Zadowolony Łukasz Kadziewicz
- Na tę część sezonu jestem zadowolony z ilości punktów, które do tej pory zgromadziliśmy, a także z naszego poziomu - mówi kapitan beniaminka PlusLigi Cuprum Lubin, Łukasz Kadziewicz.
Dawid Foltyniewicz: Czy gra Cuprum, a także obecna pozycja klubu w tabeli satysfakcjonuje cię jako kapitana zespołu?
Łukasz Kadziewicz: Jasne, jesteśmy beniaminkiem i są to dopiero nasze początki w PlusLidze. Na większe podsumowanie przyjdzie czas na przełomie kwietnia i maja, gdy zakończymy rozgrywki. Na tę część sezonu jestem zadowolony z ilości punktów, które do tej pory zgromadziliśmy, a także z naszego poziomu, ponieważ w kilku meczach wszystko w naszym wykonaniu wyglądało bardzo przyzwoicie.
- Czujesz się spełniony jako reprezentant Polski?
- Myślę, że każdy człowiek, który zakłada koszulkę reprezentacji może czuć się spełniony. Gdybym był siatkarskim fenomenem, oczekiwałbym na pewno większej liczby zwycięstw. A ja nigdy nie odbierałem siebie jako zawodnika fenomenalnego, dlatego cieszę się z tego, co udało mi się ugrać. Medal mistrzostw świata jest w mojej kolekcji, choć sam dokładnie nie wiem, gdzie on w tej chwili się znajduje, chyba u moich rodziców.
- Jakie były twoje siatkarskie marzenia, gdy w wieku 20 lat zaczynałeś występować w AZSie Olsztyn?
- Na pewno nie miałem pojęcia, że siatkówka stanie się takim fenomenalnym przedsięwzięciem, jakim jest w tej chwili w Polsce. Jest to wielki event sportowy, popularyzujemy aktywność fizyczną wśród młodzieży. 15 lat temu nikt nawet nie marzył o nowoczesnych halach w naszym kraju. Sam chciałem uprawiać sport, grać w siatkówkę i dobrze się tym bawić. Robiłem to przez ładnych kilkanaście lat mojego życia i zamierzam również przez kilka najbliższych.
- Kogo uznałbyś za największych siatkarskich kozaków, z jakimi występowałeś w jednym zespole?
- Na pewno Dmitrij Muserski, Stanisław Dinejkin – wielki siatkarz, na którym sam się wychowywałem, mistrzowie olimpijscy – Taras Chtiej, Dmitrij Iljinych. We Włoszech miałem przyjemność grać z Draganem Travicą, Matteo Martino – fenomenalnym dzieckiem włoskiej siatkówki. Dodałbym jeszcze Matthew Andersona. Spotkałem wielu ludzi, którzy decydują o obliczu tego sportu na świecie. Cieszę się, że miałem okazję występować z nimi w jednej drużynie.
- Czy polskie kluby mają się czego wstydzić, gdy porównamy je do rosyjskich pod względem organizacyjnym?
- Miałem okazję grać w Rosji w bardzo poukładanych klubach, jak i tych trochę mniej. Myślę, że być może trochę stare i oklepane określenie „Volleyland” wciąż funkcjonuje. Jest wielu ciekawych zawodników, którzy chcieli grać w PlusLidze. Powinniśmy się cieszyć, że mamy w Lubinie nowoczesny obiekt, siłownię, dobrego trenera, więc na poziom organizacyjny mojego obecnego klubu nie mogę narzekać.
- Z którym szkoleniowcem miałeś do tej pory najlepsze relacje?
- Z żadnym nie miałem nigdy typowej kosy. Na pewno poznałem kilku specyficznych trenerów, np. Wiktor Sidielnikow, który prowadził wielki Kazań. Pracowałem z nim na Białorusi, dość ciężki typ. Z Giannim (Gheorghe Cretu – przyp. red.) jest bardzo okej. Mam 35 lat, niektórzy są ode mnie starsi o rok albo dwa. Oni prosili mnie jedynie o profesjonalizm i myślę, że dobrze się z tego wywiązywałem.