Wszędzie dobrze, ale w domu… wolne
Jego rówieśnicy zazwyczaj myślą o tym, by jak najszybciej wyrwać się z domu i poczuć, co to niezależność. Jednak Paweł Zatorski do rodzinnego Bełchatowa wraca bardzo chętnie. No i wrócił - w miniony piątek. Ale zanim poczuł ciepło domowego ogniska, trzeba było zmierzyć się z ogniem prosto z armat mistrzów Polski.
- My się dopiero uczymy, ale podchodzimy do nich bez respektu. Aż czasami nam głupio... - przyznał Paweł Zatorski, libero AZS-u Częstochowa - zespołu, który lubuje się w tie-breakach (ponad połowa dotychczasowych meczów w lidze). - Te cztery sety (Skra wygrała 3:1 - przyp.red.) w takiej formie w jakiej jest teraz Skra na pewno są dla nas dobrym wynikiem. Cieszymy się, że nawet ci kibice, którzy za nami przyjechali są z nas zadowoleni, bo walczyliśmy.
Kibice kulturalni
Częstochowscy kibice urządzili w czasie spotkania niezły happening. W Bełchatowie to nie elektrownia, ale oni właśnie byli największym źródłem energii. Głośne piosenki i okrzyki z trybun to nic nowego. Ale że w żaden sposób nie były one - powiedzmy - uszczypliwe. Postanowili zadać kłam nieprzychylnym sobie opiniom. Zarządzili akcje, którą śmiało można nazwać „biały kołnierzyk”. W sektorze dla kibiców drużyny przyjezdnej pojawiło się ok. pięćdziesięciu mężczyzn… w koszulach. Niektórzy też w krawatach. I z bębnami (dresowe spodnie były niewidoczne zza barierek i szeregu ludzi). I tak od okrzyku „Witamy was alleluja!” zaczęli przyjazny doping. Zagłuszając lokalny klub kica Skry Bełchatów i całą halę Energia. Potem koszulki zamieniono na biało-zielone t-shitry i szaliki. Z czasem ostały się tylko te drugie. Ale i roznegliżowani byli tak samo ciepli. Pełna kultura.
Hala nigdy mu nie sprzyjała
Zatorski żałuje, że tak dopingującym kibicom nie udało się zaserwować choćby podobnego wyniku jak ten w pierwszej rundzie (3:0 dla AZS). Ale przyznał, też że obawiał się gry w rodzinnym mieście. - Ta hala nigdy mi nie sprzyjała. Nigdy nie miałem czasu na niej dłużej trenować. Rzadko też tu grałem: raz w tamtym sezonie, przed sezonem dwa sparingi. Dlatego mimo wszystko cieszę się, że było tak, jak było. Szkoda, że wynik nie inny.
Rodzinny czy nie - Bełchatów zdobyć trzeba było. - Gra się tutaj jak przed każdą inną publicznością w Polsce. Wiadomo, że to jest moje miasto rodzinne i miło się tu przyjeżdża. Z sentymentem patrzę na wszystko, co mnie otacza. Ale na boisku gramy o pewne cele i musimy walczyć.
Ogrom czasu
Czyli doba - bo tak częstochowski libero określił swój jednodniowy pobyt w domu. Skoro według Wenty 15 sekund to dużo czasu, to czemu jeden dzień nie może być jego ogromem. Jak najlepiej go spędzić? - Z chęcią wyjdę pograć w bilarda z przyjaciółmi, spotkać się ze znajomymi. Takie rzeczy są warte powrotu w rodzinne strony.
Bo dom to dla zawodowych siatkarzy miejsce szczególne. Nawet dla tych młodych, tak jak 19-letni Zatorski. - Takie wizyty są ogromnie ważne. Wszyscy najlepsi zawodnicy - i w Bełchatowie i we wszystkich najlepszych klubach świata - mają w ciągu całego sezonu ogrom pracy do wykonania. Oni mówią o tym i nie kryją tego - choć czasem się za to krytykuje - że to jest nasza praca i czasem jak każdy człowiek musimy od tego odpocząć. Inaczej nie da się pociągnąć. Ale żeby nie było, że się obijamy - też to kochamy. Naprawdę!