Wicemistrz Afryki bez klubu
Puste trybuny, kłótnie na treningach, chaos na drogach, muzułmańska religia, oczekiwanie na wypłatę i zupełnie przyzwoity poziom rozgrywek - tak Stanisław Pieczonka zapamięta pięć miesięcy spędzonych w tunezyjskim klubie Etoile Sportive Du Sahel Sousse. Były przyjmujący m.in. Asseco Resovii i Delecty Bydgoszcz jest pierwszym Polakiem, który sięgnął po medale na afrykańskim kontynencie ale do dziś nie może znaleźć pracodawcy.
Sousse to trzecie pod względem wielkości (ponad 174 tys. mieszkańców) miasto na wybrzeżu Tunezji i jeden z najbardziej znanych kurortów wypoczynkowych nad Morzem Śródziemnym, do którego ściąga rocznie ponad milion turystów. To właśnie w to miejsce pod koniec ub. roku trafił, choć w zupełnie innym niż wypoczynek celu, były przyjmujący Asseco Resovii - Stanisław Pieczonka. - Bardzo długo szukałem klubu i dopiero z Tunezji pojawiła się dla mnie możliwość gry - opisuje Pieczonka, który po kontuzji odniesionej w sezonie 2010/2011 wykluczony był z treningów. - Być może w Polsce wszyscy myśleli, że po urazie z poprzedniego sezonu nie będę w stanie dojść do formy. Nie ukrywam, że mocno się zastanawiałem nad propozycją z Tunezji, ale teraz śmiało mogę powiedzieć, że to nie był w żadnym wypadku stracony czas. Te pięć miesięcy spędzone tam wykorzystałem solidnie z myślą o dobrym przygotowaniu do kolejnego sezonu. Zrzuciłem trochę kilo i wróciłem do swojej dobrej dyspozycji - mówi 32 letni zawodnik.
Tunezja nie jest aż taką siatkarską prowincją jakby się wydawało choćby dlatego, że reprezentacja tego kraju regularnie występuje na mistrzostwach świata, czy igrzyskach olimpijskich. - Co prawda organizacja nie jest tam jeszcze na poziomie naszych klubów, ale powoli wszystko zmierza w dobrym kierunku. Ja byłem jedynym zawodnikiem w zespole, który miał profesjonalny kontrakt. Pozostali byli na amatorskich warunkach, w tym nawet trójka zawodników z ich reprezentacji - opisuje Pieczonka, który w zespole miał prawdziwą mieszankę młodości z rutyną (dwóch siatkarzy miało za sobą grę we Francji). - Ci młodsi uczyli się, natomiast starsi na co dzień pracowali. Po południu wszyscy spotykaliśmy się na treningach. Zajęcia w niczym nie odbiegały od tych, które znamy z polskich hal - kontynuuje Pieczonka.
Polski siatkarz, który był jedynym obcokrajowcem w tunezyjskiej lidze, już po przyjeździe zetknął się z czymś zupełnie nowym. - Na pierwszych treningach przeżyłem mały szok. Po rozgrzewce biegowej nagle zniknęło kilku kolegów z zespołu, w tym zawodnik, z którym zawsze odbijałem piłkę. Dopiero po 10 minutach on pojawił się z powrotem na hali informując mnie, że musiał się pomodlić. Tunezja jest muzułmańskim krajem, a najważniejszą modlitwą (z pięciu dziennie - przyp. red.) dla nich jest ta po godz. 19-ej, która wypadała akurat wówczas, gdy mieliśmy trening. Z czasem już się do tego przyzwyczaiłem. Nie mogłem natomiast przystosować się do ciągłego gadania podczas treningu, które momentami wyglądało na kłótnie. Oni komentowali każdą akcję, ćwiczenie itd. Kilka razy nie wytrzymałem i wręcz krzyczałem, żeby przestali, ale to nic nie pomogło. Dziwną sytuację przeżyłem w finale ligi, gdzie jeden z naszych zawodników wściekły na decyzję arbitrów, którzy doszukali się błędu w ustawieniu, ze złości rozerwał siatkę. Sędzia nie ukarał go nawet żadnym upomnieniem, tylko nakazał gospodarzom wymianę siatki. Ci jednak nie mieli rezerwowej, dlatego posklejano jedynie prowizorycznie tę uszkodzoną i dokończono mecz, zresztą zwycięski dla nas - wspomina Pieczonka.
Zespół Polaka - Etoile Sportive Du Sahel (oprócz siatkówki, czołowa drużyna w Tunezji w piłce nożnej i piłce ręcznej) bronił mistrzowskiego tytułu. - Bez większych problemów zdobyliśmy zloty medal - mówi Pieczonka. - Celem był też sukces w Afrykańskiej Lidze Mistrzów. Byliśmy gospodarzem turnieju finałowego, w którym wystąpiło 24 drużyn z całego kontynentu. Niestety, w ścisłym finale ulegliśmy bardzo poukładanemu egipskiemu El Zamalek - mówi Pieczonka.
Po raz pierwszy w historii w tunezyjskiej lidze mecze rozgrywane były przy… pustych trybunach, choć wielu transmisji w tunezyjskiej TV nie brakowało. - Ministerstwo Sportu po zamieszkach w ub. sezonie na meczu piłkarskim w Egipcie, gdzie zginęło ponad 70 osób, postanowiło, że nie chce doprowadzić do podobnych sytuacji w Tunezji i wszystkie mecze gier zespołowych, które cieszyły się dużym zainteresowaniem ze strony kibiców, czyli piłki nożnej, piłki ręcznej, koszykówki i siatkówki, odbywały się przy pustych trybunach. Była to bardzo dziwna sytuacja, która spowodowała, że wielu sponsorów wycofało się z finansowania klubów - wyjaśnia Pieczonka, który do tej pory pozostaje wciąż bez pracodawcy (w okresie przygotowawczym trenował z Asseco Resovią, a obecnie z zespołem Resovii grającym na co dzień w Młodej Lidze). - Chyba w Polsce zapomniano już o moim istnieniu - kończy Pieczonka.