ZAKSA awansowała na trzecie miejsce
Tytan AZS Częstochowa przegrał z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle 1:3 (20:25, 20:25, 25:15, 22:25). MVP meczu Idi.
Aby zachęcić kibiców do obejrzenia tego spotkania, nie trzeba było odwoływać się do oklepanego już określenia „siatkarskiej wojny”. Wystarczyło spojrzeć na sytuację obu drużyn w ligowej tabeli. Zaksa inkasując pełną pulę w pełni wykorzystała swą szanse zapewniając sobie nie tylko półfinał, ale także zwiększając znacznie nadzieje na wielki finał. Położenie siatkarzy Tytana AZS-u jest wprost proporcjonalnie odwrotne.
Obie drużyny od samego początku postawiły na silna zagrywkę. Kędzierzynianie byli bardzo zmobilizowani i już na pierwszej przerwie technicznej prowadzili wyraźnie 8:4. Punktowali szczelnym blokiem, a już prawdziwy popłoch w szeregach gospodarzy powodował swoim serwisem Jakub Jarosz. Na drugą planową przerwę przy 11:16 ekipy zeszły po kiwce nad siatką Pawła Zagumnego. Później AZS odrobił nieco start głównie za sprawą nerwowości kędzierzynian, którzy m.in. zostali ukarania żółtą kartką w osobie Wojciecha Kaźmierczaka. Zaksa w pełni jednak kontrolowała wydarzenia na boisku, a końcowy wynik partii na 20:25 ustanowił Jarosz atakując autowo, ale po rękach jednoosobowego muru… Dawida Murka.
Odsłona numer dwa była bliźniaczo podobna do pierwszej. Zakończyła się identycznym rezultatem, a na drugą przerwę techniczną drużyny schodziły po identycznym kiwnięciu piłki nad siatką przez Zagumnego, wynik tylko na tym etapie był nieco bardziej wyrównany (14:16). Wcześniej gra toczyła się niemalże punkt za punkt, a w zasadzie błąd za błąd. Po częstochowskiej stronie w tym secie wyróżnić można Bartosza Janeczka, który pewnie kończył większość ataków, natomiast kluczem do sukcesu gości był szczelny i w porę reagujący blok.
Początek trzeciego seta znów należał do Kędzierzyna, który objął prowadzenie 7:4, ale wtedy właśnie na zagrywce pojawił się Łukasz Wiśniewski. Dzięki jego silnemu serwisowi AZS zdobył 4 punkty z rzędu, schodził na pierwszą przerwę prowadząc, a jego gra odmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mocna zagrywka, szczelny blok, a przede wszystkim wspaniała gra w obronie spowodowały, iż na drugiej przerwie technicznej częstochowianie prowadzili aż 16:10. Trener Krzysztof Stelmach wiedział, że tej partii już nie uratuje wpuszczając na plac boju rezerwowych. Tytan rozgromił Zaksę do 15.
Kiedy częstochowianie przenieśli tę dobrą grę do kolejnej partii, pewnie prowadząc na przerwach technicznych 8:3 oraz 16:12 (po wspaniałym asie serwisowym Wiśniewskiego w samą linię) wszystko wskazywało na tie-breaka oraz podział punktów w tym spotkaniu. Swoją grę na przyjęciu szczególnie poprawił Krzysztof Gierczyński, który w dwóch pierwszych setach nie radził sobie zbyt dobrze i został zmieniony przez Michała Żuka. AZS prowadził 21: 17 i … nagle przegrywał 21: 24! Było to tym bardziej niewytłumaczalne, iż na zagrywce kędzierzynian znajdował się wtedy rezerwowy rozgrywający Grzegorz Pilarz.
– Czwartego seta to nie my wygraliśmy, tylko Częstochowa go przegrała. Fabian Drzyzga nie potrafił zaufać dwa razy temu samemu atakującemu, wystawiał piłki za każdym razem komu innemu, a to mnożyło błędy – mówił na pomeczowej konferencji Krzysztof Stelmach. W zasadzie nic nie da się dodać do słów doświadczonego szkoleniowca. AZS przegrał w tak złym stylu tylko i wyłącznie na własne życzenie, spadł na czwarte miejsce w tabeli i ma niewielkie szanse na poprawienie tej lokaty, która skazuje już w półfinale na walkę ze Skrą Bełchatów. Z dziennikarskiego obowiązku odnotujmy, iż mecz zakończył silnym atakiem Idi, ustanawiając wynik partii czwartej na 22:25.