Wladimir Nikołow: Bułgarii daleko do światowej czołówki
Atakujący, menadżer, a niebawem także trener. Czy można pogodzić wszystkie te funkcję będąc czynnym zawodnikiem, reprezentantem kraju? Wlado Nikołow pokazał, że można. W rozmowie z nami zdradził, dlaczego wrócił do kadry po dwuletniej przerwie i czemu Bułgaria nie jest potęgą siatkarską?
PLUSLIGA.PL: Ile razy żegnał się pan z kadrą, a potem do niej wracał?
WLADIMIR NIKOŁOW: Jak mi się wtedy wydawało, kategorycznie, tylko raz, po igrzyskach olimpijskich w Londynie. Podczas mojej kariery zdarzało mi się jednak nie grać w kadrze narodowej, ale wyłącznie dlatego, że nie dostałem powołania.
Po zakończeniu kariery został pan menadżerem reprezentacji. To całkiem niezła posada, a mimo to zrezygnował pan, i po dwóch latach przerwy ponownie założył narodowy trykot. Dość nietypowa sytuacja…
WLADIMIR NIKOŁOW: Turniej w Londynie był dla bułgarskiej kadry fantastyczny, ale zakończył olimpijski cykl. Miałem wtedy 35 lat i nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym dotrwać do kolejnych igrzysk, dlatego postanowiłem zakończyć karierę reprezentacyjną i ustąpić pola innym. Mogłem oczywiście zostać i pograć jeszcze rok czy dwa, ale wtedy zablokowałbym miejsce któremuś z młodych graczy, a oni potrzebują przecież przetarcia w rywalizacji na najwyższym poziomie. To byłoby strasznie egoistyczne. Ponadto już wtedy Cwetan Sokołow, który notabene jest młodszy ode mnie o 12 lat, wyrastał na jednego z najlepszych atakujących na świecie, nie zostawiłem więc po sobie spalonej ziemi. Uznałem, że to jedyna logiczna decyzja.
A czy logiczny był powrót w zeszłym roku, tuż przed mundialem?
WLADIMIR NIKOŁOW: Może i nie, lecz dla mnie reprezentowanie barw narodowych to coś więcej niż obowiązek. To potrzeba i przyjemność, a przede wszystkim honor. Sytuacja była dość trudna, bo nasi atakujący borykali się z kontuzjami i w pewnym momencie nie mieliśmy nawet jak trenować. Kiedy więc szkoleniowiec zaproponował mi powrót, zrzuciłem garnitur i założyłem strój sportowy. Było to zupełnie naturalne, proszę mi wierzyć. Byłem zadowolony z pracy menadżera, z tego, że mogłem pomagać Camillo Placiemu, bo praktycznie byłem jego prawą ręką. Niemniej, na taką pracę zawsze jest czas, a na bycie zawodnikiem – nie. Nie ukrywam, że dodatkową motywacją były dla mnie zbliżające się mistrzostwa Europy, których jesteśmy współorganizatorem, to coś o czym marzyłem przez wiele lat.
Bardzo był pan rozczarowany, że trener Płamen Konstantinow ostatecznie nie zabrał pana na polski mundial?
WLADIMIR NIKOŁOW: Prawdopodobnie mógłbym pomóc drużynie, ale tego do końca też nie wiemy. To on jest selekcjonerem i to on dokonuje wyborów. Na mistrzostwa świata pojechali dwaj atakujący, którzy na tamtą chwilę byli w lepszej dyspozycji ode mnie. Ja ten wybór uszanowałem. Jeżeli zaakceptowałem Płamena jako trenera i zgodziłem się grać w jego kadrze, to tym samym muszę akceptować wszystkie jego wybory, nawet jeśli nie są one korzystne da mnie. Przez całą moją karierę było podobnie – gdy byłem w dobrzej formie, grałem, gdy z dyspozycją było na bakier, siadałem na ławce. Jeśli chce się być profesjonalnym sportowcem, trzeba umieć akceptować decyzje trenerów, a przede wszystkim zachować trzeźwą oceną własnej osoby, pozycji w grupie.
Miał pan za to okazję śledzić poczynania swoich kolegów z boku, bez boiskowych emocji. Dlaczego wypadli tak słabo?
WLADIMIR NIKOŁOW: Całe zło zaczęło się podczas Ligi Światowej. Mieliśmy mnóstwo kontuzji, a do tego bardzo trudną grupę, z Rosją, USA i Serbią. Wszystkie te drużyny, przynajmniej moim zdaniem, są lepsze od nas. Jesteśmy dobrym zespołem, ale daleko nam do ścisłej czołówki. Do tego doszedł kompletny brak czasu na rzetelne przygotowanie się do turnieju. To najważniejsze różnice pomiędzy poprzednim sezonem, a trwającym.
Pojawiły się głosy, że problemy miały podłoże mentalne?
WLADIMIR NIKOŁOW: Myślę, że problem był i jest złożony, i znacznie głębszy. Po pierwsze, nie mamy w Bułgarii rozgrywek ligowych nawet na przeciętnym poziomie, nasza liga jest biedna i słaba. Dlatego każdy zawodnik w wieku 18-19 lat, kiedy tylko pojawi się okazja ucieka za granicę, a w rodzimej lidze grają albo zupełnie niedoświadczeni gracze, albo ci w zaawansowanym wieku. Trudno w ten sposób zbudować mocne rozgrywki, a jak nie ma mocnej ligi, to i o dobrych zawodników trudno. W zeszłym roku zabrakło w kadrze Niki Nikołowa, były pewne problemy z Bratojewem, potem urazu nabawił się Josifow i nie mieliśmy kim ich zastąpić, bo zasoby ludzkie mamy jakie mamy. Prawda jest taka, że posiadamy może ośmiu siatkarzy na dobrym, może nawet bardzo dobry poziomie, a potem jest ogromna przepaść. Dlaczego Polska wygrała mistrzostwa świata? Bo macie bardzo silną ligę, moim zdaniem jedną z dwóch najlepszych na świecie. Bułgarska nie mieści się chyba nawet w pierwszej piętnastce.
Jest aż tak źle?
WLADIMIR NIKOŁOW: Odpowiedź jest prosta – nie mamy pieniędzy by zbudować silne zespoły, by zaistnieć w Europie. To smutne, bo naprawdę mamy wielu młodych i zdolnych siatkarzy. Niestety, kryzys uderzył mocno w bułgarską gospodarkę i zmagamy się z poważnymi problemami natury ekonomicznej. Wydaje mi się, że u nas kryzys jest znacznie bardziej odczuwalny, niż w wielu innych europejskich państwach, a konsekwencje ponosimy wszyscy, choćby w postaci braku odpowiednich nakładów na sport.
Porozmawiajmy o bułgarskiej kadrze. Porównując waszą grę z grą Francji czy Polski, mam wrażenie, że prezentujecie nieco archaiczną, zbyt wolną siatkówkę. Zgodzi się pan ze mną?
WLADIMIR NIKOŁOW: Przegraliśmy z Francją walkę o awans do turnieju finałowego Ligi Światowej i tym samym straciliśmy możliwość porównania się ze światową czołówką. Daliśmy z siebie wszystko, ale tym razem to nie wystarczyło. Cóż, chcielibyśmy mieć w zespole Juantorenę, Leona czy Simona, którzy w pojedynkę potrafią rozstrzygać losy meczów. Niestety, nie mamy.
Jest pan przeciwny temu, by Leon zagrał w polskiej kadrze, a Juantorena we włoskiej?
WLADIMIR NIKOŁOW: Oglądała pani mecz finałowy Ligi Mistrzów w Berlinie? To tak jakby spytała mnie pani czy chcę wygrywać, czy niekoniecznie. Jeśli pozwala no to prawo i jeśli selekcjoner kadry narodowej nie ma nic przeciwko, dlaczego nie skorzystać z pomocy tak znakomitych graczy?
Po raz pierwszy współorganizujecie mistrzostwa Europy. To dla was priorytetowy turniej w tym roku?
WLADIMIR NIKOŁOW: Pewnie powinien odpowiedzieć, że najważniejsze będą kwalifikacje olimpijskie i rzeczywiście będą istotne, ale dla mnie osobiście mistrzostwa Europy będą wydarzeniem wyjątkowym, bo przed własną publicznością. Ważne będą także ze względu na punkty rankingowe. Musimy uplasować się wyżej niż Niemcy, bo w innym wypadku nie będziemy mieć dodatkowej szansy na kwalifikację olimpijską. Dlatego europejski czempionat potraktujemy jako pierwszy i niezwykle istotny krok w drodze po olimpijską kwalifikację.
Poziom, który zaprezentowaliście podczas Final Four w Warnie może nie wystarczyć. W czym jeszcze tkwią rezerwy?
WLADIMIR NIKOŁOW: Mamy aktualnie trenera, który doskonale nas rozumie. Nie chcę powiedzieć, że wcześniej mieliśmy złych szkoleniowców, bo byłaby to nieprawda. Brakowało im jednak tego, co ma Płamen – zrozumienia bułgarskiej mentalności. Do tego on świetnie zna i rozumie siatkówkę, i to z pewnością działa na naszą korzyść, musimy wspólnie zrobić z tego użytek.
Podobno już niedługo także pan może przejść na tę trenerską stronę mocy?
WLADIMIR NIKOŁOW: To prawda, klub z Lyonu, w którym ostatnio grałem zaproponował mi pracę w nowej roli. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja nie do końca jest komfortowa, ale raczej podejmę wyzwanie i z dużym prawdopodobieństwem będę grającym trenerem. Będzie to mój ostatni rok w karierze zawodniczej, który jednocześnie może być dobrym wprowadzeniem do nowej roli. Wiem, że będzie to niezwykle trudne do okiełznania i że podejmuję spore ryzyko. Z drugiej strony, pojawiła się okazja by płynnie przejść z jednej strony boiska na drugą i chciałbym przynajmniej spróbować.
Za rok odbędą się igrzyska olimpijskie. Odpuści pan tuż przed najważniejszym turniejem?
WLADIMIR NIKOŁOW: Nic podobnego! Między innymi z tego powodu chce pograć jeszcze przez rok. Jeśli utrzymam odpowiednią dyspozycję i jeśli trener uzna, że wciąż nadaję się do gry w reprezentacji, z ogromną satysfakcją i dumą pojadę do Rio de Janeiro, jeżeli oczywiście wcześniej wywalczymy awans. W styczniu powinien być już do dyspozycji Sokołow, rywalizacja na mojej pozycji będzie zatem ostra. Ale powalczę, na pewno!