Z chłodną głową i na 120 procent
Jastrzębski Węgiel przegrywa rywalizację play off ze Skrą Bełchatów 0:2. To jednak jeszcze nie koniec walki. W najbliższy piątek, na lodowisku Jastor jastrzębianie dostaną kolejną szansę by przedłużyć zmagania półfinałowe. Z pewnością zrobią wszystko, żeby tak się stało.
Nie tak miały wyglądać pierwsze dwa pojedynki półfinałowe w wykonaniu siatkarzy Roberto Santillego, którzy pojechali do Bełchatowa z zamiarem wyrwania rywalom choć jednego zwycięstwa. Tymczasem już w pierwszym meczu dostali tęgie lanie, przegrywając 0:3. - Mieliśmy ogromne kłopoty z przyjęciem i to rzutowało na obraz, a przede wszystkim wynik inauguracyjnej konfrontacji - ocenił II szkoleniowiec śląskiej ekipy.
- Nie podbijaliśmy piłek na tyle dokładnie, żeby dać komfort rozegrania Grzesiowi Łomaczowi. Wszystko trzeba było grać z wysokich piłek, najczęściej na podwójnym bloku - drążył przyczyny porażki trener Dejewski. - Trzeba jednak pamiętać, że z drugiej strony siatki mieliśmy Skrę - jeden z najlepszych klubów w Europie - zaznaczył chwaląc przeciwników za dobrą i konsekwentną zagrywkę.
Następnego dnia, w pojedynku numer dwa było znacznie lepiej. Skra nieco opadła z sił, a Mariusz Wlazły częściej się mylił. Choć goście wciąż nie błyszczeli w przyjęciu (35% pozytywnego na 67 Skry), to nadrabiali skutecznym atakiem. Rozpoczęli równie niemrawo, jak pierwszego dnia, ale z każdą minutą spisywali się lepiej.
- Po początkowych problemach wygraliśmy trzeci set i mecz zaczynał układać się po naszej myśli. W momencie gdy wpadliśmy w dobry rytm i prowadziliśmy 10:9, wydarzył się ten nieszczęsny incydent z ustawieniem - żałował Dejewski.
Zdaniem II arbitra zawodów Roberta Dworaka to właśnie Leszek Dejewski był odpowiedzialny za błąd ustawienia Jastrzębia, w konsekwencji którego zredukowano wynik czwartej partii do stanu 10:5 dla Skry.
- Zmianę z Adamem Nowikiem zrobiliśmy w trzecim secie. Po zakończeniu każdej partii zawsze pytam trenera Santillego w jakim ustawieniu rozpoczniemy następną, czy będą jakieś zmiany. Wtedy nic nie powiedział, ja też nie spytałem i wpisałem szóstkę, która kończyła set numer 3, zmieniłem tylko rotację. Rzeczywiście sędzia Dworak popatrzył na mnie, kiwnął głową. Ja odkiwnąłem, myśląc że wszystko jest w porządku. Nie byliśmy świadomi tego błędu, inaczej od razu byśmy go skorygowali - przedstawił swój punkt widzenia asystent Santillego.
Dodał też, że nie spodziewał się poparcia ze strony PZPS-u, do którego władze Jastrzębskiego Węgla wystosowały pismo z prośbą o powtórzenie meczu. - Gdyby nakazano powtórkę, to protest napisałby z kolei Bełchatów, bo to oni wygrywali 2:1 i byli w lepszej sytuacji.
Całe to niefortunne zajście miało też pozytywny, choć krótko trwający aspekt. Podrażnieni jastrzębianie ruszyli do odrabiania strat ze zdwojoną agresją i chęcią zwycięstwa, znacznie śrubując poziom pojedynku. Przy zagrywce Samiki zbliżyli się do rywali na jedno oczko (13:14). Gdy już się wydawało, że opanowali sytuację i wszystko wróciło do normy, zaczęli popełniać proste błędy.
- Pozornie w naszych zawodnikach zebrała się agresja i nowa moc. Kiedy jednak zobaczyłem mecz na powtórce stwierdziłem, że ta nagromadzona agresja poszła w złym kierunku. Zepsuliśmy trzy, czy nawet cztery serwy pod rząd, bo zabrakło chłodnej głowy - zauważył II trener górniczej drużyny, nie zgadzając się jednocześnie z opinią, że wcześniej w jastrzębskich poczynaniach zdecydowanie brakowało animuszu, a tacy zawodnicy jak Samica, Hardy czy Rafa zaprezentowali zaledwie skromną część swojego potencjału.
- Myślę, że tak Samica, jak Hardy i Rafa robią to, czego od nich wymagamy. To nie są zawodnicy, którzy w jednym secie rzucają na szalę wszystko co mają, a potem zostają bez sił. Grają w miarę równo, bez sztucznych fajerwerków i być może stąd wrażenie, że nie dają z siebie wszystkiego - uznał Leszek Dejewski. Stwierdził przy tym, że aby wygrać ze Skrą trzeba zagrać na sto dwadzieścia procent swoich możliwości.
Należy też utrzymać równy, stabilny poziom, czego Jastrzębskiemu Węglowi brakuje chyba najbardziej. Cały sezon zasadniczy grali w kratkę - rwane akcje, rwane sety, problemy z utrzymaniem wysokiej dyspozycji. Do tego, w kluczowych momentach zawiedli ci, którzy wcześniej stanowili o sile zespołu - Samica, Rusek. - Samica nie raz ciągnął grę drużyny, ale z całą pewnością nie jest typem siatkarza, który w pojedynkę potrafi wygrać mecz – skwitował trener Dejewski.
Na niekorzyść Pawła Ruska przemawiają z kolei fatalne statystki - 36% przyjęcia pozytywnego i zaledwie 8 bardzo dobrego w pierwszym pojedynku ze Skrą Bełchatów oraz 36 pozytywnego i 18 bardzo dobrego w drugim. Gorzej w obydwu spotkaniach przyjmował tylko Brazylijczyk Rafa.
- Stworzyliśmy kompletnie nowy zespół, z nowym rozgrywającym, nowymi przyjmującymi i trzeba było czasu na zgranie. Tamte problemy są już jednak dawno za nami i teraz wszystko "siedzi” wyłącznie w głowach zawodników - podsumował II trener jastrzębian.
Czasu na "poukładanie głów” jest niewiele. Decydujące starcie - o być albo nie być Jastrzębskiego Węgla w finale PlusLigi - nastąpi już w najbliższy piątek, 17 kwietnia na lodowisku Jastor w Jastrzębiu. Gospodarze najprawdopodobniej wystąpią bez Rafy, który na poniedziałkowym treningu podkręcił nogę. Pod znakiem zapytania stoi też dyspozycja Sebastiana Pęcherza. We wtorek zawodnik dostał wysokiej gorączki i nie uczestniczył w treningu.