Udany początek roku w Jastrzębiu
Po świątecznej przerwie siatkarze Jastrzębskiego Węgla przystąpili do walki o ligowe punkty pełni animuszu i potrzebowali zaledwie godziny, by zainkasować trzy punkty w spotkaniu z Jadarem Radom, pewnie wygrywając 3:0 (25:19, 25:17, 25:13). Nagroda MVP powędrowała w ręce Guillaume Samiki.
- Weszliśmy w nowy rok najlepiej, jak mogliśmy i mamy 3 punkty, które zbliżają nas do czołówki - skomentował krótko jeden z wyróżniających się w sobotnim spotkaniu zawodników, Wojciech Jurkiewicz (9 oczek, w tym cztery blokiem i 2 zagrywką). Podkreślił, że jego zespół był lepszy w każdym elemencie siatkarskiego abecadła, a kluczem do wygranej okazała się szybująca zagrywka, którą jastrzębianie wybili z głowy siatkówkę wszystkim przyjmującym Jadaru.
- Nie wiem co się stało. W poprzednich meczach nie mieliśmy problemu z przyjmowaniem zagrywki szybującej, dziś moi siatkarze się kompletnie pogubili. Zagraliśmy fatalnie w przyjęciu, a bez przyjęcia nie dało się grać środkiem i tego zabrakło - przyznał zaskoczony postawą swoich podopiecznych trener Jan Such. Szybko jednak dodał, że nie jest rozczarowany, bo wie z jakiej pozycji startuje i o co walczy. - Mamy się utrzymać w PlusLidze i o ten cel przyjdzie nam się bić już niedługo, z Delectą Bydgoszcz i Treflem Gdańsk.
Początek spotkania w Jastrzębiu wcale nie zapowiadał pogromu, jaki później urządzili swoim rywalom zawodnicy z Szerokiej. Goście rozpoczęli od mocnego uderzenia w polu serwisowym i wyszli na prowadzenie 3:5. Jarosław Maciończyk świetnie rozprowadzał piłkę, wykorzystując potencjał wszystkich zawodników, podczas gdy jego vis a vis grał praktycznie wyłącznie Robertem Pryglem. To właśnie dzięki swojemu atakującemu, który pocelował zagrywką najpierw Stańczaka, a potem Kocika, jastrzębianie wypracowali 5 oczek przewagi i mogli spokojnie dokończyć seta.
W drugiej partii ponownie dobrze rozpoczęli siatkarze z Radomia (5:8), ale gdy w polu serwisowym pojawił się Wojciech Jurkiewicz, w ich szeregach znów zaczęło się niedobrze dziać. Seria mierzonych serwisów, z którymi żaden z radomian nie potrafił sobie dać rady, definitywnie podcięła im skrzydła. - Drżały nam ręce, nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić - zobrazował postawę swoją i kolegów Maciej Pawliński. Trzecia i ostatnia partia nie miała długiej historii. Jedyne, na co było stać przyjezdnych, to pojedyncze zrywy Wojciecha Żalińskiego i Marcina Kocika. To jednak nie wystarczyło, by powstrzymać grających na całkowitym luzie gospodarzy, wśród których pierwsze skrzypce grał w tej części meczu Guillaume Samica.
- Pierwszy mecz po tak długiej przerwie mógł być trudny. Zagraliśmy jednak bardzo dobrze, czujnie i uważnie przez całe spotkanie i od pierwszej do ostatniej piłki kontrolowaliśmy jego przebieg - ocenił Roberto Santilli.
Można tylko żałować, że trener Santilli nie dał więcej wytchnienia swoim szóstkowym graczom i jednocześnie nie pozostawiał zbyt długo na boisku zmienników (Marcina Grygiela, Grzegorza Łomacza i Sebastiana Pęcherza). Tym bardziej, że ilekroć się pojawiali, radzili sobie równie dobrze, jak ich koledzy.
- Mieliśmy "kopać" zagrywką - tak, jak to było w Olsztynie gdzie zaliczyliśmy 11 asów serwisowych. W Kielcach z Avią Świdnik zdobyliśmy ich 18. W sobotę się nie udało, bo albo strzelaliśmy po autach, albo jastrzębianie dobrze amortyzowali nasze serwy i wyprowadzali szybkie ataki - podsumował z kolei Jan Such. - Nie mieliśmy takiej przerwy świątecznej, jak Jastrzębie. Pracowaliśmy bardzo ciężko i moim zawodnikom brakuje świeżości, są lekko "przycięci" - dodał tłumacząc słabą postawę zespołu z Radomia.