To już 17 lat, jak nie ma z nami Arkadiusza Gołasia...
16 września 2005 roku to jedna z najczarniejszych dat w historii polskiej siatkówki. Tego dnia bowiem na autostradzie w Griffen niedaleko Klagenfurtu w Austrii w wypadku samochodowym zginął jeden z najbardziej utalentowanych siatkarzy jakich widziała nasza planeta. Arkadiusza Gołasia nie ma już z nami 17 lat...
To 17. rocznica śmierci siatkarza, który na świat przyszedł 10 maja 1981 roku w Przasnyszu. Siatkarskie szlify zbierał najpierw w UKS Olimpie Ostrołęka, aby następnie przenieść się do MKS MOS Wola Warszawa. Świetne wyniki jakie osiągał na szczeblu młodzieżowym, a do których należy m.in. brązowy medal mistrzostw świata kadetów oraz mistrzostwo Polski juniorów, sprawiło, że zainteresowanie młodym, szczupłym środkowym wyraził Stanisław Gościniak - legenda nie tylko polskiej, ale światowej siatkówki, twórca potęgi AZS-u Częstochowa. To właśnie Gościniak wespół z ówczesnym prezesem klubu spod Jasnej Góry Andrzejem Gołaszewskim stali za sprowadzeniem Gołasia do zespołu, który nie tylko osiągał sukcesy, ale był znany ze znakomitego szkolenia młodzieży. W 2000 roku Arek trafił do biało-zielonych akademików, gdzie spędził cztery lata. Wtedy jego talent zaświecił pełnym blaskiem.
W barwach częstochowskiego AZS-u radził sobie znakomicie. Potrafił wygryźć ze składu bardziej doświadczonych zawodników. Damian Dacewicz do dziś wspomina jak w trakcie jednego z treningów mierzyli sobie zasięgi. Gdy Arek odbił się od ziemi, reszta zrozumiała, że nie było sensu z nim rywalizować...
Arek uwielbiał fotografię oraz gry komputerowe. Ze swoim przyjacielem Krzysztofem Ignaczakiem mogli godzinami przesiadywać przed monitorem komputera, w czasach kiedy razem występowali w Częstochowie. Szczupły, wysoki i niebywale skoczny zawodnik sprawiał wrażenie człowieka wyciszonego i niesamowicie spokojnego. Szatnia AZS-u, w której wówczas roiło się od reprezentantów Polski szybko jednak "zaakceptowała" Arka i przyjęła go w swoje szeregi - z szacunku do jego talentu i umiejętności, jakby zdając sobie sprawę, że drużynie trafił się prawdziwy diament.
Olbrzymi talent wsparty charakterem oraz ciężką pracą sprawił, że Arek szybko trafił do dorosłej reprezentacji Polski, z którą wyjechał na igrzyska olimpijskie do Aten w 2004 roku. W barwach Biało-Czerwonych rozegrał 141 spotkań. W międzyczasie jako siatkarz AZS-u zdobył trzy wicemistrzostwa kraju, za każdym razem przegrywając batalię o złoto z Mostostalem Azoty Kędzierzyn-Koźle. Do tego należy dodać brązowy medal PLS oraz taki sam krążek w pucharze Top Teams, dzisiejszym CEV.
Kolejne lata miały być dla Arka coraz lepsze - zarówno na niwie zawodowej oraz prywatnej. Ślub z ukochaną Agnieszką, transfer do "siatkarskiego Realu Madryt", jakim była wówczas ekipa Lube Banca Macerata oraz perspektywa wyjazdu z reprezentacją na mistrzostwa świata do Japonii. Niestety, los okazał się brutalny.
Niespełna dwa miesiące po ślubie, Arek zginął w wypadku samochodowym w Austrii - w drodze do Włoch. Samochód prowadzony przez żonę siatkarza zjechał w prawo i uderzył w betonową ścianę. Jego śmierć wstrząsnęła całą Polskę, cały siatkarski świat. Można jedynie snuć domysły ile Arek mógłby jeszcze osiągnąć. Zdzisław Ambroziak mawiał o nim, że to zawodnik o "stratosferycznym zasięgu".
Reprezentacja pod wodzą Raula Lozano w 2006 roku sięgnęła po wicemistrzostwo świata. Zawodnicy na ceremonii medalowej założyli koszulki z numerem "16", aby uczcić pamięć o Arku, który z pewnością był tam razem z nimi. Nie zagrali dla niego, bo nie mogli. Powód? Arek grał wtedy razem z nimi. Pamięć o nim nigdy nie zginie.