Tym razem lepsza Skra
W spotkaniu zamykającym fazę zasadniczą PlusLigi Jastrzębski Węgiel, po zaciętym boju uległ Skrze Bełchatów 0:3 (22:25, 26:28, 30:32). Choć pojedynek nie miał żadnego ciężaru gatunkowego, obydwie drużyny twardo walczyły o każdy punkt, fundując kibicom sporą dawkę emocji.
- Trudno przygotować zespół do meczu, który nic nie może zmienić w klasyfikacji i nastawić go na zaciętą walkę. Dlatego cieszę się, że obydwie drużyny stworzyły dobry spektakl i stanęły na wysokości zadania, traktując rywalizację poważnie - ocenił zadowolony Daniel Castellani.
Szkoleniowiec mistrzów Polski powodów do radości miał co najmniej klika - do gry w niezłym stylu wrócił po kontuzji Michał Bąkiewicz, świetnie zagrali dwaj kluczowi gracze Stephane Antiga i Mariusz Wlazły i wreszcie, bardzo przyzwoicie zaprezentowała się najmłodsza bełchatowska gwardia w osobach Jakuba Jarosza i Bartosza Kurka. Ten drugi, z 14-toma punktami na koncie był najskuteczniejszym zawodnikiem w szeregach gości, za co otrzymał statuetkę MVP.
- To moja druga nagroda MVP w tym sezonie i bardzo się z niej cieszę, bo po raz kolejny mogłem udowodnić, że nie marnuję czasu w Skrze, jak niektórzy mi zarzucali na początku sezonu - skwitował Bartosz Kurek dodając, że doskonale zna swoje miejsce w szeregu i zdaje sobie sprawę, że upłynie jeszcze sporo czasu zanim na stałe zmieni w pierwszym składzie Dawida Murka. - Dawid już nie raz udowodnił jak bardzo istotnym graczem jest dla naszej drużyny. Dziś trener desygnował do gry mnie, żeby on mógł odpocząć przed decydującą batalią w Lidze Mistrzów.
Zmiana Bartosza Kurka w miejsce Dawida Murka była jedyną, jakiej dokonał trener Castellani w wyjściowej szóstce. Przez pierwsze dwa sety nadkomplet publiczności w Szerokiej mógł zatem oglądać w akcji praktycznie najmocniejszy zestaw mistrzów Polski. Dopiero przy prowadzeniu 2:0 Daniel Castellani posłał do gry zmienników.
W dość zaskakującym ustawieniu wyszli natomiast gospodarze, w szeregach których zabrakło Guillaume Samiki, Wojciecha Jurkiewicza i Roberta Prygla. - Ciężko trenujemy przed play offami i Final Four Challenge Cup, dlatego w sobotę ponownie dałem pograć zawodnikom, którzy dotąd nie pokazywali się zbyt często - tłumaczył Roberto Santilli, szczególnie zadowolony z postawy Igora Yudina. - Gra na nowej dla siebie pozycji i spisuje się z każdym dniem coraz lepiej. Młody Australijczyk zapisał na swoim koncie aż 22 punkty, w tym 3 asy serwisowe i trzy skuteczne bloki.
Przed sobotnią konfrontacją trenerzy obydwu ekip zastanawiali się czy ich podopieczni są w stanie zmobilizować się do walki w spotkaniu, które nie decyduje o niczym. Tymczasem już pierwsze minuty meczu rozwiały wszelkie wątpliwości. Rywalizacja rozgorzała na dobre i żadna z drużyn nie zamierzała odpuszczać.
- Przed meczem trener powiedział krótko: ilekroć zakładacie na siebie koszulkę z barwami klubu i przystępujecie do gry, macie walczyć co sił o zwycięstwo. To wystarczyło - zdradził Bartosz Kurek, który początkowo miał spore problemy z przebiciem się przez jastrzębską ścianę. Później jednak uspokoił emocje i znalazł receptę na zdobywanie punktów.
Wszystkie trzy odsłony spotkania toczyły się według podobnego scenariusza. Najpierw do szturmu ruszali miejscowi i na pierwszy czas techniczny schodzili z kilkupunktową przewagą, by na kolejnej przerwie oddać już prowadzenie siatkarzom z Bełchatowa. W środkowej fazie trwała ostra walka, obfitująca w długie wymiany i efektowne obrony (Antiga, Gacek, Freriks, Yudin), a losy każdego z setów rozstrzygały się dopiero w końcówkach, z których najbardziej emocjonującą była trzecia, wygrana przez Skrę do 32.
- Szkoda, że przegraliśmy 0:3, bo choć ten mecz nic już nie mógł zmienić, to bardzo zależało nam na zwycięstwie. Podjęliśmy twardą walkę, każdy set rywale wygrali w końcówkach, a my w każdym zaprzepaściliśmy szansę - ocenił kapitan jastrzębian Robert Prygiel.
- O samym pojedynku trudno cokolwiek powiedzieć, bo był to właściwie bój o nic. Dlatego tym bardziej cieszy, że potrafiliśmy się zmobilizować i wygrać bez straty seta - stwierdził krótko kapitan przyjezdnych Mariusz Wlazły.