Trefl na pewno nie będzie ostatni
Jako Georg Strumilo czterokrotnie był mistrzem Belgii, trzykrotnie Szwajcarii, a ponadto jego drużyny wygrywały ligi w Niemczech, Austrii i Turcji. W Gdańsku, gdzie rozpoczynał karierę siatkarską w nieistniejącej już Spójni, jest praktycznie nieznany. 60-letni szkoleniowiec z zapałem zatem przystąpił do pracy w Treflu, gdzie wreszcie odzyskał prawdziwe imię i nazwisko - Jerzy Strumiłło. Angaż otrzymał na razie do końca sezonu.
PlusLiga: Wrócił pan do Gdańska na stałe, czy tylko na chwilę?
Jerzy Strumiłło: Nie ukrywam, że starałem się o pracę w Polsce. Zresztą to żaden wstyd,
skoro zabiegał o nią na przykład Gajić. I nie przyjechałem tutaj dla pieniędzy, bo mógłbym pracować gdzie indziej za wyższą gażę. Zawsze pociągały mnie kraje, w którym siatkówka jest sportem kultowym, gdzienajlepsi zawodnicy i trenerzy są rozpoznawani na ulicy...
- Trefl jest obecnie na ostatnim miejscu w PlusLidze. Zasłużenie?
- Wydaje mi się, że w poprzednim sezonie gdańszczanie, choć zespół mieli słabszy personalnie tworzyli kolektyw i bez kłopotu ogrywaliby zespoły z 9 czy 8 miejsca obecnej PlusLigi. Ale z gwiazdami trzeba pracować inaczej. Ponadto w znaczący sposób drużynę osłabiły kontuzje. Nie doceniono też przeciwników. Dlatego jest tak, jak jest.
- Na które miejsce doprowadzi pan Trefla na koniec sezonu?
- Na pewno nie na ostatnie. Co prawda nigdy nie pracowałem z drużynami, które walczą o utrzymanie, bo zawsze moje drużyny walczyły o mistrzowskie tytuły, ale wierzę, że utrzymanie elity w Gdańsku jest jak najbardziej możliwe. Gdybym w to nie wierzył, nie byłoby mnie tutaj.
- Czy wszyscy podzielają pana wiarę?
- Nie wierzę, że ktoś z zawodników, czy ludzi, którzy z nami pracują nie chciał wygrywać, czy był przeciw nam! Dlatego już nie ma sensu rozglądać się za siebie, szukać rozgrzeszeń, czy co gorsza wyznaczać kary. Powiedzmy sobie - kończą się kontuzje i my idziemy z marszu do przodu. O wygraną trzeba powalczyć już z Olsztynem. Nie można odpuścić żadnego meczu. Do awansu do play-off może wystarczyć już jedno zwycięstwo, ale przy złym obrocie sprawy nawet i trzy mogą skazać nas na grę o utrzymanie.
- Nie boi się pan presji?
- Ja tę presję chcę przede wszystkim zdjąć z drużyny. Bo z żaden zawodników ani przez moment nie może pomyśleć, że sytuacja jest trudna. Owszem ostatnia pozycja to dramat dla trenera, prezesa i ewentualnie sponsorów, ale nie dla zespołu. On musi być przede wszystkim skoncentrowany na zadaniach, które ma wykonać na parkiecie.
- Może pan zdradzić receptę na lepszą grę Trefla?
- W drużynie trzeba wykreować lidera, najlepiej dwóch. Moim zdaniem błędem było, że Łukasz Kadziewicz nie został kapitanem zespołu. W tej roli sprawdziłby się zapewne i Bruno Zanuto, choć wolałbym Polaka, aby nie było bariery językowej między nim a zespołem. Ponadto muszę wybrać jednego rozgrywającego, gdyż zawodnik na tej pozycji musi czuć, że się na niego stawia. Wreszcie trzeba odpowiednio drużynę przygotować pod względem mentalnym i fizycznym.
- Czego panu życzyć w pracy w Gdańsku?
- Końca kontuzji w zespole, pracy opartej na wzajemnym zrozumieniu, a także szczęścia. Wynik zespołu nie zawsze bowiem świadczy o umiejętnościach trenera.