Trudny sezon uwieńczony nagrodą MVP
Powrót do Skry Bełchatów nie był dla Michała Winiarskiego usłany różami - przedłużająca się kontuzja, a po niej kłopoty z odzyskaniem wysokiej dyspozycji sprawiły, że on sam zaczął zastanawiać się co jest nie tak. Na szczęście, w kluczowych pojedynkach sezonu z Jastrzębskim Węglem "Winiar” zagrał jak z nut, zamykając usta największym nawet malkontentom.
- Jest w porządku. Więcej nie chcę mówić. W Jastrzębiu zagrałem dwa dobre spotkania, ponoć grałem wyśmienicie, ale trzy dni wcześniej w Bełchatowie zagrałem źle, nie byłem jeszcze w optymalnej formie. Sam już nie rozumiem znawców, którzy mnie oceniają i nie chce się nad tym zastanawiać, bo głupieję od tego - skwitował z uśmiechem na twarzy krążące na temat swojej dyspozycji opinie.
PlusLiga: Zwycięzców nie powinno się sądzić, ale przyznasz chyba, że rywalizacja finałowa w wykonaniu Skry była jak wielka sinusoida?
Michał Winiarski: Nie mam pojęcia dlaczego tak falowaliśmy formą. Może to były emocje, nerwy, może jakieś moce nadprzyrodzone. Dzisiaj trudno powiedzieć. Im większa stawka, tym w człowieku wyzwala się więcej adrenaliny. W finale stawka była maksymalna.
- W czwartym, najistotniejszym pojedynku finału z JW to Ty byłeś pierwszą "armatą”. Ty, nie Mariusz Wlazły zdobyłeś najwięcej punktów (25) i nagrodę MVP.
- W naszym zespole każdy ma swoją rolę. Może Miguel Falasca wystawiał mi we wtorek trochę więcej piłek, ale generalnie nie jestem od tego, by brylować w ataku - zabezpieczam tyły, stąd może jestem inaczej spostrzegany. Jeżeli dostałem nagrodę, to faktycznie był to dobry mecz.
- Tylko dlaczego taki nerwowy i dramatyczny? Nie można było spokojniej?
- Żartowałam wcześniej, że 3:0 nie smakowałoby tak, jak 3:2. Ale mówiąc szczerze, wiele bym oddał żeby ten mecz zakończył się normalnie, bez dodatkowych emocji. Nie wiem co się stało, ale chwała drużynie, że po takim ciosie, jaki otrzymaliśmy w trzecim secie, podnieśliśmy się. Bardzo chcieliśmy wygrać rozgrywki. Niektórzy powiesili nam na szyi złote medale już w fazie zasadniczej, ale boisko pokazało, że na sukces trzeba ciężko zapracować. Niech nikt nie mówi, że Skra wygrała, bo powinna wygrać. Nieprawda. Zostawiliśmy na boisku dużo serca, dużo zdrowia, walczyliśmy o każdy set i musieliśmy to złoto wyszarpać przeciwnikom.
- Ostatnie miesiące nie były dla Skry łatwe - fala krytyki po nieudanym półfinale LM sprawiła, że do walki o prymat w PlusLidze przystąpiliście chyba z jeszcze większą presją, niż do Final Four?
- Nie wiem do czego można to porównać, żeby dobrze zobrazować naszą sytuację. To jest tak, jakby Twój pracodawca powiedział: jeszcze raz się pomylisz w artykule, na przykład z literką "u”, to wylatujesz. Presja, która oddziaływała na nas z boku - bo chcę podkreślić, że w klubie cały czas był spokój - była bardzo silna. Choć zazwyczaj wyłączaliśmy się zupełnie i nie czytaliśmy tego, co pisała prasa, boczną drogą i tak wszystko do nas docierało. Nie było łatwo. Cieszę się tym bardziej, że po raz kolejny - mimo tak wielu złych ocen i złych emocji, które były wokół nas, potrafiliśmy wyzwolić tylko te dobre emocje i zamienić je na szóste pod rząd mistrzostwo Polski.
- Najbardziej oberwało się ostatnio trenerowi Jackowi Nawrockiemu.
- Najłatwiej było przelać falę krytyki na trenera. Mamy zawodników światowej klasy i wydaje mi się, że trzeba mieć charyzmę i spore umiejętności, żeby sobie z taką grupą poradzić. Jeszcze przy takim stresie, bo nie ukrywajmy, że większość z nas zawsze ma coś do powiedzenia i ciężko nad tym zapanować. Trener zapanował. W ostatnim pojedynku finałowym widać było u niego spokój, który emanował też na drużynę.
- Wygrana na ligowym gruncie i srebro w Klubowych Mistrzostwach Świata, a z drugiej strony porażka w Pucharze Polski i "tylko” brąz w LM. Jaki był ten właśnie zakończony sezon w wykonaniu Skry Bełchatów?
- To jest tylko sport. Wszyscy mogli zobaczyć jak ciężko było wydrzeć zwycięstwo w walce o złoto. Dobrych zawodników poznaje się po tym, że potrafią dobrze skończyć i w tych najcięższych momentach stanąć na wysokości zadania. My to udowodniliśmy. Po pierwszym, przegranym na własnym boisku meczu z JW byliśmy praktycznie na straconej pozycji. Zdołaliśmy jednak odrobić straty, wygrać i stanąć na najwyższym stopniu podium. Wywalczyliśmy też klubowe wicemistrzostwo świata i trzecie miejsce w Lidze Mistrzów. Jeżdżenie po tych wszystkich imprezach powodowało, że traciliśmy dużo zdrowia, dużo nerwów, nie do każdego meczu udało się zmobilizować, chociaż każdy bardzo się starał. Czasami coś po prostu nie wychodzi. Ostatecznie mamy trzy medale i z tego należy się cieszyć.
- Jakie plany na najbliższe dni? Znajdziesz czas na chwilę oddechu?
- Wstępnie rozmawiałam już z Danielem Castellanim i mam nadzieję, że trener będzie bardzo wyrozumiały oraz łaskawy dla mnie i pozwoli mi pojechać na kilka dni wakacji.