Wojciech Ferens: czas, żeby wykonać krok naprzód
- Jeżeli nie będę radził sobie z presją czy stawianymi przede mną wymaganiami, to w życiu nie będę grał na najwyższym poziomie, a na pewno bardzo chcę, jest to moje wielkie marzenie - mówi przyjmujący ZAKSY Wojciech Ferens, tłumacząc m.in. dlaczego zdecydował się na przenosiny z Olsztyna do Kędzierzyna-Koźle.
PlusLiga: W sobotę ZAKSA przegrała z Jastrzębskim Węglem 2:3, po bardzo dziwnym i nierównym spotkaniu.
Wojciech Ferens: To prawda. Właśnie żartowaliśmy z panem Tomkiem Swędrowskim, że wszyscy narzekają na tę 10-cio minutową przerwę po drugim secie, a nam ona pomogła. Doprowadziliśmy do tie breaka, ale w nim, niestety trochę przespaliśmy początek - to było kluczowe, te dwa, trzy punkty, które straciliśmy zaraz na starcie. Głównie zaspaliśmy w przyjęciu i ja tutaj mocno biję się w pierś.
- Byliście zmęczeni podróżami, treningami czy po prostu trafił się słabszy dzień?
- Faktycznie ostatnio mamy ciężki okres wyjazdowy i te treningi są takie trochę z marszu, ale tym nie ma co się tłumaczyć, bo inni mają podobnie. Trzeba po prostu umieć zachować koncentrację do końca i jeżeli udaje nam się wyprowadzić z 0:2 na 2:2, to takie sytuacje powinniśmy rozstrzygać na swoją korzyść.
- Ale są też plusy - znów zmiennicy ZAKSY pokazali się z bardzo dobrej strony.
- Cieszy przede wszystkim to, że zespół może czuć się pewnie wtedy kiedy grają zmiennicy, a nie tylko gdy na boisku jest podstawowy skład. Udało nam się stworzyć kolektyw, który w sobotnim meczu był w stanie wrócić z dalekiej podróży. Dobrze, że po dwóch fatalnych setach udało nam się zdobyć chociaż ten jeden punkt, ale szkoda, że tylko jeden.
- Po czterech kolejkach PlusLigi ZAKSA ma na koncie dwie porażki i dwa zwycięstwa. Taki sobie bilans.
- Rzeczywiście tak sobie, szczególnie porównując ten wynik z poprzednimi sezonami. W tamtym toku ZAKSA była poza zasięgiem w rundzie zasadniczej. Ale teraz jesteśmy innym zespołem, rywale też poczynili różne ruchy transferowe. Potrzebujemy jeszcze paru spotkań, żeby wejść na odpowiedni poziom i systematycznie wygrywać. Fajnie, że nie zwiesiliśmy głów, że walczyliśmy do końca - to jest kolejny pozytyw ze spotkania z Jastrzębskim Węglem. Natomiast z pierwszych dwóch setów należy wyciągnąć wnioski i porządnie je przepracować.
- Po trzech latach gry w Olsztynie zdecydował się pan na zmianę środowiska. Podjął pan decyzję w momencie, gdy tam stworzył się całkiem ciekawy zespół…
- Od razu odpowiem, że nie żałuję tej decyzji, a chłopakom z Olsztyna życzę z całego serca, żeby utrzymali dobrą passę, bo temu klubowi należy się wreszcie coś dobrego po kilku chudych latach. Te trzy lata, które ja tam spędziłem wyglądały pod względem wyników nieciekawie. Trwało to za długo i uznałem, że przyszedł czas na zmiany. To był już taki czas, że stanąłem w miejscu, a powinienem zrobić krok do przodu. Wydaje mi się, że przeprowadzka do Kędzierzyna-Koźle jest takim właśnie krokiem naprzód, znalazłem najlepsze miejsce do rozwoju. Cieszę się, że zespół ode mnie wymaga, że zadania, które dostaję od trenera Świderskiego są jasno sprecyzowane, a ich wykonanie egzekwowane. Fajnie, że mam okazję w jakiś sposób się sprawdzić i mam nadzieję, że będę dostawał jak najwięcej szans. Przede wszystkim jednak, chcę dawać drużynie jak najwięcej dobrego.
- Czyli decydując się ta transfer do ZAKSY wiedział pan, że czeka go rola zmiennika?
- Zdawałem sobie sprawę, że zmieni się moja rola w zespole i z gracza podstawowego stanę się rezerwowym, ale paradoksalnie, przynajmniej w moim odczuciu, wchodzenie z ławki gdy trzeba odwrócić losy meczu jest o wiele trudniejsze, niż udział w grze od początku. Ale bardzo podoba mi się to, jak trener Świderski patrzy na moją osobę, jak widzi moją rolę w zespole, cieszę się, że dość często stawia na mnie i zrobię wszystko co w mojej mocy, by za to zaufanie odwdzięczyć mu się dobrą postawą. Najważniejsze jest dobro drużyny, a czy będę siedział na ławce, czy grał od początku, nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne, żebyśmy zdobywali punkty i żeby ZAKSA nie wyglądała średnio.
- Wnioskuję po pana wypowiedzi, że współpraca z Sebastianem Świderskim układa się bardzo dobrze? Daje radę w roli trenera?
- Wywiązuje się ze swojej roli bardzo dobrze, nic nie można mu zarzucić. Wiadomo, że jest na początku swojej trenerskiej drogi i na pewno wszyscy będą bacznie przyglądać się jego poczynaniom. Moim zdaniem fajnie odnajduje się w roli szkoleniowca.
- Kilka dni temu rozmawiałam z trenerem Kowalem o początkach jego kariery. Stwierdził, że każda porażka budziła w zawodnikach wątpliwości czy pracują z odpowiednią osobą. Faktycznie tak to wygląda z punktu widzenia zawodników?
- W ZAKSIE fajne jest to, że trener Świderski rozkłada obowiązki, nazwijmy to trenerskie, na cały zespół. Wszyscy sobie pomagamy, podpowiadamy, nawzajem się wspieramy, wspomagając tym samym trenera. Każdy ma świadomość, że praktycznie jest to jego pierwszy sezon w roli samodzielnego szkoleniowca i potrzebuje mocnego wsparcia w swoich działaniach, w końcu wszyscy gramy do jednej bramki. Poza tym, Sebastian Świderski miał przygotowanie pod okiem Daniela Castellaniego, a to jest świetny trener, który na pewno przekazał mu wiele cennych rad. Nie wiem czy mogę tak powiedzieć, ale widać, że trener Świderski bardzo dobrze odrobił zadanie domowe, a do tego bardzo fajnie przekłada swoje doświadczenia z boiska na pracę trenerską. Oby współpracował z nami jak najdłużej i obyśmy potrafili odwzajemnić mu się zwycięstwami.
- Są jakieś minusy? Trener Świderski ma jakieś wady?
- Nawet nie wypadałoby mi mówić źle o trenerze, z którym pracuję. Ale mówiąc szczerze, nawet gdybym chciał (śmiech), to trudno tak na szybko znaleźć mi cokolwiek. Poza tym, Sebastian Świderski jako zawodnik był dla mnie wzorem do naśladowania i fajnie, że teraz mogę mieć z nim styczność. Wydaje mi się, że jeżeli w dalszej części sezonu nasza praca będzie wyglądała tak jak teraz, to obraliśmy dobrą drogę, niezależnie od tych dwóch porażek ligowych, które ponieśliśmy. W meczu z Jastrzębiem przełamaliśmy się, mimo problemów pokazaliśmy walkę, wykrzesaliśmy z siebie to, co mogliśmy i należy podkreślić, że w dużym stopniu była to zasługa trenera Świderskiego.
- Panu też nie jest lekko - z klubu, który walczył o byt przeszedł pan do klubu, który aspiruje do gry o medale. Odczuł pan jakieś wyraźne zmiany?
- Przede wszystkim oczekiwania są większe, tak wobec drużyny jak i wobec poszczególnych zawodników. Jednak granie u boku takich siatkarzy, jak Paweł Zagubny czy Dick Kooy to wystarczająca nagroda.
- Przy Pawle Zagumnym przechodzi pan pewnie szkołę życia?
- Paweł jest bardzo ciepłą osobą. Zresztą w ogóle zostałem w klubie bardzo ciepło przyjęty i dziękuję za to chłopkom. Oczywiście, przychodząc do ZAKSY miałem spory dystans, ale wydaje mi się, że bardzo fajnie wkomponowałem się w drużynę. Odpowiadając jeszcze na poprzednie pytanie, jeżeli chodzi o atmosferę na boisku, nie ma żadnej różnicy. Różnicę trochę widać w poziomie, w organizacji całego klubu, na pewno też jest większa presja. W Olsztynie mogliśmy wygrywać, ale nie musieliśmy. W Kędzierzynie-Koźlu ta granica jest inaczej wyznaczona. Ale cóż, jeśli chce się grać na najwyższym poziomie, jeżeli chce się iść naprzód, to na swojej drodze trzeba znajdować takie właśnie zespoły, walczące o najwyższe cele. Jeżeli nie będę radził sobie z presją czy stawianymi przede mną wymaganiami, to w życiu nie będę grał na najwyższym poziomie, a na pewno bardzo chcę, jest to moje wielkie marzenie.
- Wróćmy jeszcze na moment do pana pobytu w Olsztynie. Wszyscy wiemy jaka była tam sytuacja, ale nie wiemy jaki wpływ miała ona na poczynania zawodników. Co było najtrudniejsze - brak pieniędzy, niepewny byt klubu, seryjne porażki?
- Ciężko było załatać dziury, które w pewnych momentach wyniknęły z kontuzji. Jeżeli wypada przyjmujący, który miał być filarem, to naprawdę ciężko go zastąpić, szczególnie gdy jego zmiennik też jest kontuzjowany. W poprzednim sezonie atakujący Łukasz Szarek został przemianowany na przyjmującego. Na takim poziomie rozgrywek jak w PlusLidze trudno ukryć brak rasowego przyjmującego, a pokrycie całego boiska we dwóch, szczególnie przy mocno zagrywających przeciwnikach jest trudne do wykonania. Rywale bezwzględne wykorzystywali tę lukę. Ale walczyliśmy i zabrakło nam dwóch punktów, by awansować do fazy play off. To podcięło nam skrzydła na tyle, że nie zdołaliśmy przeciwstawić się świetnie grającej w tym czasie Częstochowie. Mieliśmy fajny zespół młodych chłopaków, którzy dobrze się dogadywali. Trener Panas fajnie zdejmował z nas presję, żaden z nas nawet przez moment nie poczuł się gorszy od chłopaków grających w tych najlepszych drużynach. Były spotkania, w których pokazywaliśmy, że z tymi najmocniejszymi umiemy walczyć jak równy z równym. Tyle tylko, że w najważniejszych monetach brakowało nam zimnej krwi - to było głównym powodem porażek. Pozwolę sobie też stwierdzić, że gdzieś tam nad Olsztynem ciążyło pewne fatum.
- Często mówi się, że zespoły, które seryjnie przegrywają, przyzwyczajają się do porażek. To prawda?
- To był jeden z motywów, dla których postanowiłem zmienić klub. Obawiałem się, że jeżeli przydarzy się kolejny taki słaby sezon, gdzieś tam zatrę w sobie tę przysłowiową mentalność zwycięzcy. To naprawdę nie jest miłe uczucie przyjmować dziesięć porażek na dwanaście meczów. Ciężko to unieść mentalnie, a jeszcze ciężej spoglądać w twarze kibiców, którzy płacą pieniądze za bilety i poświęcają swój czas, żeby w niedzielę przyjść obejrzeć mecz. Dodatkowo, Olsztyn to małe miasto i w jakiś sposób musieliśmy być wystawieni na próbę opinii publicznej, a to też nie było przyjemne. Mówiąc kolokwialnie, zjadanie przez trzy lata takiego ciężkiego kawałka chleba nie było najciekawszym doświadczeniem.