Winiarski gra przeciwko Treflowi. To w Gdańsku stał się dobrym trenerem
W Treflu zadebiutował w roli trenera klubu PlusLigi, a dziś po raz pierwszy od odejścia z gdańskiego klubu poprowadzi zespół przeciwko niemu. Choć z Gdańska odszedł wykupując swój kontrakt, nikt nie ma o to do niego pretensji, a wspomnienia pozostawił po sobie bardzo dobre. Dla Michała Winiarskiego, trenera Aluronu CMC Warty Zawiercie, sobota na pewno przyniesie szereg emocjonalnych przeżyć.
– Dla mnie pobyt w Gdańsku to był niezwykły czas. Pamiętam naszą pierwszą rozmowę z prezesem Dariuszem Gadomskim i to, że od razu znaleźliśmy wspólny język. Czekało na mnie wyzwanie, które miało polegać na dwóch latach chudych na spłatę zadłużenia, a później pracę już z większym budżetem na drużynę. Cóż, sytuacja na świecie na to nie pozwoliła, ale nie zmienia to faktu, że będę wspominał te trzy lata doskonale. Poczułem jednak, że mój czas tu się kończy, że potrzebuję nowych wyzwać – mówił Winiarski, gdy oficjalnie żegnał się z Treflem.
A tych wyzwań czekało na niego sporo, bo – po pierwsze – obejmował zespół z mocno rozbudzonymi nadziejami po pierwszym w historii ligowym medalu i wywalczeniu miejsca w CEV Lidze Mistrzów, a, po drugie, został też selekcjonerem reprezentacji Niemiec. W pierwszym sezonie szału nie było, bo na siatkarskim mundialu Niemcy odpadli w 1/8 finału, ale też nie było powodów do zmartwień. Cele są bowiem długofalowe. Za to w Zawierciu idzie mu bardzo dobrze, bo w Lidze Mistrzów nie stracił jeszcze punktu, a w tabeli PlusLigi jest trzeci.
Kariera trenerska Winiarskiego wydaje się być perfekcyjnie zaplanowana, trochę podobnie do jego siatkarskiej kariery. Jako siatkarz rozwijał się w kuźni talentów, czyli AZS Częstochowa, później przeniósł się do budującej wtedy swoją potęgę Skry Bełchatów, a następnie do Itasu Trentino, który chwilę później miał się stać najlepszym klubem świata. Powrót do Bełchatowa ratował jego zdrowie, ale nie był krokiem w tył, bo to był czas, w którym w PGE Skrze grali wszyscy ci, których szefowie tego klubu chcieli zatrudniać. W Bełchatowie, w roli zawodnika, spędził w sumie siedem lat, a po drodze zaliczył jeszcze roczny pobyt w bogatym klubie z Rosji. Czy cokolwiek w tej karierze można było zaplanować lepiej?
No to popatrzmy na jego karierę trenerską. Zaczął ją w PGE Skrze w roli drugiego trenera przy boku Roberto Piazzy, naprawdę fachowca wysokiej klasy. Gdy Piazza rozstał się z Bełchatowem, odszedł także Winiarski. Do pierwszych samodzielnych kroków w roli trenera potrzebował klubu, który nie jest ligowym mocarzem z rozbudzonymi nadmiernie ambicjami, ani nie jest ligowym słabeuszem. Potrzebował klubu, który może wprowadzić na niezłe miejsce, ale jeśli tego nie zrobi to nie będzie tragedii. Trefl, borykający się wtedy z zadłużeniem po stracie sponsora strategicznego, ale z planem na wyjście z kłopotów, w tamtym czasie był absolutnie idealnym wyborem. I Winiarski, choć żadnego spektakularnego sukcesu nie odniósł, choć był naprawdę blisko, gdy COVID-19 zatrzymał nie tylko siatkarskie rozgrywki w Polsce, ale właściwie cały świat. Niewątpliwie Trefla pod wodzą „Winiara” dobrze się oglądało. A młody, żywiołowo biegający przy ławce trener, budził naprawdę wielką sympatię.
Ale też na tę sympatię zapracował sobie podczas kariery siatkarskiej, bo jeśli mielibyśmy wskazać zawodnika, który w największy sposób poświęcił własne zdrowie dla sukcesu polskiej siatkówki, to właśnie Winiarski zdecydowanie by wygrał. 13 września 2014 roku, w trakcie meczu z Iranem podczas mistrzostw świata w Polsce, padł boisko jak rażony piorunem. Koledzy pomogli mu zejść na ławkę, a po secie masażysta zaprowadził go do szatni. Sam, bez pomocy, Winiarski iść nie mógł.
Jeszcze tego samego wieczoru trafił na stół w łódzkim szpitalu MSWiA, gdzie lekarze zastosowali terapię, która błyskawicznie postawiła go na nogi, oczywiście nie lecząc problemu, a jedynie uśmierzając ból. Terapia ta polegała na niezwykle precyzyjnie podanym zastrzyku, tzw. blokadzie. By wszystko się udało, zastrzyk musiał być podany w idealnie wymierzone, z dokładnością do dziesiątej części milimetra, miejsce. Dzień później Winiarski już chodził, trzy dni później w podstawowym składzie błyszczał podczas wygranego meczu z Brazylią, a dziewięć dni później, jako kapitan polskiej kadry, podniósł puchar dla mistrzów świata.
To nie jest normalne, że jednego dnia nie można zrobić kroku, drugiego już się chodzi, a trzeciego ogrywa mistrzów świata. Winiarski grał tylko dlatego, że nie czuł bólu, ale to nie znaczy, że tego bólu nie było. Czy Polska bez tego ryzyka, które wziął na swoje plecy – dosłownie i w przenośni – zostałaby mistrzem świata? Nie wiemy tego, ale wydaje się to mocno wątpliwe. Czy ryzyko było ogromne? Tu nie ma wątpliwości.
Kto wie, czy to właśnie nie dzięki tej niesamowitej odwadze Winiarski nie zyskał tak ogromnego szacunku i sympatii polskich kibiców? Zresztą, Winiarskiego w trakcie kariery siatkarskiej nie można było nie lubić, bo to był zawsze niezwykle pozytywny człowiek, często uśmiechnięty, uwielbiający żartować. Dziś, jako trener, sprawia wrażenie jednak poważniejszego. Jako zawodnik był mistrzem wkręcania innych i potrafił kłamać bez zmrużenia oka, będąc naprawdę przekonującym. Lubił choćby podszywać się pod dziennikarzy i robić telefoniczne „wywiady” ze swoimi kolegami. Gdy graczem PGE Skry był Srecko Lisinac to jeszcze po kilku miesiącach bał się rozmawiać z dziennikarzami przez telefon, bo zawsze podejrzewał, że dzwoni Winiarski. Umiejętność dbania o atmosferę, ale także umiejętność wmówienia innym nieprawdy lub „prawdy naciągniętej” to cechy, które na pewno w zawodzie trenera się przydają.
Mecz Aluron CMC Warta Zawiercie – Trefl Gdańsk rozpocznie się dzisiaj o godz. 14.45. Transmisja w Polsacie Sport.
Powrót do listy