Wiedzieli, że drugiej szansy nie będzie
W finale PlusLigi Asseco Resovia Rzeszów rozpoczęła marsz do złotego medalu w Bełchatowie, gdzie dwa razy pokonała obrońcę tytułu PGE Skrę.
Rzeszowianie w sobotę przegrali przed własną publicznością, ale dzień później dopełnili dzieła i to na ich szyjach zawisły złote medale. - Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, jak ważny jest ten mecz. Jeszcze nie dociera do mnie to wszystko. Na razie jest taka umiarkowana radość. Aczkolwiek co tu dużo mówić
wzruszenie było zaraz po meczu, Udało nam się dokonać wielkich rzeczy, bo jest to naprawdę wielka rzecz, po kilku latach, w pierwszym sezonie, tak na dobrą sprawę pełnym sezonie mojej pracy. Startowaliśmy wcale nie z dobrej pozycji, ale istotne to, że w tych najważniejszych meczach graliśmy na naprawdę dobrym poziomie - powiedział dla Polsatu Sport, trener Andrzej Kowal.
Asseco Resovia Rzeszów zaprezentowała się równie dobrze jak w spotkaniach w Bełchatowie. Wczorajsza presja zniknęła, zespół grał swoją siatkówkę, dobrą i skuteczną. - Powiem dlaczego te dwa mecze były różne. Wczoraj chcieliśmy podejść z bardziej zimną głową, ważne było to, żeby się skoncentrować. Dwa sety graliśmy jakby w śpiączce i ciągle chcieliśmy się obudzić. Dziś zaczęliśmy to starcie z emocjami. Wiedzieliśmy, że drugiej takiej szansy nie będzie - stwierdził Olieg Achrem. - Zdawaliśmy sobie sprawę, że dzisiaj będzie to zupełnie inny mecz niż wczoraj. Wczoraj troszeczkę zjadła nas ta presja i odpowiedzialność za złoty medal. W pewnym momencie to o nas mówiono, że po tych dwóch meczach wyrastamy na faworyta. Na pewno nam to nie służyło - dodał Andrzej Kowal.
Wspaniała atmosfera w hali Podpromie dzisiaj tylko pomogła siatkarzom. Znakomitą dyspozycję utrzymał Gyorgy Grozer, który w trzecim secie pokazał prawdziwe show. Z każdym zdobytym punktem, wzmagał się doping, a z nim rosło prowadzenie Resovii. - Przegraliśmy z dobrym zespołem, który udowodnił to podczas całej serii, a dzisiaj zdecydowanie pokazał, że był lepszy. Gratulacje dla nich - powiedział na antenie Polsatu Sport, Bartosz Kurek.
Po siedmiu latach, Skra Bełchatów została zdetronizowana. Czy można mówić o porażce zespołu Jacka Nawrockiego? - Nie bójmy się tego słowa. Dla nas, dla ambicji tego klubu, srebrny medal to porażka. Myślę, że gdyby ta rywalizacja potoczyła się inaczej, też uznano by srebrny medal porażką. Nie bójmy się tego słowa, przegraliśmy finał i tyle
Przegraliśmy z dobrym zespołem, który udowodnił to podczas całej serii, a dzisiaj zdecydowanie pokazał, że był lepszy - skomentował Bartosz Kurek. Kapitan Skry Mariusz Wlazły patrzy na przegraną łagodniejszym okiem. - Ja bym tego nie odbierał w tej takiej kwestii, bo porażka to jest bardzo duże słowo. Odbierałbym to w taki sposób, że Rzeszów wygrał z nami w sportowej walce. Dlatego dzisiaj to oni się cieszą a nie my. Takiego koloru medalu jeszcze nie mam. Jakiś smutek jest na pewno, ale generalnie też się cieszę.
Obie drużyny spotkały się w finale w sezonie 2008/2009, wtedy złoto świętowali jednak bełchatowianie. W 2012 roku to drużyna Andrzeja Kowala zmienia historię polskiej siatkówki. - Cieszy nas to niewątpliwie. Aspiracje tego zespołu w tym roku były duże. Naprawdę mieliśmy okazję pokonać Bełchatów w pierwszym meczu u siebie, zmarnowaliśmy to. Znamy i doceniamy klasę naszego przeciwnika, dlatego tym bardziej cieszy ten zdobyty tytuł. Ja czekałem w Rzeszowie na to pięć lat, żeby zdobyć ten tytuł mistrzowski odchodząc ze Skry. Chciałem ich gdzieś po cichu zdetronizować. Udało mi się to po pięciu latach. Dla mnie ten sukces smakuje na pewno podwójnie. Cieszę się bo należało się po trzydziestu siedem latach tym kibicom, tej fantastycznej publiczności, która nas tutaj dopingowała i w nas wierzyła. Stworzyliśmy fajną grupę ludzi, którą na początku negowano za sposób bycia na boisku. Myślę, że mamy takie charaktery, które się uzupełniały i dogadały, co zresztą było widać na samym końcu
sezonu, gdzie liga przyspieszyła i my też przyspieszyliśmy. Potrzebowaliśmy trochę czasu by się zgrać. Doszło do tego, że fajnie z końcem sezonu się to ułożyło - podsumował Krzysztof Ignaczak.