywek ligowych w Portugalii jest niski, kluby nie mają pieniędzy, szkolenie młodzieży jest w nienajlepszym stanie, więc wyjazd zagranicę jest faktycznie jedyną sensowną opcją, jeśli chce się podnosić siatkarskie umiejętności.
- Czy z perspektywy tych kilku miesięcy spędzonych w Polsce możesz powiedzieć, że dokonałeś właściwego wyboru?
- Jakiś tydzień temu siedziałem wspólnie z kolegą i dyskutowałem właśnie na ten temat. Doszedłem do wniosku, że to była najlepsza decyzja w moim życiu! Trafiłem do innego siatkarskiego świata. Otrzymałem unikalną szansę na to, by zyskać bezcenne doświadczenie. Lepszego rozwiązania po prostu nie było.
- Do Jastrzębskiego Węgla trafiłeś w trakcie minionego sezonu. Możesz przybliżyć okoliczności, w jakich się to stało?
- Pod koniec zeszłego roku dostałem sygnał od mojego agenta Paolo Buongiorno, że w związku z kontuzją Vinhedo Jastrzębski Węgiel potrzebuje jeszcze jednego gracza na pozycję rozgrywającego. Mój ówczesny klub, Castelo da Maia, przeżywał w tym czasie problemy finansowe i nie realizował zobowiązań wobec zawodników. Prezes tamtego klubu zapowiedział nam, że jak ktoś chce odejść, to ma wolną rękę w poszukiwaniu nowego pracodawcy. Przemyślałem całą sprawę i zdecydowałem się odejść. W rzeczywistości nie było to takie proste, jak mówił prezes Castelo da Maia, ale w końcu stało się to faktem. Przyznam, że zainteresowanie Jastrzębskiego Węgla moją osobą, było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Przed przyjściem do Jastrzębia kojarzyłem z nazwiska kilku zawodników. Dodatkowo w internecie obejrzałem też jeden mecz z udziałem jastrzębskiej drużyny, który utwierdził mnie w przekonaniu, że obieram odpowiednią drogę dalszej kariery.
- Ty zostałeś w Polsce na kolejny sezon, a tymczasem Vinhedo obrał portugalski kierunek i został graczem Benfiki Lizbona.
- Rozmawiałem o tym pomyśle z „Rafą”. Powiedziałem mu, że w Portugalii są dwa kluby na dobrym poziomie: AJ Fonte Bastardo oraz SL Benfica i że jeśli zdecyduje się zaakceptować ofertę klubu z Lizbony, którą otrzymał, to będzie to niezły wybór.
- W zeszłym sezonie w składzie Jastrzębskiego Węgla było aż trzech Brazylijczyków. Nie brakuje ci portugalskojęzycznych graczy w szatni jastrzębskiego zespołu?
- Trochę tak. Chociaż z drugiej strony przez to że ich teraz nie ma, muszę się bardziej przykładać do nauki angielskiego, więc w ostatecznym rozrachunku wyjdzie mi to chyba na dobre (śmiech). Język polski? Na razie ciężko mi idzie... Może z wyjątkiem przekleństw (śmiech). "Chwytam" natomiast zwroty w języku włoskim, których trener Bernardi często używa w pracy z nami. Język włoski jest podobny do portugalskiego.
- Kiedy trafiłeś do Polski, podkreślałeś, że zamierzasz zostać rozgrywającym pierwszego wyboru. I to ci się jak najbardziej chwali, bo pokazuje, że jesteś niezwykle ambitnym graczem. Musisz jednak przyznać, że w tym sezonie trafił ci się wyjątkowo mocny partner na pozycji rozgrywającego?
- To prawda. Simon to gwiazda, jeden z najlepszych siatkarzy na swojej pozycji na świecie. Zatem łatwo o miejsce w pierwszym składzie nie będzie, ale spróbuję powalczyć. Dam z siebie wszystko. Jestem w Jastrzębskim Węglu po to, by powalczyć o miejsce w składzie i wykorzystać swoją szansę, oczywiście z pożytkiem dla drużyny. Ta szansa właściwie już się pojawiła w związku z urazem, którego doznał Simon w Rzeszowie. Na skutek kontuzji kolegi „wskoczyłem” do podstawowej szóstki. Będę starał się jednak powalczyć o miejsce w pierwszym składzie także wtedy, kiedy Simon powróci do pełni sił. Rywalizacja między nami jest zdrowa, relacje są dobre, a każdy chce się pokazać z jak najlepszej strony, mając na uwadze przede wszystkim dobro zespołu.
- Porównałbyś w jakiś sposób twoją obecną sytuację do tej z okresu kiedy pojawiłeś w Jastrzębskim Węglu?
- Myślę, że to dwa zupełnie inne przypadki. Wówczas było przecież tak, że pojawiłem się w klubie w trakcie sezonu, kiedy wszyscy w zespole już się znali, byli ze sobą zżyci i zgrani. W tamtych warunkach podjąć walkę o miejsce w składzie było niesłychanie trudno. Teraz jest inaczej. Zyskałem większą pewność siebie, wreszcie czuję, że jestem częścią drużyny.
- A jak ocenisz swój występ w premierowym spotkaniu ligowym przeciwko Effectorowi Kielce?
- Nasza gra nie była perfekcyjna, popełniliśmy kilka błędów, ale najważniejsze, że wygraliśmy 3:0. Na tym etapie sezonu każdy zespół ma w swojej grze jeszcze mankamenty, które musi wyeliminować. Powtarzam jednak, że liczą się trzy punkty, które zdobyliśmy. Chcąc dotrzeć tam, gdzie my zmierzamy w tym sezonie, nie możemy sobie pozwolić na utratę punktów z teoretycznie słabszym rywalem.
- Pomówmy o reprezentacji Portugalii. Dla ciebie ten miniony sezon reprezentacyjny miał zapewne dwa oblicza. Z jednej strony na dobre zadomowiłeś się w podstawowym składzie kadry narodowej, a z drugiej jako zespół zdziałaliście w tym roku niewiele.
- Wolę nazwać rzeczy po imieniu: wszystko przegraliśmy. Udział w kolejnej edycji Ligi Światowej wypuściliśmy z naszych rąk po dwóch porażkach 2:3 z Holandią. A nasz występ w eliminacjach do przyszłorocznych mistrzostw Europy lepiej przemilczeć. Ciężko racjonalnie wytłumaczyć, co się stało. W ostatnim meczu z Turcją [porażka Portugalczyków 1:3 – przyp.red.] chyba zupełnie straciliśmy głowy. Gdybyśmy to spotkanie wygrali za trzy punkty, awansowalibyśmy do ME. Nawet przy porażce wystarczyło zdobyć jednego seta więcej, a mielibyśmy jeszcze swoją szansę w barażach do mistrzostw. Ale ani to się nie udało. Byłem załamany, kiedy zdałem sobie sprawę, że przeszło mi koło nosa jedno z moich wielkich marzeń – występ na mistrzostwach Europy na dodatek organizowanych również w Polsce.
- Na koniec może coś bardziej optymistycznego. Grę w siatkówkę rozpocząłeś w bardzo młodym wieku, mianowicie mając osiem lat. Jak to możliwe, że dzieciak z Porto postawił akurat na tę dyscyplinę sportu, a nie na cieszącą się w Portugalii ogromną popularnością piłkę nożną?
- Powód jest bardzo oczywisty. Po prostu do siatkówki miałem więcej talentu i gra w nią wychodziła mi lepiej niż pływanie, gra w tenisa czy piłkę nożną (śmiech). To nie zmienia faktu, że pozostaję fanem futbolu, kibicuję FC Porto, bywałem nie raz na Estádio do Dragão, a będąc w Polsce, w miarę możliwości w wolnych chwilach, oglądam w internecie transmisje z meczów z udziałem mojej ulubionej drużyny.