Zarzycki: regulamin jest prosty i sprawiedliwy
Tytuły w polskich mediach nie pozostawiają wątpliwości. "Grupa śmierci", "Przekręty pod siatką", "Zmowa przeciw Polsce" czy "Taktyczne krętactwa" mówią wyraźnie co się dzieje w mistrzostwach świata we Włoszech. W Rosji napisano, że polscy siatkarze po pewnym wygraniu rywalizacji w grupie E otrzymali "nagrodę specjalną" w postaci rywali w drugiej fazie turnieju - obrońcy tytułu Brazylii i brązowych medalistów Bułgarii.
- Panie Zbyszku wszędzie słychać narzekania, skargi i zgrzytanie zębami. Czy Pan przyłącza się do tego chóru? - pytamy mistrza olimpijskiego Zbigniewa Zarzyckiego.
- Nie
- Dlaczego?
- W meczach w Trieście przeciwko Kanadzie, Niemcom i Serbii widziałem bardzo ciekawy polski zespół, jeden z najciekawszych w historii naszej siatkówki, dobrze wyszkolony technicznie, posiadający zawodników z dużymi umiejętnościami indywidualnymi. Zobaczyłem m.in. słabych Włochów i Bułgarów. Tym co narzekają przypomnę, że do grupy grającej w Ankonie naszych przeciwników nie skierowali gospodarze mistrzostw tylko siatkarze Kuby i Czech. Jakby Brazylijczycy i Bułgarzy byli tak mocni jak o nich pisze się, to gralibyśmy jutro i pojutrze z Kubą i naszymi południowymi sąsiadami. Jestem bardzo uradowany po tym co zobaczyłem i z niecierpliwością czekam na kolejne mecze.
- Jest Pan optymistą?
- Polacy mają bardzo wyrównany zespół. Trafiliśmy teraz do bardzo trudnej grupy, ale uważam, że nasi siatkarze są w stanie ją wygrać. To zwycięstwo sprawi, że później reprezentacja Polski będzie miała łatwiej. Znam takie ludowe powiedzenie: co cię nie zabije, to wzmocni.
- Nie ma pan zastrzeżeń do regulaminu?
- Ragulamin był znany od dawna i jego zasady dotyczą wszystkich. Nie ma tam nic oszukańczego. Nienawidzę takiego narzekania, utyskiwania i skarżenia się. Sprawa jest prosta. Trzeba wygrać wszystkie mecze. Nikt nie nakaże powtórki finału, bo coś tam. Przed igrzyskami olimpijskimi w Barcelonie zajęliśmy pierwsze miejsce w turnieju kwalifikacyjnym w Holandii. Gospodarze byli drudzy. Potem jeszcze musieliśmy grać finał i przegraliśmy. Wtedy można było narzekać. Teraz wszystko jest jasne. Jak się jest mocnym, to nie ma co bać się rywala.
- W czasach gdy Pan grał nie baliście się siatkarzy radzieckich?
- Wiedzieliśmy, że są bardzo mocni, ale znaliśmy swoje siły. Wychodziliśmy bez respektu na boisku, na którym byli naszymi największymi wrogami, a poza nim największymi przyjaciółmi. Oczywiście grając z ZSRR czy Niemcami "coś w duszy grało". Teraz tego już nie ma. Zawodnicy doskonale znają się z gry w różnych klubach - polskich i zagranicznych.
- Za Pana czasów była wewnętrzna rywalizacja w kadrze?
- Graliśmy mecze dwóch na dwóch czy trzech na trzech. Po jednej stronie był np. Płomień, a po drugiej Resovia. Batalie były straszne. Ale z uśmiechem na twarzy.