Wielu pytało co się stało
- W sobotę usłyszałem kilkanaście razy to pytanie, co się stało? Trudno jest na nie odpowiedzieć - mówi przyjmujący AZS Politechniki Warszawskiej Krzysztof Wierzbowski. Jego zespół przegrał finałową rywalizację z Tytanem AZS Częstochowa w Challenge Cup.
- Wygraliście drugi finałowy mecz 3:2, mimo że przegrywaliście 0:2. W „złotym secie” prowadziliście już 6:0. Wydawało się, że to AZS Politechnika Warszawska zabierze ze sobą puchar, ale stało się inaczej. Czym wytłumaczyć tę porażkę w ostatnim fragmencie spotkania?
Krzysztof Wierzbowski: W sobotę usłyszałem kilkanaście razy to pytanie, co się stało? Trudno jest na nie odpowiedzieć. Meczu nie zaczęliśmy dobrze. Gospodarze byli lepsi od nas praktycznie w każdym elemencie. Jednak po dwóch setach podnieśliśmy się i zaczęliśmy walkę od nowa. Doprowadziliśmy do tie breaka a potem go wygraliśmy. Z kolei początku „złotego seta” nie mogliśmy sobie lepszego wymarzyć. Prowadziliśmy 6:0 i wszystko wskazywało, że puchar jest nasz. Wydaje mi, że o losach tego ostatniego seta zaważyła decyzja sędziego. Pomylił się ewidentnie, kiedy wskazał, że był aut mimo, że było pole. Gdyby podjęto właściwą decyzję mielibyśmy w górze piłkę meczową. I być może to właśnie my cieszylibyśmy się ze zwycięstwa. To był bardzo ważny moment w meczu, w takich sytuacjach nie można się, aż tak mylić. Sędziowie nie mogą popełniać takich błędów, bo cierpi na tym dana drużyna. Cóż po pomyłce musieliśmy grać dalej, choć mogliśmy mieć już puchar w swoich rękach.
- Przy Waszej dobrej grze w „złotym secie”, kiedy prowadziliście jeszcze kilkoma punktami kontuzji doznał Damian Wojtaszek. Na boisko wszedł Maciej Krzywiecki, który znaczną część meczu spędził w kwadracie dla rezerwowych. Nie miał łatwego zadania do wykonania.
- Damian Wojtaszek skręcił kostkę. Na boisko musiał ktoś wejść. Maciej Krzywiecki jest przyjmującym, więc nie było żadnego problemu. Może rzeczywiście miał trochę utrudnione zadanie, bo wszedł w dość ważnym momencie. Jednak w mojej ocenie poradził sobie dobrze. Jest doświadczonym zawodnikiem, wie jak się gra.
- Przeszliście długą drogę do finału. Oceniając wszystkie mecze, które rozegraliście w Challenge Cup, które spotkanie było najtrudniejsze? To finałowe, czy któreś z wcześniejszych?
- Powtarzaliśmy sobie, że przeszliśmy bardzo trudnych przeciwników, chociażby Charków. Najgorszą rzeczą, której się baliśmy przed finałem to, to że polegniemy z AZS-em Częstochowa. Wiedzieliśmy, że to będzie strasznie bolało. A pokonaliśmy naprawdę bardzo trudnych rywali. Wielka szkoda, że przegraliśmy bo marzyliśmy o tych medalach. Chcieliśmy bardzo, żeby te medale i puchar trafiły do Warszawy. Być może po takim sukcesie coś by się zmieniło, pojawiliby się sponsorzy. A tak zobaczymy co będzie dalej.
- W rozgrywkach Challenge Cup pokazaliście, że potraficie grać w siatkówkę. Co więcej macie charakter i serce do gry. Mało, że walczyliście z kontuzjami, to także dotykały Was i inne problemy. Nie przeszkodziło Wam to, aby znaleźć się właśnie tu, gdzie jesteście czyli na drugim stopniu europejskich rozgrywek.
- Dokładnie tak. Pokazaliśmy to zarówno w przeciągu tych trzech miesięcy, kiedy walczyliśmy o finał jak również w sobotę. Co prawda przegraliśmy pierwszy mecz 1:3. W sobotę również przegrywaliśmy 0:2 i najprawdopodobniej wszyscy myśleli już, że zawodnicy z Częstochowy za chwilę założą na szyje złote medale. A w efekcie końcowym kibice musieli poczekać jeszcze ponad półtorej godziny, żeby to zobaczyć. Gospodarze byli bliscy porażki. Niestety nam nie udało się dograć, tego meczu do końca, tak jakbyśmy tego chcieli. Myślę, że gorzej się tego meczu nie dało przegrać.
- Najwyższe miejsce na podium było na wyciągniecie ręki. Nie udało się wygrać, ale z drugiej strony drugie miejsce jest chyba sukcesem.
- Jakiś sukcesna pewno jest, ale myślę, że na chwilę obecną do nas to nie dociera. Prowadziliśmy tak wysoko i chyba nikt nie wierzył, włącznie z zawodnikami z Częstochowy w to, że oni wygrają. A jednak zwyciężyli i pokazali, że można. Zaprezentowali klasę, charakter i należą im się za to wszystko brawa.