Widziałam Orłów cień
Świetny występ w Caracas odkupił grzechy z Sao Paulo. W najbliższy weekend Wenezuelczycy ponownie mają nam zrekompensować porażkę z Brazylią. Bo nie tylko kibice oczekiwali czegoś więcej. – Sam siebie zawiodłem – mówi po spotkaniu Piotr Nowakowski.
Rywal był trudny – przyzna chyba każdy. Ale liczyliśmy na coś więcej – ktoś inny zripostuje. Bo wyliczanie sukcesów i tytułów Brazylijczyków nie zmienią wyniku. Kibice chcą widzieć, jak to ich drużyna tryumfalnie podnosi ręce do góry. Brazylijczycy robili to ze spokojem, powoli schodzili się do środka, długo nie opuszczali silnych ramion. Znowu wygrali. W tegorocznej edycji Ligi Światowej jak na razie nikt jeszcze ich nie pokonał.
Mimo wszystko, profesjonalni siatkarze – a takimi przecież są nasi kadrowicze – nie wychodzą na boisko, żeby dać się ograć. Nasi chłopcy nie boją się bić mistrza. Tyle, że jeszcze nie umieją. - Zawiodłem sam siebie. Myślałem, że będzie lepiej, ale nie wyszło. Po prostu nie wyszło. Staraliśmy się, ale… Nie wiem. Nie umiem powiedzieć dlaczego – mówił wyraźnie rozczarowany Piotr Nowakowski.
A mówił niechętnie. Przypomniał tylko, że na boisku rywalom nie wiszą na szyi wszystkie zdobyte przez nich medale. – Wiem, że mistrzowie świata i wicemistrzowie olimpijscy. Ale są też czysto indywidualne elementy gry, jak zagrywka, która w ogóle mi nie wychodziła. Mimo że przeciwnicy byli z najwyższej półki, to jestem niezadowolony – mówił smutny Nowakowski.
Nie tylko jemu weseli i głośni canarhinios zdjęli uśmiech z twarzy. Nasi kadrowicze nie przypominali dominujących i pełnych energii siatkarzy sprzed tygodnia. - Tak już jest, że jak idzie gra, to jest i duch drużyny i lepszy nastrój, atmosfera się poprawia. Jak nie idzie, to trudniej zmobilizować się wzbić się w to kółko, poklepać się, uśmiechnąć – przywołuje znaną już prawdę środkowy AZS-u Częstochowa.
Może więc ekipie Daniela Castellaniego brakuje lidera? Kogoś kto nie tyle wziąłby na siebie ciężar gry, ale w chwili przestoju dał drużynie „kopa”, podniósł na duchu. Mentalnego przywódcy. Może. A może nie. - Ja nie odczuwam takiej potrzeby – stwierdza 22-letni zawodnik.
Jest na pewno potrzeba zrehabilitowania się po nieudanym debiucie przed własną publicznością. W dniu imienin Piotra nie pozostaje nic innego, jak tylko życzyć mu jak najwięcej podwodów do zadowolenia. I może trochę odpoczynku. Spokoju. Nie martwienia się o wyniki. O to, co napiszą i powiedzą. Krótkiej wizyty w domu. I smacznego – choć waniliowe ptasie mleczko – imieninowy prezent od mamy – i tak smakuje najlepiej. No, może nie jest tak słodko jak zwycięstwo.