Waldemar Wspaniały: nie sądziłem, że wrócę
Każdy trener w trakcie traci wiele energii, czasu i nerwów. Jego pozbawili także brody, wąsów, włosów na głowie czy nogawek. Tryumfalne "przycinanie" Waldemara Wspaniałego przy okazji kolejnych tytułów MP przeszło do historii. Tak jak sam szkoleniowiec. Historia okazuje się być wciąż żywa – dziś Wspaniały powraca na trenerską ławę!
PlusLiga: Przed panem powrót na trenerską ławkę. Czy w czasie tak długiej przerwy, myślał pan, że jeszcze wróci do trenowania?
Waldemar Wspaniały: Szczerze – nie sądziłem, że wrócę. Powiedziałem sobie, że nie usiądę już na ławce trenerskiej. Uważam, że to młodzi powinni zacząć pracę. -
A jednak pan wraca. Skąd taka decyzja?
- Prezes Delecty – Piotr Sieńko namawiał mnie przez trzy dni. Znamy się kilka lat, żywimy do siebie pewną sympatię. Chcę pomóc temu człowiekowi, tej drużynie, tym chłopakom, miastu, które jest zaangażowane w siatkówkę męską i żeńską. Jeśli mi się uda, to będę bardzo szczęśliwy. Ale jeśli ktokolwiek inny zgłosiłby się do mnie z taką propozycją, to bym odmówił.
- Czy już wcześniej w pańskiej karierze zdarzyło się, że przejmował pan zespół w trudnym momencie?
- Była podobna sytuacja, tyle że był to początek sezonu. W czerwcu podpisałem kontrakt ze Stilonem Gorzów Wielkopolski. Gdy zaczynałem pracę w lipcu nagle zabrakło trzech zawodników, przyjąłem całkiem inny zespół. Ale walczyliśmy, i to bardzo skutecznie. Miałem nawet moment, że chciałem to wszystko rzucić i wracać do Sosnowca. Jednak dzięki ludziom – działaczom, którzy tam byli, zostałem. Dzięki temu pojawili się tacy zawodnicy jak Sebastian Świderski, Radosłw Maciejewicz czy Marcin Kobiałko. Oni mieli wtedy 17 – 18 lat. Grali w pierwszej szóstce, bo innej możliwości nie było. Niestety w play – pff-ach przyszło nam walczyć z Mostostalem, który wtedy już miał prawie że zespół gwiazd. Spadliśmy do drugiej ligi. Ale dzięki temu w niższej lidze grali ci młodzi, którzy robili bardzo duże postępy – szczególnie Sebastian Świderski. Wrócił Robert Bartoszek i Karol Hachuła – zespół zdobył Puchar Polski. To się jeszcze nie zdarzyło. Wygraliśmy z ówczesnym wicemistrzem Polski – Kędzierzynem. Weszliśmy do ligi, zdobyliśmy brązowy, srebrny medal. Tak myślę, że w perspektywy czasu ten spadek pomógł temu zespołowi. Klub się odbudował. W sumie spędziłem w Gorzowie pięć lat.
- Czy widzi pan różnicę w metodzie szkoleniowej młodszych trenerów?
- Miałem swoją pracę, nie obserwowałem innych trenerów. Ale wg mnie niewiele się zmieniło. 2,5 roku to niby dawno, ale ten czas minął bardzo szybko. Metody się nie zmieniły. Zmieniła się sprawa do przygotowania fizycznego. Chłopaki z Delecty mają najlepsze warunki – piękna sala – Łuczniczka – jedna z ładniejszych w Polsce. Czasami trzeba się przenieść z treningiem do innej sali, bo obiekt jest wynajmowany. Ale generalnie warunki do pracy: i siłownia i hala, są jednymi z lepszych w tym kraju.
- Są warunki, są niezłe nazwiska. Czego więc brakuje zespołowi?
- Nie znam do końca tej drużyny. Nie widziałem jej na żywo, w meczu. Jedynie na płytach. W siatkówce często bywa tak, że po kolei wszystkiego brakuje: i szczęścia, i umiejętności, i głowy przy tym wszystkim. Myślę, że tutaj kwestia psychiki jest istotna.
- W wywiadach zapowiadał pan, że właśnie nad psychiką zawodników będzie pan pracował. Co to konkretnie oznacza?
- Jak się dostaje w tyłek pięć razy pod rząd, to normalne, że się człowiek źle czuje. Ma się jeden punkt i trudno mieć dobre samopoczucie. Jak można je poprawić – wyłącznie przez rozmowę i przez pracę na treningu. Na razi trenujemy ze sobą trzy dni. Mogę powiedzieć, że wygląda to całkiem nieźle. Starają się. Robią trochę za dużo błędów własnych i będziemy nad tym pracować. Trzeba rozmawiać i to dzisiaj też będziemy robić. A o czym – to już zachowam dla siebie.
Powrót do listy